czwartek, 22 grudnia 2016

Przemyślenia po "Łotrze Jeden" (i trochę ogólnych przemyśleń star warsowych)

Tradycyjne ostrzeżenie - to nie typowa recenzja, tylko moje debilne przemyślenia po obejrzeniu filmu. Będą spoilery.

Kiedy zapoznawałem się z trailerami, plotkami, wypowiedziami twórców mającymi sugerować, że "Łotr Jeden" będzie brudny i mroczny, myślałem sobie "ta, już na pewno". To w końcu "Gwiezdne Wojny". Taka trochę bajka. W dodatku obecnie pod szyldem Disneya. Ponadto, choć "Przebudzenie Mocy" podobało mi się, to jednak trzeba przyznać, że był to film mocno zachowawczy (niektórzy wręcz zarzucali mu bycie remakiem IV Epizodu"), no i był utrzymany w stosunkowo lekkim tonie (pomijając hanobójstwo). Zdawało mi się, że Disney będzie prowadził Gwiezdne Wojny w kierunku mniej lub bardziej przyjemnej sztampy.
A jednak nie.
Muszę przyznać, że przed seansem naszła mnie myśl "A może oni wszyscy zginą? W końcu ciężko będzie wytłumaczyć, że w żadnym innym filmie nie ma o nich wzmianki". Myślałem tak sobie pół żartem, pół serio, no bo jednak bez przesady, to - jak wyżej - Gwiezdne Wojny, oczywiście, od czasu do czasu ktoś musi polec, żeby było bardziej dramatycznie, ale Wariant Pani Jeziora to przesada. Potem, kiedy okazało się, że łotrowa ekipa została odcięta, zacząłem przypuszczać, że jednak tak się może stać. Przez chwilę jeszcze się łudziłem, że Jyn i Cassian przeżyją, bo to dosyć częsta klisza, że cała ekipa ginie, oprócz "głównej pary", ale nawet ich nie oszczędzono.
Swoją drogą, sami twórcy stwierdzają, że początkowo myśleli "kurde, scenariusz idzie w taką stronę, że oni powinni na koniec zginąć, ale szefostwo na to nie pozwoli". Ale gdy zaprezentowali scenariusz szefostwu, usłyszeli "Wiecie co, w sumie to ich nie ma w Nowej Nadziei, możecie ich zabić".
Z jednej strony - podobało mi się to. Mam słabość do takich motywów - że wszyscy giną, ale ich poświęcenie... nawet nie tyle ratuje świat, co daje szansę, nadzieję (jak to często powtarzali bohaterowie tego filmu) na jego uratowanie. Może to wynika z tego, że w znacznej części pokrywa się to z moim światopoglądem - generalnie pesymistycznym, ale jednak zakładającym, (głównie na skutek religii), że "krew męczenników to posiew zbawienia" i tak dalej. Było to najpiękniejsze zakończenie gwiezdnowojennego filmu, oprócz "Powrotu Jedi".
Z drugiej, trochę szkoda, że dopiero co poznaliśmy nowych bohaterów, a już poszli w odstawkę. Raz, że Gwiezdne Wojny (nie tylko filmy, ale i "starokanoniczne EU") przyzwyczaiły mnie do tego, że bohaterowie zostają na dłużej. Dwa, zabrakło czasu na rozwinięci postaci. Nie to, żeby była jakieś płaskie (troszkę rozczarował mnie Krennic, ale o tym później), udało się zasygnalizować na tyle dużo, żebyśmy sobie wyrobili jakiś ich obraz - ale jednak.
Bałem się, czy będę w stanie polubić Jyn. Scena w trailerze, gdy po wyliczeniu jej wykroczeń przez rebelianckiego generała z dumą stwierdza coś w stylu "To jest Rebelia, no to się buntuję!", sugerowała, że będzie:
a) Mary Sue, co chwila pokazującą jaką to silną, niezależną i kwestionującą autorytety (zwłaszcza męskie) kobietą jest. Nie, nie ma nic przeciwko silnym postaciom kobiecym. Pod warunkiem, że są to po prostu dobrze napisane silne kobiece postaci, a nie feministyczne makiety (jestem katolem, ale to nie znaczy, że uważam, ze każda kobieta powinna siedzieć w kuchni - choć nie ma niczego złego w byciu kurą domową, a wręcz przeciwnie, prowadzenie domu i wychowywanie dzieci to jedne z najszczytniejszych zajęć - nie mam nic przeciwko Joannom D'Arc walczącym z wrogami wiary i ojczyzny),
b) amoralną złodziejką spod znaku "Każdy orze, jak może, robię na co mam ochotę, mam w d., jeśli Wam się nie podoba". Nie trawię takich postaci, m.in. dlatego, że wiem, jak wielu ludzi w realu kieruje się w życiu właśnie takim credo i jak wiele szkody przynosi to innym. Świadomość tego jest równie frustrująca, co świadomość, że są ludzie, dla których hasło "wszelkie skrajności są złe" ma jakikolwiek sens. Podobnie jak wielu ludzi może wybaczyć fikcyjnym postaciom masowe mordy, ale nie np. gwałty, podobnie mnie odrzuca od tych wszystkich "czarujących złodziei" bez skrupułów.

