sobota, 4 lutego 2017

Recenzja "Tyranny"

Zgodnie z zapowiedzią, wrzucam recenzję "Tyranny", cRPG stworzonego przez Obsidian.

Zarys 

Akcja gry toczy się w świecie o nazwie Terratus (że taka Terra, ale nie do końca, hahaha, czaicie nawiązanie?). Od typowych settingów fantasy (w tym autorskim uniwersum zaprezentowanym przez Obsidian w poprzedniej grze "Pillars of Eternity", której kontynuuacja zostanie niedawno zapowiedziana) różni się kilkoma elementami:
- osadzeniem nie w "średniowieczu", czy też "wczesnym renesansie", ale w realiach mających naśladować starożytność i to raczej tą wczesną. W praktyce przejawia się to w dwóch aspektach - architekturze (domki przypominają te z dawnej Mezopotamii) i metalurgii. Najpopularniejszymi metalami są miedź i brąz (w zasadzie stop), żelazo jest rzadkie i bardzo cenne,
- niewielka obecnością fantastycznych stworzeń (nie licząc ludzkich czarodziei) - w zasadzie występują tylko dwie ich grupy - zwierzce (inteligentna, choć prymitywna rasa przypominająca skrzyżowanie małp człekokształtnych i wilkołaków) oraz zmory (bezcielesne potwory, coś w rodzaju żywiołaków czy niematerialnych golemów),
- fakt, że niemal cały znany świat jest zajęty przez jedno państwo - Północne Imperium rządzone przez Hegemona Kyrosa. Ponieważ w założeniu to właśnie ta kwestia jest najmocniej wyeksponowana, trochę więcej o niej poniżej.
Kyros jest megapotężnym magiem, który potrafi rzucać Edykty -  zaklęcia na globalną skalę - wywoływać trzęsienia ziemi, burze, czy ogniste deszcze obejmujące całe krainy i trwające teoretycznie w nieskończoność (w praktyce zawsze obejmują one jakiś warunek rozwiązujący - np. "burza będzie szaleć dopóki ostatni prawowity władca tej krainy nie zginie". Poniżej Kyrosa znajdują się Archonci - również bardzo potężni magowie, którzy są swego rodzaju "źródłem" magii dla pomniejszych czaromiotaczy ("zwykły" mag, żeby rzucić zaklęcie musi użyć "sigilu" danego Archonta - co oznacza, że nowe dziedziny magii pojawiają się w miarę pojawiania się nowych Archontów). Imperium obejmuje różnego rodzaju narody i frakcje.
Dwiema frakcjami, które mają największe znaczenie w czasie gry są Szkarłatny Chór i Wzgardzeni. Pierwsi reprezentują "chaotyczne zło" - to półdzika, słabo uzbrojona i niezdyscyplinowana wyjąca horda, działająca na zasadzie śniegowej kuli - gdy Chór podbija jakąś krainę, daje jej mieszkańcom wybór "dołączcie, albo zgińcie" (w bardziej drastycznym wariancie "walczcie między sobą, tym, którzy przeżyją złożymy tę pierwszą propozycję"). Dowodzi nimi pan o imieniu "Głosy Nerata" - pożerający dusze swych wrogów (i w związku z tym cierpiący na rozdwojenie jaźni) upiór, pełniący jednocześnie funkcję szefa wywiadu - Archonta Tajemnic. Chór kieruje się zasadą "Equal Opportunity Evil" - każdy rekrut może się piąć w górę luźnej hierarchii, jeśli zabije tego, kto zajmuje wyższe miejsce.
Drudzy są "Wzgardzeni", przeciwieństwo Chóru i reprezentanci "praworządnego zła". To nieliczna, ale elitarna armia, świetnie wyposażona i wyszkolona, dowodzona przez Archonta Wojny, Grobowego Ashe'a, dostojnego starca, który swej mocy używa do tego, aby dodawać otuchy i leczyć rany swoich żołnierzy. Wzgardzeni są jak jedna wielka rodzina, zachowują wobec siebie lojalność i nie lubią poświęcać życia towarzyszy. Dlaczego w ogóle liczą się jako "źli"? Głównie przez wzgląd na swój rasizm - w przeciwieństwie do Chóru przyjmują wyłącznie rdzennych mieszkańców Północnego Imperium (co jest o tyle obłudne, że ich rodzinna kraina również została wcielona do Imperium pod przymusem, tyle, że stosunkowo wcześnie), a ludność podbitą traktują jako niższą kastę. 