Na szczęście, Jyn okazała się nie być ani jednym, ani drugim. Jej wykroczenia miały konkretne uzasadnienie (ukrycie się przed Imperium), jej początkowy brak entuzjazmu wobec spraw wyższych wynikał z poczucia opuszczenia i braku nadziei (cóż, w filmie to słowo padało tak często, że ciężko się do filmu odnieść nie przytaczając go co chwilę) a nie jakiejś lewackiej agendy gloryfikującej bunt dla samego buntu (oczywiście tylko w politycznie poprawnej sprawie). Nie była też jakąś terminatorką, płynnie łączyła dupokopanie złoczyńców (nie oszukujmy się, to jest taka konwencja, że wiadomo, że bohater/bohaterka potrafi nakopać co najmniej kilku szturmowcom naraz i ciężko oczekiwać czegoś innego) z dziewczęcością i wrażliwością. Byłem w stanie uwierzyć, kiedy cynicznie mówiła o "nie zadzieraniu głowy" i kiedy  wygłaszała przemowy o... no tak, nadziei. Była takim trochę dzieckiem (to wrażenie potęgował fakt, że w niektórych chwilach naprawdę wyglądała, jak taka filigranowa dziewczynka), które straciło wiarę w ludzi, bo ludzie ją zawiedli, ale bardzo chciałoby ją odzyskać. Nie jest to wybitna postać, ale postać, która da się lubić.
Co do innych... Cassian Andor jest chyba pierwszą tak dwuznaczną postacią w kinowych Gwiezdnych Wojnach (obok debiutującego w tym samym filmie Sawa Gerrery - przynajmniej na dużym ekranie, bo ponoć ta postać pojawiła się wcześniej w "Rebeliantach"). Gwiezdne Wojny są kojarzone jako "futurystyczna baśń z jasnym podziałem na dobro i zło". Oczywiście, można z tym dyskutować. Nie posuwam się aż tak daleko, jak Pan Grzegorz Braun i nie twierdzę, że Imperium to samo dobro, a Republika i Rebelia to galaktyczne komuchy. Nie mogę się w pełni zgadzać ze ślepo wierzącymi w dogmaty liberalnej demokracji parlamentarnej republikanami/rebeliantami, ani ze starym Zakonem Jedi, ale w sytuacji, gdy stoją naprzeciwko totalitarnego państwa kierowanego na niższym i średnim szczeblu przez materialistycznych ateistów, a na najwyższym - fantastyczny odpowiednik satanistów - rozkłada "światło/ciemność" jest dosyć jasny. I bardzo dobrze. Trzeba to jasno powiedzieć - wbrew temu, co twierdzą niektórzy, istnieje skrajne dobro i skrajne zło. Ta pierwsza skrajność jest... no cóż, dobra i należy do niej dążyć, ta druga, wbrew pozorom, pojawia się na świecie aż nazbyt często. Unikanie dostrzegania tych skrajności jest przejawem lewackiej politpoprawności i zwykłym wyłączaniem myślenia (notabene, sam Lucas, chyba zorientował się, że idzie zbyt na przekór hollywoodzkim dogmatom i włożył w usta Obi-Wana w III epizodzie kretyńskie "only Sith deals in absolutes"). Tymczasem tutaj dostajemy zabójcę stojącego po Jasnej Stronie. Zamordowanie informatora nie mogącego uciec przed szturmowcami było czynem, którego spodziewaliśmy się raczej po cynicznym i egoistycznym Sithie. Sithcie? Sicie? a nie przedstawicielu Jasnej Strony. Odstrzelenie konstruktora Gwiazdy Śmierci byłoby już mniej drastyczne. A jednak, wiadomo, że czasem takie rzeczy się robi. Zwłaszcza w przypadku wojny partyzanckiej (jak tutaj), procedura "jeśli nie możesz go uratować, będziesz go musiał zastrzelić, żeby nie zdradził wrogowi informacji, które mogą zagrozić większej ilości osób" jest raczej standardowa. Swego czasu pisząc o motywacjach złoczyńców pisałem o motywacji "zrobiłem bardzo wiele zła dla wyższego dobra, ale żeby to dobro osiągnąć, muszę zrobić jeszcze trochę zła i nie mogę w tej chwili zrezygnować, bo wtedy to bardzo wiele zła pójdzie na marne, więc to w sumie mój moralny obowiązek". U Cassiana ten ton trochę pobrzmiewa... ale na szczęście, ostatecznie przybiera on formę "Zrobiłem bardzo wiele zła, żeby osiągnąć wyższe dobro, więc teraz nie mogę się cofnąć przed poświęceniem samego siebie". Czy zabijanie dla wyższego dobra nigdy nie jest usprawiedliwione? Czy gotowość do poświęcenia także i własnego życia coś tu zmienia? To poważne pytania, na które ciężko znaleźć dobre odpowiedzi. i aż dziw, że Gwiezdne Wojny je poruszają. Do tej pory wszystko było oczywiste - bohaterowie byli dobrzy, nawet jeśli czasem trochę zagubieni, a jeśli któryś z nich zaczynał rozumować na zasadzie "mniejsze zło, wyższe dobro", to znaczyło, że za chwilę wybierze większe zło i przywdzieje czarne szaty albo imperialny mundur. Ale choć oczywistym jest, że skrajności istnieją, to mimo wszystko, szarość też.
Chirrut i Baze (tj. mnich i jego kumpel z bazuką) - Jako, że jedna z tych postaci jest duchownym, a ten blog z założenia ma być katolski, przyjrzyjmy się kwestiom metafizycznym. A że temat jest ciekawy (przynajmniej dla mnie), to korzystając z okazji, rozwinę się trochę ponad to, co widzieliśmy w "Łotrze". Aczkolwiek, ponieważ to spora dygresja, dla osób zainteresowanych tylko przemyśleniami ściśle związanymi z "Łotrem", oznaczam ją kursywą - jeśli chcecie, możecie przeskoczyć ten fragment. Wiele osób ma mieszane uczucia w kwestii "religia a Gwiezdne Wojny". Religia Mocy wygląda na trochę mętną newageowską duchowość, inspirowaną religiami Dalekiego Wschodu. Ale należy zwrócić uwagę na to, że "Odległa Galaktyka" jest własnie tym - odległą galaktyką. To z założenia nie jest nasz "świat".  Już nie mówiąc o tym, że akcja dzieje w PRZESZŁOŚCI, nie w przyszłości (Dawno, dawno temu). Więc to nie jest propaganda ukazująca, że w naszej przyszłości chrześcijaństwo przestało istnieć, wyparte przez religię Mocy. Pomimo bycia katole, jestem w pełni świadom, że jeśli istnieje życie na innych planetach/w innych wymiarach, to jak to mówią teologowie "historia zbawienia" musi tam wyglądać inaczej. Ja sobie zakładam, że mieszkańcy Odległej Galaktyki żyją w swoistym "Starym Testamencie" - wiedzą, że Bóg istnieje i starają się utrzymywać z nim więź, ale nie do końca go pojmują (zresztą, zapewne nadintepretuję, ale Święte Miasto Jedha, w którym jest świątynia zburzona przez Imperium, brzmi bardzo judaistycznie). Sam Lucas (wiem, że on już nie zarządza marką) stwierdził, że Moc w Gwiezdnych Wojnach jest nie po to, żeby tworzyć/ukazywać jakąś konkretną religię, tylko dlatego, że chciał umieścić "jakieś" odwołanie do istnienia Boga i pokazać, że istnieje dobro i zło i należy wspierać to pierwsze. Dlatego też religia Mocy jest ukazana w sposób bardzo ogólnikowy i otwiera pola do różnych interpretacji. Czytając komiksy i książki ze "starego kanonu" spotykałem się z różnymi interpretacjami. Niektórzy twórcy pisali o Mocy wprost jak o Bogu osobowym, który ma okresloną wolę, zgodnie z którą nalezy postępować, kocha ludzi, świadomie interweniuje w  świecie itd. Inni starali się podkreślać, że "Moc to nie bóstwo, tylko pole energii!". Zakładam, że te różnice wynikały ze światopoglądów samych poszczególnych autorów... Ale można spokojnie założyć, że i w samym uniwersum GW pomiędzy jego mieszkańcami istnieją takie same różnice w poglądach. Wiele osób zarzuca, że GW promuje dualizm  - vide Jasna i Ciemna Strona Mocy. Ale przecież GW nie próbuje narzucać, jakoby te światło i ciemność były równorzędne. Owszem, stary Zakon Jedi podniecał się przepowiednią o "przywróceniu równowagi Mocy", ale jak widać, odbiło mu się to czkawką (już gdzieś tak w połowie "Zemsty Sithów" mistrzowie zaczynają pomału kumać "te, ale może źle to interpretujemy, skoro teraz przewagę ma Jasna Strona, to czemu miałoby być potrzebne zaprowadzenie równowagi?"). Jak sam Lucas powiedział - istnieje dobro i zło i należy stać po stronie dobra. Żadnego "każda skrajność jest zła!" czy "nie jest dobrze, jeśli jedna partia dominuje w Sejmie!" (oczywiście, jest ten kretyński frazes "tylko Sithowie myślą w kategoriach absolutów", czy jakoś tak, ale składam to na karb lekkiego odmóżdżenia starego Zakonu). Nikt nie mówi "Słuchajcie, ale Sithowie też są potrzebni". Wręcz przeciwnie, dobrzy bohaterowie konsekwentnie zwalczają Ciemną Stronę, zawsze i wszędzie. Niczym tolkienowski Jedyny Pierścień, Ciemna Strona z założenia nie może służyć dobru. Nawet jeśli ktoś przechodzi na nią z dobrymi intencjami, zostaną one wypaczone (vide Anakin chcący uratować żonę, a ostatecznie zabijający ją). Jasna i Ciemna Strona nie są równorzędne. Ciemna Strona zawsze przegrywa, jej wyznawcy zawsze przegrywają. To nie przypadek, że ostatecznie każdy z nich zamienia się we wrak człowieka, fizycznie i psychicznie (chyba, że wcześniej ginie). Co więcej, dotyczy to też życia pozagrobowego. W filmach (również w Łotrze) wielokrotnie pojawiają się nawiązania do tego aspektu, najczęściej w formie ogólnikowego "Zjednoczył się z Mocą". Znowuż, sięgając do starego kanonu, tam to było trochę bardziej rozwinięte. Otóż, nie ma żadnej reinkarnacji czy innych dalekowschodnich wymysłów, tylko, można rzecz, niebo i piekło. Dobrzy jednoczą się z Mocą, źli, spętani przez swe negatywne emocje nie są w stanie tego osiągnąć i przez wieczność męczą się w mrocznym wymiarze zwanym na ogół "Chaosem" (a czasem wprost "piekłem" - vide wypowiedź Hana w "Imperium Kontratakuje"). Czy to nie przypomina chrześcijańskiego podejścia? Nie mamy żadnych "wielu dróg, a każda tak samo dobra" - zbawienie można osiągnąć jedynie w Bogu, a potępienie to po tyle samo, co wieczność bez Niego.
 To wszystko współgra ze stanowiskiem Kościoła odnośnie wszystkich "spraw złego ducha" i okultyzmu, a jawnie przeczy podejściu new'ageowskiemu (zgodnie z którym co do zasady wszelkie siły duchowe są przyjazne, a nawet złe duchy służą "rozwojowi duchowemu" wyznawców, a poza tym dobro i zło to złudzenie itd.). Co ciekawe, w starych książkach pojawiają się coś takiego jak "wyznawcy Potencjum", odłam religii Mocy wierzący, że nie ma Ciemnej i Jasnej strony, że to tylko ideologiczne wymysły. Zostali wygnani z Republiki przez Jedi, jako heretycy (tak, dosłownie są określani, jako "heretycy", to nie moja nadintepretacja). Potem ten pomysł zostaje "odkurzony" przez pewną mistrzynię Jedi... i okazuje się to być sithiańskim podstępem mającym na celu sprowadzenie Jedi na złą drogę. 
Oczywiście, to co piszę, mocno bazuje na starym kanonie, który Disney "zresetował", ale skoro tak liczne były intepretacje Mocy współgrające z katolickim postrzeganiem świata, to znaczy, że coś jest na rzeczy (nie, nie twierdzę, że GW to katolska propaganda, twierdzę, że my, katole możemy je intepretować w naszym duchu i nie będzie to naciągane).
Wracając do tematu. Podobało mi się, że rytuał odprawiany przez Chirruta w więzieniu był okreslony jako "modlitwa", a nie "medytacja". Nie to, żebym potępiał w czambuł medytację (gdyż jest ona również częścią katolickiego monastycyzmu, o czym zachłyśnięci duchowością Dalekiego Wschodu ludzie nie wiedzą), ale jednak modlitwa bardziej się kojarzy z religijnością, niż z płytką duchowością spod znaku "Ja jestem buddystą, a tak w ogóle buddyzm to nie religia, tylko styl życia, w sumie dla mnie to głównie relaksacyjne ćwiczenia oddechowe". Padały teksty sugerujące, że Moc jest czymś więcej "niż polem energii", swoistą maną do rzucania czarów - "Zaufaj Mocy", "Będzie jak chce Moc". Chirrut jest pokazany tak, jak powinna być pokazana dobra postać religijna - nie boi się mówić o swojej wierze, nawet jeśli nie wszyscy mają ochotę go słuchać, jest gotów zaufać i oddać się na łaskę wyższej siły, którą czci, poświęca się dla innych. Z drugiej strony, Baze stanowi dla swojego przyjaciela przeciwwagę i kontrast, co jest w sumie dosyć życiowe. Szkoda, że żyjemy w takich czasach, że wiele osób będzie interpretować ich relację jako gejowski związek.  I troszkę szkoda, że Chirruta musiał grać Azjata - nie, nie mówię, że w drużynie łotrów nie było miejsca na Azjatę. Ale czemmu Azjata musiał być właśnie najbardziej uduchowionym członkiem drużyny? To wpadanie w kliszę "Oni są tacy głębocy, mają buddyzm, taoizm i te inne ciekawe nurty, mają filozoficzne podejście do życia, szkoda, ze u nas na Zachodzie nie ma niczego takiego", świadczące o tym, że Europejczycy i Amerykanie zatracili swoje własne dziedzictwo. Poza tym, przecież Hollywood lubi wychodzić poza stereotypy rasowe, PRAWDA?!
Generalnie, spodziewałem się, że wątki religijne będą w Łotrze trochę bardziej rozwinięte, sądząc po wypowiedziach twórców i plotkach, ostatecznie temat został potraktowany "po wierzchu", poprzestano na umieszczeniu postaci Chirruta i wzmiankach o tym, że Jedha była "Świętym Miastem" (ale co to konkretnie znaczy, nie wiadomo). Podobnie w "Przebudzeniu Mocy" z pisemnych materiałów dodatkowych można się było dowiedzieć, że Lor San Tekka (ten gość, który daje Poemu mapę) jest "działaczem" Kościoła Mocy (czyli organizacji zrzeszającej tych, którzy dzielą wierzenia Jedi, ale sami nie są "wrażliwi na Moc"), ale w samym filmie nie było na ten temat wzmianki. Cóż, polityczna poprawność i biorąc pod uwagę amerykańską specyfikę, trudno im się dziwić (gdyby za bardzo rozwinęli te wątki, z jednej strony oberwaliby od ateuszy za religijną propagandę, z drugiej strony oberwaliby od protestanckich fundamentalistów).
Co do Bodhiego Rooka - cóż, budził sympatię swoją "bezbronnością" i faktem, że chciał dobrze, a nacierpiał się z rąk tych samych osób, którym chciał pomóc, a mimo tego nie zwątpił w rebeliancką sprawę. Z drugiej strony, był trochę słabo rozwinięty, nie wiadomo, co dokładnie popchnęło go do zmiany strony itd., ale biorąc pod uwagę, że akcja filmu dzieje się w stosunkowo krótkim czasie, z czego przez większość tego czasu Rook dochodzi do siebie po praniu mózgu, ciężko było oczekiwać czegoś więcej.