Wydaje się, że w zamyśle autorów, "zło" obu tych frakcji miało być mniej więcej równorzędne. Cóż, domyślam się, że pracownicy Obsidianu to światli i postępowi lewacy i dla nich postawy "Masz wymordować swoją rodzinę i sąsiadów, wtedy pozwolimy ci do nas dołączyć, prawdopodobnie zginiesz w pierwszej bitwie, ale może nie... A jak nie, to obedrzemy cię ze skóry razem z resztą" jest w jakiś sposób równoważne do "Jeśli nie będziesz się buntować, to zostawimy cię w spokoju, choć nie przyjmiemy cię do naszego klubu", bo przecież dyskryminacja w zatrudnieniu to w zasadzie to samo, co morderstwo, prawda?
Jak łatwo się domyślić, obie te frakcje żyją ze sobą jak pies z kotem, a ich wzajemne animozje są jedną z osi wydarzeń w grze.
Ponadto, w chwili rozpoczęcia gry tylko jedna galijska wioska... Tylko jeden region świata stawia jeszcze opór Imperium - Terasy, górzysta kraina zajmowana przez kilka zwaśnionych państewek. Gracz wciela się w Stanowiciela - inkwizytora/oficera politycznego/wędrownego sędziego, który w imieniu Kyrosa (a bezpośrednio - Tunona, Arbitra Sprawiedliwości) przemierza Imperium, aby patrzeć na ręce Archontom i pomniejszym sługom Hegemona, tłumić bunty i spiski, stanowić widoczny symbol potęgi Imperium, a także rozstrzygać przysłowiowe spory o miedzę pomiędzy szarymi ludźmi. Ponadto, Kyros sporządza Edykty, ale ogłaszają je Stanowiciele - żeby Edykt zadziałał, jego formuła musi być słyszalna na terenie, na którym mają wystąpić jego efekty (co będzie miało dużo większe znaczenie, niż się wydaje), więc Hegemon sporządza zwój, posyła Stanowicielowi, Stanowiciel jadzie i ogłasza.


Początek

Jak łatwo się domyślić, zaczynamy od tworzenia postaci. Jak równie łatwo się domyślić, mając na względzie poprzedni "paragraf", możemy wcielić się jedynie w człowieka. Poza tym mechanika jest bardzo podobna do tej zaprezentowanej w "Pillarsach", choć z pewnymi zmianami. Cechy są dokładnie takie same.  Rozdajemy punkty pomiędzy umiejętności bojowe odpowiadające za władanie poszczególnymi rodzajami oręża i magii. Podobnie jak w "Pillarsach" mamy też kilka umiejętności niebojowych - w tym przypadku "Atletykę", "Wiedzę" i "Przebiegłość", które odpowiadają za dostępne opcje dialogowe oraz interakcje z otoczeniem. Wybieramy genezę naszej postaci, taką jak np. przestępca, gladiator, arystokrata, uczeń gildii itd - ma to niewielki wpływ na rozgrywkę, każda przeszłość daje dostęp do kilku mało istotnych dodatkowych opcji dialogowych (max. ze trzech na każdą).
Po stworzeniu postaci przechodzimy do swoistego mini gry wstępnej (bez skojarzeń) obrazującej, co nasza postać robiła w czasie podboju Teras przez dwie wyżej wzmiankowane armie wysłane przez Hegemona - Szkarłatny Chór i Wzgardzonych. Czytamy opisy, oglądamy ilustracje oraz mapkę i podejmujemy decyzje "co nasz Stanowiciel zrobił w tej sytuacji". Są to decyzje w rodzaju "czy jak Wzgardzeni zatruli studnię na terenie wroga, a przez przypadek wodę z niej wypili Chórzyści, to ukarałeś Wzgardzonych", albo "Czy ogłaszając niszczycielski Edykt najpierw ostrzegasz ludność cywilną, żeby mogła uciec?". W przeciwieństwie do genezy wybieranej przy tworzeniu postaci, te wybory mają bardzo duże znaczenie dla dalszej rozgrywki - dają nam dostęp do dodatkowych umiejętności oraz wpływają na początkowe relacje z frakcjami i ważnymi NPC-ami.