Robot - był fajny, miał trochę śmiesznych tekstów, wzruszającą "śmierć", ciekawe było to, że pomimo przeprogramowania na "dobro" zachował znaczną część wrednego charakteru (kojarzył mi się trochę z HK-47 z Kotora), ale jednak wydaje mi się, że Artoo, Threepio i BB-8 byli fajniejsi.
Ciekawą postacią jest też Saw Gerrera. Podobnie jak postać Cassiana, on też ma na celu wprowadzenie do świata Gwiezdnych Wojen nowej idei - że w trudnych czasach ludzie robią złe rzeczy i to nie czyni z nich automatycznie potworów. Aczkolwiek nie mamy też propagandy spod znaku "cel uświęca środki". Podobnie jak w przypadku Sithów, również i w przypadku Gerrery mamy do czynienia z motywem "zło prowadzi do upadku fizycznego, psychicznego (tu: mania prześladowcza) i utraty tego, co kochasz". To chyba nie przypadek, że ta postać jest "bardziej maszyną niż człowiekiem" i ma ewidentne problemy z oddychaniem, podobnie jak Vader. Saw jest wrakiem człowieka, a jego paranoja sprawia, że nie jest w stanie nawet cieszyć się powrotem swojej przybranej córki, radość trwa chwilę, a zaraz potem Gerrera zaczyna się doszukiwać jakichś mrocznych motywów. Oczywiście, Gerrera nie jest tak zdegenerowany, jak Sithowie czy ich słudzy, mimo wszystko służy dobrej sprawie, a jego metody choć drastyczne, nie sięgają ludobójstwa, w sumie nie można go określić jako złą postać - ale jednak podoba mi się, że twórcom udało się pokazać "odcienie szarości" bez jednoczesnej akceptacji dla amoralności.
Co do dyrektora Krennica - nie był kiepskim złoczyńcą, ładnie się prezentował, miał niezły styl, ale przyznam, że oczekiwałem trochę  czegoś innego. Przed seansem wiedziałem, że miał on jakieś zaszłości "koleżeńskie" z rodzicami Jyn, a biorąc pod uwagę, że jest dyrektorem technicznym, a nie dowódcą frontowym, oczekiwałem bardziej mniej ostentacyjnie złej postaci. Raczej, kogoś w rodzaju biurokraty wspierającego zbrodniczy reżim nie z czystego umiłowania zła, tylko na zasadzie "wykonuję swoję robotę dla rządu i wykonuję ją dobrze, bo jestem profesjonalistą". No i spodziewałem się bardziej pogłębionych relacji z Galenem i samą Jyn. Pierwsze sceny, gdy mówi o zaprowadzeniu pokoju i porządku w Galaktyce i próbuje prowadzić przyjazną konwersację z Galenem, szły trochę w tym kierunku... Ale potem okazał się typowym złolem, kontemplującym piękno zniszczonego miasta, odstrzeliwującym bez potrzeby swoich pomagierów i przepełnionym żądzą władzy. Mam wrażenie, że twórcy GW boją się/nie potrafią stworzyć bardziej pogłębionego imperialnego i zawsze to się sprowadza do "Imperium istnieje, żeby zaprowadzić bezpieczeństwo, sprawiedliwość i pok... DOBRA PIEPRZYĆ TO WYMORDOWAĆ WSZYSTKICH NIKOGO NIE OSZCZĘDZAĆ CIEMNA STRONA ROZPOZNA SWOICH!". Ewentualnie  ""Imperium istnieje, żeby zaprowadzić bezpieczeństwo, sprawiedliwość i pok... Dobra, doznałem objawienia i wiem, że to kłamstwo, niech żyje Rebelia!". Znowu, nie chodzi o to, żeby rozmywać przesłanie moralne, ale na litość boską, nie każdy zbrodniarz jest psychopatycznym rzeźnikiem. Nic by się nie stało, gdyby ciemnostroncy dostali okazję do zaprezentowania swoich argumentów, choćby po to, żeby można je było obalilić. Z drugiej strony, gdyby Krennic był "wujkiem" Jyn, dodałoby to trochę konfliktu tragicznego do fabuły.
Jeśli chodzi o znane i stare postaci - Vader spoko, Bail Organa spoko (śmieszne, że jak była narada u rebeliantów, to Jyn najpierw była nachmurzona i cyniczna, ale jak się pojawił Bail, to natychmiast się rozjaśniła "O, to jest dobry człowiek, nie no, jeśli on jest z wami, to co innego". Tarkin spoko, chociaż chwilami wyglądał jak postać wyjęta z przerywnika w jakiejś grze, a nie żywy człowiek. Leia za to była zrobiona perfekcyjnie (choć przyznaję, być może to złudzenie wynikające z tego, że pojawiła się tylko na chwilę). W sumie obecność celebrytów rozwiązano nieźle - z jednej strony, to na tyle ważne postaci dla uniwersum, że dobrze, iż pojawiają się w tle, z drugiej - fajnie, że jest ich nie za dużo, nie powinny kraść show, bo jednym z zadań tego filmu jest m.in pokazanie, że GW to coś więcej niż saga rodu Skywalkerów.
Graficznie prezentowało się fajnie. Mieliśmy powiew świeżości nie tylko w kwestii fabularnej, ale i militarnej. Po raz pierwszy dostaliśmy potyczkę w ciasnej zabudowie miejskiej i po raz pierwszy dostaliśmy tak spektakularnie pokazaną bitwę lądową. Co prawda, bitwa na Hoth teoretycznie działa się w dużo większej skali niż starcie na plaży, ale w praktyce w Łotrze mieliśmy pokazane więcej "Mięsa". Co prawda, bitwa była dosyć chaotyczna, ale taka miała być, no bo chodziło o atak kilkunastu/kilkudziesięciu partyzantów porozrzucanych po lesie. Co w sumie jest sprytnym wyjściem, bo pozwala nakręcić bitwę bez większej wiedzy o strategii ;) Bitwa kosmiczna może być, widzieliśmy lepsze, ale w sumie była ona na drugim planie.
Co do ewentualnych absurdów:
- sama idea imperialnego archiwum jest lekko dziwna. Na serio, jeśli jakiś imperialny notabl czy naukowiec chce się zapoznać z informacjami, musi specjalnie lecieć na inną planetę? I jeszcze ten "interfejs" - manipulowanie chwytakiem, żeby wyciągnąć konkretny dysk itd. To trąci technologią z czasów komputerów "Odra". Z drugiej strony, do głowy przychodzi mi jedno uzasadnienie - jeśli informacje są zapisane na oddzielnych dyskach i nie ma do nich żadnego dostępu przez sieć, musisz fizycznie wydobyć dany dysk, żeby je odczytać, to znaczy, że żaden haker się nie dostanie do tych danych. Z trzeciej strony, to trochę śmieszne, że wobec tego dyski nie były nawet zabezpieczone hasłem,
- ucieczka Tantive (statku Lei) - wszystko fajnie, starano się zgrabnie połączyć Łotra z Nową Nadzieją, w sumie nawet to wyszło, tyle, że... Kiedy w Nowej Nadziei Vader dopada Tantive i wchodzi na pokład, to Leia się pluje "Jestem imperialnym senatorem, jestem w misji dyplomatycznej, co to za nieuzasadnione najście, wyjazd mi stąd". W sytuacji, gdy Tantive przed chwilą uczestniczył w regularnej bitwie przeciwko Imperium i został złapany w czasie ucieczki z pola bitwy (podobno łotr kończy się dosłownie kilkadziesiąt sekund przed Nową Nadzieją), to jest tłumaczenie tyleż bezczelne, co debilne. Chyba, że Leia zdawała sobie z tego sprawę i chciała tylko zyskać na czasie.,
- to nie tyle absurd, co kolejne "sprytne posunięcie" - otóż w książkach/filmach/grach jest częsta taka sytuacja, że ścisła "drużyna bohaterów" mu się odciąć od "motłochu" (np. od załogi statku, oddziału wojskowego itd.). Z reguły "statyści" z jakiegoś powodu giną. Tutaj, kiedy szła fala uderzeniowa od Jedhy, najpierw widzieliśmy, że z kryjówki oprócz przyszłych łotrów wybiegają też bojówkarze Gerrery. Następne ujęcie - i są same łotry. Reszta... uciekła w inną stronę? Spadający kamień ich przykrył? Coś tam. W każdym razie łotry nie miały dylematu "czy powinniśmy zabrać ich ze sobą".

W sumie - film zdecydowanie na plus, jeśli Disney utrzyma ten poziom, to jakoś się pogodzę z odrzuceniem starego EU. 

9 komentarzy:

  1. Fajny tekst, mało w której recenzji autor wnika tak głęboko w pewne kwestie. Trafna uwaga z oceną Gerrery, Potencjum jako podstępem Sithów, jak i z Chirrutem-uduchowionym-Azjatą ;)
    Mi przeszło przez myśl w trakcie seansu, że skoro ta planeta nazywa sie Jedha i jest tam prastara świątynia to może wg nowego kanonu (którego nie śledzę) jest to miejsce, skąd wywodzą się pierwotnie Jedi (czy to podobieństwo jest przypadkowe? Zwł. że o ile dobrze usłyszałem, wymawiają nazwę planety jako ,,Dżeda" a tu już brzmi niemal identycznie jak ,,Dżedaj") i dlatego ta świątynia jest taka ważna.
    Ale co do:
    ,, Mam wrażenie, że twórcy GW boją się/nie potrafią stworzyć bardziej pogłębionego imperialnego i zawsze to się sprowadza do "Imperium istnieje, żeby zaprowadzić bezpieczeństwo, sprawiedliwość i pok... DOBRA PIEPRZYĆ TO WYMORDOWAĆ WSZYSTKICH NIKOGO NIE OSZCZĘDZAĆ CIEMNA STRONA ROZPOZNA SWOICH!". Ewentualnie ""Imperium istnieje, żeby zaprowadzić bezpieczeństwo, sprawiedliwość i pok... Dobra, doznałem objawienia i wiem, że to kłamstwo, niech żyje Rebelia!". Znowu, nie chodzi o to, żeby rozmywać przesłanie moralne, ale na litość boską, nie każdy zbrodniarz jest psychopatycznym rzeźnikiem."
    To w starym kanonie mamy bardzo odbiegających od schematu rzeźnika ludzi takich jak Pellaeon, Thrawn czy nawet w pewnym stopniu admirał Daala (ona początkowo jest takim właśnie rzeźnikiem, z czasem jednak staje się bardziej niejednoznaczną postacią, raz nawet ratuje galaktykę przed koszmarną epidemią). Miejmy nadzieję, że w nowym kanonie też się takie postaci pojawią.

    A, i bardzo fajny pomysł z tym uzasadnieniem, że to wszystko przeciw hakerom. Instytucje rządowe w naszym świecie mogłyby w tej kwestii wziąć przykład z Imperium, bo co chwila mamy jakieś wycieki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Mi przeszło przez myśl w trakcie seansu, że skoro ta planeta nazywa sie Jedha i jest tam prastara świątynia to może wg nowego kanonu (którego nie śledzę) jest to miejsce, skąd wywodzą się pierwotnie Jedi (czy to podobieństwo jest przypadkowe? Zwł. że o ile dobrze usłyszałem, wymawiają nazwę planety jako ,,Dżeda" a tu już brzmi niemal identycznie jak ,,Dżedaj") i dlatego ta świątynia jest taka ważna"
    Wprost chyba nie jest to wskazane, z Wookiepedii wynika, tyle, że:
    - cywilizacja, która rozwinęła się na Jedha była jedną z pierwszych, które pojęły naturę Mocy,
    - jest uznawana przez Jedi za "spiritual home", a przez wszystkich wyznawców Mocy za święte miejsce,
    - jest jednym z kilku planet, które badacze (w sensie badacze żyjący w świecie GW) uznają za potencjalne miejsce powstania Zakonu Jedi (co ciekawe, jednym z tych potencjalnych miejsc jest Tython, który z tego co kojarzę, w starym kanonie został ostatecznie wskazany jako matecznik Zakonu).
    Więc argumenty za tym, że nowokanoniczni Jedi wywodzą się właśnie stamtąd są silne, aczkolwiek nie "stuprocentowe".

    "To w starym kanonie mamy bardzo odbiegających od schematu rzeźnika ludzi takich jak Pellaeon, Thrawn czy nawet w pewnym stopniu admirał Daala (ona początkowo jest takim właśnie rzeźnikiem, z czasem jednak staje się bardziej niejednoznaczną postacią, raz nawet ratuje galaktykę przed koszmarną epidemią). Miejmy nadzieję, że w nowym kanonie też się takie postaci pojawią"
    Masz rację, w starym EU pojawiały się takie postaci, jednak zdaje mi się, że były wyjątkami. Generalnie, muszę przyznać, że najbardziej moim poglądom odpowiadało to, co jak ostatecznie w starym EU (tj. po wojnie z Sithami Dartha Krayta) wyglądała władza nad Galaktyką - swego rodzaju "monarchia konstytucyjna" łącząca tradycje republikańskie, jedajskie i imperialne (minus Ciemna Strona). Nie wiem, czy nowi twórcy pójdą w tę stronę, na upartego Rey i Kylo Ren mogliby zastąpić Jainę Solo i Jaggeda Fela jako założyciele dynastii "nowe lepszego Imperium", ale wątpię, żeby fabuła po resecie rozwinęła się w tym kierunku.

    Nie wiedziałem, że jesteś fanem SW (i to takim "pozafilmowym"). Swego czasu czasu byłem bardzo mocno nakręcony, kupowałem regularnie komiksy, starałem się też kupować książki. Ale na dłuższą metę, to jednak spory wydatek;) Odpuściłem sobie gdzieś tak na etapie kiedy w Polsce zaczęto wydawać serię książkową "Przeznaczenie Jedi". Co nie znaczy, że całkowicie się wyrzekłem GW, bo jak jestem w Empiku to sobie książkę czy komiks chociaż przekartkuję, czasem poczytam też trochę na Wookiepedii. No i rzecz jasna, chodzę na filmy, jak widać na powyższym obrazku ;)Ostatnio też przeszedłem sobie Kotora 2 (ło matko, jak oni pocięli końcówkę gry, to woła o pomstę do nieba).
    Ale, ale. A Tobie jak sumarycznie się film podobał? I co myślisz o Disneyowych Star Warsach (tzn. o obu filmach i samej idei "resetu", no bo że nowego EU nie śledzisz, to już wiem)?

    "A, i bardzo fajny pomysł z tym uzasadnieniem, że to wszystko przeciw hakerom. Instytucje rządowe w naszym świecie mogłyby w tej kwestii wziąć przykład z Imperium, bo co chwila mamy jakieś wycieki ;)"
    No tak to sobie wymyśliłem już po seansie, bo w trakcie, to nie mogłem się powstrzymać od śmiechu widząc, że superarchiwum galaktycznego mocarstwa ma interfejs godny automatów "wrzuć złotówkę i wylosuj sobie misia!" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za informacje o Jedhie? Jedcie?