Bardzo przypomina to paragrafówkę ;)
Zakończenie tej mini-gry, to zakończenie podboju Terasów. Tyle, że jakiś rok potem wybucha powstanie Terasowców, w którym główną rolę odgrywa frakcja "Gwardia Verdieńska" (od tej pory zwana przez lojalistów "Wiarołomcami"). Chór i Wzgardzeni zamiast stłumić bunt, skupiają się na wzajemnym dogryzaniu sobie, więc zniecierpliwiony Hegemon wysyła Ciebie, abyś odczytał/a bardzo wesoły Edykt - "W ciągu kilku dni Sala Wyniesienia (główny punkt oporu) ma zostać zajęta przez wysłannika Hegemona, albo wszyscy w rejonie zginą". Jednocześnie Hegemon chwilę po tym, jak wkraczasz do doliny, w której znajduje się Sala Wyniesienia oraz obozy lojalistów, powoduje lawinę zamykającą do niej dostęp, żeby jeszcze bardziej zmotywować swoich poddanych (w tym i Ciebie - dzięki, szefie). Co ciekawe, do tej lawiny jakoś nie potrzebuje oddzielnego Edyktu...
W tym momencie zaczyna się właściwa gra.

Rozgrywka (kwestie fabularne)

Są dwa sposoby na zwiększenie swobody gracza, która przecież w cRPG powinna być bardzo ważna. Jednym z nich jest "otwarty świat", drugim rozbudowana, nieliniowa fabuła (oczywiście, pisząc "fabuła" mam na myśli zarówno wątek główny, jak i zadania poboczne), pozwalając graczowi na wykonywanie questów na różne sposoby. Osobiście nie przepadam za tym pierwszym sposobem, gdyż jak dla mnie sprowadza się do "możesz iść gdzie chcesz, kiedy chcesz i robić co chcesz, pod warunkiem, że będzie to grindowanie mobów, szukanie znajdziek lub podziwianie krajobrazu". Zdecydowanie wolę tą drugą opcję (choć oczywiście, najlepiej, jeśli gra łączy te dwa warianty, czyli "możesz iść gdzie chcesz, kiedy chcesz i wykonywać jedno z wielu intrygujących, rozbudowanych zadań" - taką grą jest dla mnie Arcanum). I właśnie tę drugą opcję realizuje Tyranny. Aż do bólu. Świat zdecydowanie nie jest otwarty.  W czasie aktu I (kończy się zajęciem Sali Wyniesienia, w ten, czy inny sposób) mamy dostęp wyłącznie do wzmiankowanej doliny (w której znajduje się kilka lokacji), ale i potem nie jest tego za dużo. Jednocześnie mamy dostęp do kilku miejscówek (oczywiście, kolejne odblokują się w miarę rozgrywki), których dobór zależy od naszych decyzji. Lokacje są niezbyt duże i konkretne - tu i i tu stoją NPC-e, z którymi możesz walczyć/pogadać/pohandlować, tu jest pułapka, tu skarb, tu zagadka. Żadnego szwendania się po polach i lasach. Nie tym się zajmuje Stanowiciel. Więc jeśli  dla Ciebie ideałem cRPG jest seria Elder Scrolls, albo jeżeli wolisz Baldur'ś Gate jedynkę od dwójki, bo "w jedynce są takie fajne, puste tereny leśne, jest realizm i klimat, a nie jak w dwójce, gdzie wszystko jest naćkane, co krok to jakieś zadanie" (autentyk), to zdecydowanie odradzam zakup Tyranny.