    Też swego czasu byłem mocno nakręconym fanem Star Wars, do tej pory wszyscy w moim otoczeniu mnie z nimi kojarzą (a entuzjazm przy premierze ,,Łotra 1" tylko ich w tym utwierdził). Czytałem większość wydanych w Polsce książek z Expanded Universe, grałem też w liczne gry, w tym oba KotORy, choć ukończyłem relatywnie niewiele: Rogue Squadron, Rebellion (kilkakrotnie!), The Phantom Menace, Battle for Naboo, Jedi Academy i chyba tyle. KotORy nadal czekają, aż do nich wrócę, może w końcu się doczekają, choć z nimi zawsze miałem dużo problemów technicznych. Za komiksami natomiast nigdy nie przepadałem, nie mam skłonności do szczegółowego analizowania obrazków, a że tekstu w komiksach mało to kończę je w błyskawicznym tempie i zwyczajnie szkoda mi na nie pieniędzy.

    Niemniej wraz z upływem czasu coraz bardziej krytycznie patrzyłem na to uniwersum. Jakby nie patrzeć, większość powieści z okresu Nowej Republiki opiera się na tych samych schematach, że znikąd pojawia się kolejny groźny Force-user (zwykle Sith ale niekoniecznie), ewentualnie jakiś imperialny oficer z zapomnianą superbronią i z miejsca stanowi dla Nowej Republiki śmiertelne zagrożenie i tylko Luke/Han/Leia/ich dzieci/Eskadra Łotrów mogą uratować Republikę (albo i całą galaktykę) przed zagładą. Ileż można? Cykl Przeznaczenie Jedi z początku bardzo mi się podobał (np. motyw z nie-tak-bardzo-złym plemieniem Sithów), ale im dalej w las tym więcej pomysłów rodem z tandetnej sesji Dungeons and Dragons (Sadzawka Wiedzy! Magiczny Sztylet Superpotęgi!) i nawet przed disneyowskim restartem moje przywiązanie do SW mocno osłabło.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co do ,,Przebudzenia Mocy" i ,,Łotra 1" to pozwolę sobie wkleić to, co pisałem na Facebooku:
    Przed chwilą wróciłem z kina po obejrzeniu ,,Łotra 1”.
    Oceniam film na 9,99/10. Dla porównania, ,,Przebudzenie Mocy” oceniłem rok temu na 6/10, a i tak chyba byłem zbyt łagodny dla tamtego... czegoś.
    Moim zdaniem Gareth Edwards (reżyser) czuje klimat Gwiezdnych Wojen lepiej niż sam George Lucas, a J.J. Abrams nie dorównuje mu do pięt.
    Kiedy ponad 4 lata temu dowiedziałem się, że Disney przejął prawa do marki Star Wars, myślałem że to wyrok śmierci tego uniwersum, które i tak zjadało już własny ogon niczym Uroboros. ,,Przebudzenie Mocy” tylko mnie w tym utwierdziło. Ale teraz pojawiła się nomen omen, Nowa Nadzieja. Ten film jest esencją wszystkiego co najbardziej lubię w Gwiezdnych Wojnach od czasu, gdy obejrzałem Starą Trylogię, grałem w grę Star Wars: Rogue Squadron 3D (ostatni raz wróciłem do niej raptem w styczniu tego roku) i czytałem ten cykl książek https://pl.wikipedia.org/wiki/X-wingi
    Kiedy dowiedziałem się o tym filmie, żałowałem że Jyn Erso nie nazywa się Jan Ors, Cassian - (Kyle) Katarn, a sam film - Rogue Squadron. Ale teraz już nie żałuję, te postacie są chyba nawet ciekawsze niż tamte, na których mam wrażenie, że były w jakimś stopniu wzorowane.
    Twórcy filmu - dziękuję Wam! Myślę, że pójdę do kina jeszcze co najmniej raz. Przy okazji, fajny myk w Multikinie - jeśli za bilet zapłacicie kartą MasterCard albo Maestro to dostaniecie voucher na drugi bilet gratis.
    A teraz, by równowaga Mocy została zachowana, pora ponarzekać. W tym genialnym filmie dopatrzyłem się jednak trochę głupot, zwłaszcza pod koniec (nie, nie zdradzę samego zakończenia), np.:
    1. W Odległej Galaktyce najwyraźniej nie jest znany wynalazek kamery - po imperialnych bazach można sobie chodzić swobodnie, dopóki nie natknie się na podejrzliwego szturmowca. Meh...
    2. Organizacja Sojuszu Rebeliantów - żałosna. ,,Robimy akcję!”, ,,Nie, poddajemy się!”, ,,Nie, nic nie robimy, bo musi być jednomyślność!”, ,,A kij z tym, idziemy na akcję”. A kiedyś było to bardzo sensownie rozpisane: http://starwars.wikia.com/.../Alliance_to.../Legends...
    3. Znowu (jak w ,,Przebudzeniu Mocy”) robią tu skok w nadprzestrzeń nie oddaliwszy się od planety. Jest rażąca niespójność względem epizodów I-VI.
    4. Po co te jakieś U-wingi? Dobra, wiadomo po co. For money.
    5. Podczas skoku w nadprzestrzeń można nawiązać łączność, ale już pole ochronne wokół planety ją blokuje.
    6. Taranowanie imperialnego niszczyciela przez koreliańską korwetę, która spycha go z kursu a sama nie ulega natychmiastowemu zniszczeniu...
    7. Beznadziejnie zużyty motyw ,,zły typ ma główną postać na muszce, ale jej nie zastrzeli bo musi najpierw pogadać”. Oraz ,,nie dobijajmy ani nie bierzmy do niewoli pokonanego wroga, najwyżej za chwilę wstanie i nas zabije”.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Jarosław Daniel
    "Za komiksami natomiast nigdy nie przepadałem, nie mam skłonności do szczegółowego analizowania obrazków, a że tekstu w komiksach mało to kończę je w błyskawicznym tempie i zwyczajnie szkoda mi na nie pieniędzy"
    No właśnie dla mnie też współczynnik "cena a długość czytania" jest przy komiksach zdecydowanie nie zadowalający.

    "Kiedy dowiedziałem się o tym filmie, żałowałem że Jyn Erso nie nazywa się Jan Ors, Cassian - (Kyle) Katarn, a sam film - Rogue Squadron. Ale teraz już nie żałuję, te postacie są chyba nawet ciekawsze niż tamte, na których mam wrażenie, że były w jakimś stopniu wzorowane"
    Ja, jak usłyszałem "Jyn Erso" to od razu mi się skojarzyło i myślałem, że będą wprowadzać historię z gier "tylnymi drzwiami". Chyba nie do końca, bo jeśli jak piszesz, mamy do czynienia z wzorowaniem się, to raczej baaaardzo luźnym.

    "Organizacja Sojuszu Rebeliantów - żałosna. ,,Robimy akcję!”, ,,Nie, poddajemy się!”, ,,Nie, nic nie robimy, bo musi być jednomyślność!”, ,,A kij z tym, idziemy na akcję”."
    Zgadzam się. Tyle, że wydaje mi się, że to miało być celowo żałosne. Że władze sojuszu to taki typowy "demokratyczny komitet", który może godzinami gadać o głupotach i nic z tego nie wynika. I że dalej nic by nie wynikało, gdyby właśnie samowolna akcja Łotrów nie postawiła ich przed faktem dokonanym - zaczęła się otwarta wojna z Imperium, musicie się ogarnąć i walczyć i koniec. Dlatego Mon Mothma miała taki zaciesz na twarzy, kiedy się dowiedziała o złamaniu rozkazów.