Ponieważ ja mam odczucia dokładnie odwrotne, gra mi podeszła. Wreszcie cRPG, gdzie zgodnie z nazwą, odgrywanie postaci, a także nasze decyzje, mają znaczenie. Nie jest to jakieś smutne "Wiadomo, że i tak musisz podjąć Jedynie Słuszną Decyzję, ale masz wybór, czy chcesz powiedzieć, że robisz to chętnie, czy z przymusu, co i tak nie ma żadnego wpływu na nic", ewentualnie "Chcesz go zabić, czy nie? Nie? I TAK CEGŁA SPADA MU NA GŁOWĘ I ZGADNIJ CO UMIERA!!!", jakimi często raczą nas scenarzyści. Jak już wspomniałem, podejmowane przez nas decyzje będą miały wpływ na to, jakie lokacje będziemy mogli odwiedzić ( a co tym idzie, jakie zadania będziemy mogli wykonać, jaki sprzęt zgromadzić itd.). To, że część zadań da się wykonać na kilka sposób, to standard. Nawet te pozornie nie mające znaczenia wypowiedzi, o których wspomniałem, w rodzaju "będzie, co być musi, ale możesz się do tego ustosunkować" mają tu znaczenie dla rozgrywki, ze względu na system reputacji. Czyny i wypowiedzi postaci wpływają na zdanie, jakie mają o niej poszczególne frakcje oraz najważniejsi NPC-owie. Wpływa to na ich chęć do współpracy - uzyskanie poufnej informacji czy uniknięcie walki może wymagać odpowiedniej reputacji. Ma to też bezpośredni wpływ na mechanikę - otóż jednym z ważnych motywów Tyranny jest "wiara kształtuje rzeczywistość". Moce Archontów i Kyrosa wypływają z tego, jak postrzegają ich ludzie (co prowadzi do samospełniającej się przepowiedni "O, ten gościu jest szefem wywiadu i potrafi wydobyć z przesłuchiwanego każdą tajemnicę, normalnie jakby potrafił wchłaniać ich umysły... Kurde, teraz naprawdę to potrafi!". Naszego Stanowiciela też to dotyczy. Zdobywając rozgłos, zyskujemy nowe specjalne skille, związane z reputacją. Przykładowo, jeśli zyskamy odpowiednio mocną Wrogość Wzgardzonych, będziemy potrafili zakłócać ich więź z ich Archontem i zdolności regeneracyjne.
W przypadku członków naszej drużyny, odpowiedni poziom Lojalności lub Bojaźni odblokowuje potężne umiejętności kooperacyjne, które wykonują jednocześnie dany towarzysz i Stanowiciel (co oznacza, że oboje muszą być przytomni i znajdować się w zasięgu). Np. "Stanowiciel odwraca uwagę przeciwnika, a w tym czasie towarzyszkę zadaje mu podstępny cios" albo "Stanowiciel podrzuca Towarzyszkę w górę i w czasie lotu ona szyje strzałami do wrogów". Te kombosy to bardzo dobry pomysł i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tak koncepcja zagościła zarówno w komputerowych, jak i tradycyjnych erpegach.
Fabuła jest o tyle nieliniowa, że możemy nawet olać Kyrosa oraz Chór i Wzgardzonych i wspomóc Gwardię Vendrieńską oraz rozpocząć budowanie kolacji pomniejszych frakcji, mającej obalić Hegemona.
Wielu recenzentów stwierdza "wybory są pozorne, bo najważniejszy wybór - sprzymierzyć się z Chórem czy Wzgardzonymi podejmujemy dosyć wcześnie i to nam narzuca całą rozgrywkę". Chyba ci recenzenci zagrali tylko raz (a po jednym przejściu nie da się ocenić swobody i nieliniowości). Raz, że "Chór czy Wzgardzony" to najbardziej oczywiste opcje, ale jak wspomniałem wyżej - można się sprzymierzyć również z Gwardią Vendrieńską, a nawet wcielić w rolę samotnego wilka. Dwa, wybór sojusznika to bodajże najważniejszy wybór, ale nie jedyny ważny - powiedziałbym, ze to jest wybór, od którego zależy, jakie pomniejsze wybory będą dostępne.