    "Podczas skoku w nadprzestrzeń można nawiązać łączność, ale już pole ochronne wokół planety ją blokuje"
    Tu akurat bym się nie czepiał, wszak "fizyka" nadprzestrzeni jak i tego pola ochronnego to czyste gdybanie, więc może właśnie tak jest, że pole blokuje, a nadprzestrzeń nie?

    "Taranowanie imperialnego niszczyciela przez koreliańską korwetę, która spycha go z kursu a sama nie ulega natychmiastowemu zniszczeniu..."
    A fakt, tutaj miałem poważne wątpliwości, czy to ma sens. Ponadto, gdyby taka taktyka się sprawdzała, to najsensowniej byłoby budować bezzałogowe korwety i non stop taranować - gambit "korweta za niszczyciela" się opłaca.

    "Beznadziejnie zużyty motyw ,,zły typ ma główną postać na muszce, ale jej nie zastrzeli bo musi najpierw pogadać”. Oraz ,,nie dobijajmy ani nie bierzmy do niewoli pokonanego wroga, najwyżej za chwilę wstanie i nas zabije”"
    Motyw same w sobie głupawy, ale tu akurat miał sens - Krennic niczego już nie mógł zmienić, plany zostały wysłane, a Gwiazda Śmierci i tak wykończy i jego, i ich. Wydaje mi się, że w tej sytuacji Cassian chciał, żeby Jyn umarła, eeee, na spokojnie, z poczuciem, że wypełniła misję, że oczyściła imię ojca, że może spokojnie odejść, a nie żeby w ostatnich chwilach życia pastwiła się nad pokonanym wrogiem (zresztą, w Gwiezdnych Wojnach zawsze się mocno podkreśla, że uleganie negatywnym emocjom jest złe, bo gniew prowadzi do .... i tak dalej).

    "Po co te jakieś U-wingi? Dobra, wiadomo po co. For money"
    A w sumie czemu Cię raziły U-wingi? Mógł trochę nie pasować fakt, że nie pojawiają się w innych filmach, ale jak doczytałem, to ma to sens. To są statki desantowe, więc nie było dla nich miejsca w epizodach, bo:
    - w IV epizodzie Rebelianci nie robią desantu na Gwiazdę Śmierci, więc nie było sensu ich tam posyłać, zapewne jako desantowce nie sprawdzają się w walce myśliwskiej, a raczej trzeba je osłaniać,
    - w V epizodzie to Imperium robi desant na planetę rebeliantów, nie odwrotnie,
    - w VI epizodzie komandosi rebelii przemykają na Endor w skradzionym imperialnym frachtowcu, nie używają własnego statku, bo to by zaalarmowało Imperium.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. ,,Chyba nie do końca, bo jeśli jak piszesz, mamy do czynienia z wzorowaniem się, to raczej baaaardzo luźnym.”
    Tak, jeśli w ogóle istnieje jakieś wzorowanie się, to baaaardzo luźne. Ale np. w scenie w której Jyn i Cassian wskakują na ten ,,rdzeń z danymi” i się po nim wspinają to ich wygląd, ubiór i zachowanie jakoś od razu przywodzi mi Jan Ors i Kyle’a Katarna. Przy czym o ile wiem, Jan Ors tylko w Jedi Outcast i to tylko w pierwszej misji aktywnie walczy u boku Kyle’a, poza tym to tylko go przywozi na akcje albo jest porywana i trzeba ją ratować, dlatego napisałem wcześniej ,,te postacie są chyba nawet ciekawsze niż tamte”.

    Z tym komitetem Rebeliantów to tak czy siak głupie, bo jeśli im się często zdarza, że nie mogą się dogadać, to ciekawe jakim cudem ta Rebelia przetrwała te kilka czy nawet kilkanaście lat przed wydarzeniami z filmu.

    ,,Tu akurat bym się nie czepiał, wszak "fizyka" nadprzestrzeni jak i tego pola ochronnego to czyste gdybanie, więc może właśnie tak jest, że pole blokuje, a nadprzestrzeń nie?”
    Dobra, ale oczekiwałbym konsekwentnego trzymania się jednej wersji we wszystkich dziełach z tego Uniwersum. ,,Łotr 1” to chyba pierwsze dzieło w którym pojawia się motyw, że pole ochronne blokuje łączność, jak również chyba pierwsze, w którym widzimy jak ktoś nawiązuje łączność podczas skoku w nadprzestrzeń.

    Inna niekonsekwencja, że chyba w Przebudzeniu Mocy i Łotrze 1 podróże w nadprzestrzeni trwają dosłownie parę minut, a w starszych dziełach zdaje się trwały całymi godzinami, a nawet dniami. Ale może się mylę?

    ,,Motyw same w sobie głupawy, ale tu akurat miał sens - Krennic niczego już nie mógł zmienić, plany zostały wysłane, a Gwiazda Śmierci i tak wykończy i jego, i ich. Wydaje mi się, że w tej sytuacji Cassian chciał, żeby Jyn umarła, eeee, na spokojnie, z poczuciem, że wypełniła misję, że oczyściła imię ojca, że może spokojnie odejść, a nie żeby w ostatnich chwilach życia pastwiła się nad pokonanym wrogiem (zresztą, w Gwiezdnych Wojnach zawsze się mocno podkreśla, że uleganie negatywnym emocjom jest złe, bo gniew prowadzi do .... i tak dalej).”

    Otóż nie, bo w tym momencie Gwiazda Śmierci jeszcze nie strzeliła (a może nawet jeszcze nie wyszła z nadprzestrzeni). Jyn i Cassian mieli chyba jeszcze nadzieję na ujście z życiem z tej całej awantury - chyba dopiero kiedy zjechali windą na dół tej wieży i wyszli z niej i zobaczyli ,,grzyba atomowego” to stracili nadzieję. Choć ja przy pierwszym seansie jeszcze wtedy się łudziłem że jakiś statek ich w ostatniej chwili zabierze, jak z Jeddhy. W każdym razie, wydaje mi się, że powinni go jakoś skuć czy związać, bo faktycznie dobijanie pokonanego wroga jest nie w stylu tych dobrych ;)

    Co do U-wingów, to zamiast nich mogli użyć tych pojazdów:
    http://starwars.wikia.com/wiki/GR-75_medium_transport/Legends
    Skoro nadawały się do ewakuacji z Hoth to i do desantu by się nadały (jak w wielu grach komputerowych z tego uniwersum). Chociaż może by się nie przecisnęły przez tą ,,bramę”... Zresztą parę z nich pojawia się w bitwie kosmicznej. Ale racja, w sumie to już czepialstwo z mojej strony.

    Kolega zwrócił uwagę na inną dziwną rzecz: jeśli Mon Mothma i Bail Organa uczęszczają na posiedzenia Imperialnego Senatu a w międzyczasie latają na Yavin 4, to jakim cudem tajemnica tej bazy zostaje zachowana. Jeśli Imperium ich podejrzewa o nielojalność (a zapewne podejrzewa już od czasów Zemsty Sithów), to powinni ich jakoś sprytnie śledzić.

    Imperium przy całej swej opresyjności najwyraźniej gardzi używaniem kamer - nasi bohaterowie hasają po Gwieździe Śmierci w Nowej Nadziei, Mieście w Chmurach (zajętym przez Imperium) w Imperium Kontratakuje, bazie-oscylatorze w Przebudzeniu Mocy i kilku bazach Imperium w Łotrze 1, a nie są namierzani przez żadne kamery czy inne czujniki, co najwyżej przypadkiem jakiś Imperialny na nich wpadnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Z tym komitetem Rebeliantów to tak czy siak głupie, bo jeśli im się często zdarza, że nie mogą się dogadać, to ciekawe jakim cudem ta Rebelia przetrwała te kilka czy nawet kilkanaście lat przed wydarzeniami z filmu"
    No właśnie wydaje mi się, że dlatego, bo do tej pory niespecjalnie działała. Ja to tak odebrałem, że to jest pierwsza sytuacja, gdy Rebelia otwarcie, zbrojnie wystąpiła przeciwko Imperium (tzn. głównonurtowa Rebelia, nie "ekstremiści").

    "Dobra, ale oczekiwałbym konsekwentnego trzymania się jednej wersji we wszystkich dziełach z tego Uniwersum. ,,Łotr 1” to chyba pierwsze dzieło w którym pojawia się motyw, że pole ochronne blokuje łączność, jak również chyba pierwsze, w którym widzimy jak ktoś nawiązuje łączność podczas skoku w nadprzestrzeń"
    No tak, ale czy w jakimś wcześniejszym filmie/materiale nowokanonicznym było pokazane, że jest inaczej?

    "Inna niekonsekwencja, że chyba w Przebudzeniu Mocy i Łotrze 1 podróże w nadprzestrzeni trwają dosłownie parę minut, a w starszych dziełach zdaje się trwały całymi godzinami, a nawet dniami. Ale może się mylę?"
    Hmm, kilkudniowej podróży w filmach nie kojarzę, ale może to tylko moja zawodna pamięć (w EU owszem, zdarzały się).

    "Otóż nie, bo w tym momencie Gwiazda Śmierci jeszcze nie strzeliła (a może nawet jeszcze nie wyszła z nadprzestrzeni). Jyn i Cassian mieli chyba jeszcze nadzieję na ujście z życiem z tej całej awantury - chyba dopiero kiedy zjechali windą na dół tej wieży i wyszli z niej i zobaczyli ,,grzyba atomowego” to stracili nadzieję. Choć ja przy pierwszym seansie jeszcze wtedy się łudziłem że jakiś statek ich w ostatniej chwili zabierze, jak z Jeddhy. W każdym razie, wydaje mi się, że powinni go jakoś skuć czy związać, bo faktycznie dobijanie pokonanego wroga jest nie w stylu tych dobrych ;)"
    No może, ja tak to odebrałem, że już w tej chwili nie ma szans na ratunek, ale faktycznie, może nadintepretuję.

    "Kolega zwrócił uwagę na inną dziwną rzecz: jeśli Mon Mothma i Bail Organa uczęszczają na posiedzenia Imperialnego Senatu a w międzyczasie latają na Yavin 4, to jakim cudem tajemnica tej bazy zostaje zachowana. Jeśli Imperium ich podejrzewa o nielojalność (a zapewne podejrzewa już od czasów Zemsty Sithów), to powinni ich jakoś sprytnie śledzić"
    W sumie racja.

    "Imperium przy całej swej opresyjności najwyraźniej gardzi używaniem kamer - nasi bohaterowie hasają po Gwieździe Śmierci w Nowej Nadziei, Mieście w Chmurach (zajętym przez Imperium) w Imperium Kontratakuje, bazie-oscylatorze w Przebudzeniu Mocy i kilku bazach Imperium w Łotrze 1, a nie są namierzani przez żadne kamery czy inne czujniki, co najwyżej przypadkiem jakiś Imperialny na nich wpadnie"
    Co jest o tyle dziwne, że w Świątyni Jedi kamery były, skoro Obi z Yodą mogli se obejrzeć nagranie Anakina szlachtującego dzieciarnię.

    Szczęśliwego Nowego Roku.

    OdpowiedzUsuń
  9. ,,No właśnie wydaje mi się, że dlatego, bo do tej pory niespecjalnie działała. Ja to tak odebrałem, że to jest pierwsza sytuacja, gdy Rebelia otwarcie, zbrojnie wystąpiła przeciwko Imperium (tzn. głównonurtowa Rebelia, nie "ekstremiści").”
    W sumie racja, to pasuje do napisów początkowych z Nowej Nadziei: Rebel spaceships, striking from a hidden base, have won their first victory against the evil Galactic Empire. FIRST VICTORY, czyli wcześniej za wiele nie działali. Pewnie tylko gadali :P


    ,,No tak, ale czy w jakimś wcześniejszym filmie/materiale nowokanonicznym było pokazane, że jest inaczej?”

    Wprost nie (mówię o filmach, materiałów nowokanonicznych nie znam), ale wydawało mi się że w nadprzestrzeni nie ma łączności. Czy gdyby było inaczej, Han Solo nie powinien odebrać jakichś wieści o rozwaleniu Alderaan zamiast nadziać się na kamieni kupę, która została z tej planety? Nie wiem, ale chyba o czymś takim powinni szybko powiedzieć w Holonetowych Wiadomościach ;) Albo kiedy Obi-Wan w Zemście Sithów ucieka z Utapau i nadaje komunikat o ,,buncie klonów”, robi to podczas lotu w normalnej przestrzeni, nie w nadprzestrzeni. Podobnie w Ataku Klonów podążając przez nadprzestrzeń za Jango Fettem z Kamino na Geonosis powinien zameldować Radzie Jedi o tym, czego się dowiedział, tymczasem robi to dopiero po wylądowaniu na Geonosis.

    ,,Hmm, kilkudniowej podróży w filmach nie kojarzę, ale może to tylko moja zawodna pamięć (w EU owszem, zdarzały się).”
    W Epizodach I-VI nie jest powiedziane wprost, ile trwają podróże w nadprzestrzeni, ale wydaje mi się że znacznie dłużej niż w Epizodzie VII i Łotrze 1. Np. gdyby lot Luke’a z Dagobah na Bespin trwał zaledwie kilka minut, to chyba zdążyłby on tam przybyć przed zamrożeniem Hana Solo (wszak wyrusza jeszcze na dobrą chwilę przed ,,obiadem u Vadera”, a potem jeszcze torturowanie Hana i dopiero zamrażanie), tymczasem przybywa już po zamrożeniu.

    „No może, ja tak to odebrałem, że już w tej chwili nie ma szans na ratunek, ale faktycznie, może nadintepretuję.”
    Dlaczego miałoby nie być już szans na ratunek? Gdyby Gwiazda Śmierci nie strzeliła w Scarif, albo gdyby strzeliła trochę później, albo gdyby na tej plaży był jakiś sojuszniczy/bezpański statek to Jyn i Cassian mogliby (choć oczywiście nie musieliby ocaleć). Wydaje mi się, że kiedy zjeżdżają na dół windą po wysłaniu planów to chyba nie patrzą na siebie jak ludzie którzy zaraz mają umrzeć. Dopiero kiedy wyszli z wieży to zobaczyli, że zaraz pochłonie ich fala uderzeniowa.


    „Co jest o tyle dziwne, że w Świątyni Jedi kamery były, skoro Obi z Yodą mogli se obejrzeć nagranie Anakina szlachtującego dzieciarnię.”
    Może kamery to wyłączna technologia Jedi, która przepadła wraz ze Świątynią :D

    ,,Szczęśliwego Nowego Roku.”
    Nawzajem!

    OdpowiedzUsuń