Tyranny ma w założeniu podejmować trudne tematy i czasem się to udaje. Znaczna część decyzji to typowe "idziesz w lewo czy w prawo" pozbawione bagażu emocjonalnego, ale jest kilka ciekawych dylematów, jak np. czy można zamordować dziecko, żeby ocalić całą krainę, albo czy w czasie oblężenia sprzymierzonego miasta ratować najpierw naszych lojalnych żołnierzy, czy ludność cywilną. Samo Imperium jest co najmniej dwuznaczne - z jednej strony, narzuca swoją władzę siłą, nierzadko przy użyciu okrutnych metod, z drugiej, niesie za sobą postęp cywilizacyjny i wielu ludzi popiera je nie ze strachu, ale ze szczerego przekonania. Jeśli państwo Kyrosa jest złe, to dajmy na to, starożytny Rzym też taki był.
Niewiele jest gier, które dają tak duże możliwości "odgrywania postaci". Obiektywny, ale bezlitosny inkwizytor, sadysta traktujący prawo i pozycję jako pretekst do dręczenia słabszych, idealista próbujący reformować reżim od środka czy "Konrad Wallenrod" próbujący go rozsadzić - to niektóry typy postaci, jaką może stać się nasz Stanowiciel.
W grze faktycznie czuć naszą "drogę do potęgi". Zaczynamy jako "urzędnik średniego szczebla" - Stanowiciel budzi grozę wśród ludności i prostych żołnierzy, ale Archonci traktują go jak upierdliwego inspektora BHP - przynajmniej z początku. W miarę jak wzrasta nasza potęga - fabularnie i mechanicznie - stajemy się coraz większą szychą i ci, którzy traktowali nas jako podwładnego, czy sojusznika, mogą się stać wasalami. Albo trofeami.
Bohaterowie niezależni są ciekawi i nieco pogłębieni. Drużyna jest całkiem barwna - np. pierwszą naszą towarzyszą jest Zwrotka, wojowniczka Szkarłatnego Chóru, która na ogół jest amoralną psychopatką, która przystąpiła do hordy nie dlatego, że musiała, tylko dlatego, że lubi zabijać - ale jednocześnie od czasu do czasu pokazuje "miększą stronę" (i wypada to dosyć wiarygodnie, na zasadzie "Myślałam, że to mi sprawi przyjemność, ale to już przesada", albo "No, jego wolałabym nie zabijać, bo to przyjaciel"). Barik jest Wzgardzonym zakutym na stałe w swoją zbroję - w pierwszej chwili miałem skojarzenia z Valorem z Tormenta, ale ma on swój własny charakter. Tą pierwszą dwójkę łączy dosyć ciekawa relacja. Lantry to członek "bractwa" Mędrców - kronikarz i mag, a przy tym oportunista, bardzo chętnie kolaborujący z reżimem Kyrosa. Eb to zgorzkniała członkini gildii magów, która została zniszczona w czasie podboju Terasów. Sirina jest najmłodszą Archontką w historii (w czasie gry ma 15 lat) i z początku wydaje się być rozpuszczonym bachorem, ale potem okazuje się być udręczonym dzieckiem, obciążonym ciężarem zbrodni, które popełniła zmuszona przez Kyrosa, albo na skutek własnej nierozważności (jest to chyba najbardziej dynamiczna postać spośród towarzyszy i ma najciekawszy background). Zabija-w-Cieniu to zwierzyca, która ma dosyć... no cóż, zwierzęce podejście do życia. Wszystkie postaci reprezentują różne odcienie szarości, ale jednocześnie bez wylewającego się cynizmu, który jest równie irytującą pozą, co nadmierna kryształowość. W grze nie ma typowych romansów (choć zdarzają się wypowiedzi zahaczające o flirt, dające pole dla shipperów), ale i w drużynie są ukazane ciekawe relacje. Towarzysze mogą za nami podążać z różnych powodów - wierności przysiędze, strachu, podziwu, oportunizmu, możemy być inspirującym przywódcą, nadzorcą niewolników, czy substytutem rodzica/starszego rodzeństwa. Mają też określone zdanie na temat siebie nawzajem.
Gwoli sprawiedliwości, finał jest do pewnego stopnia narzucony niezależnie od naszych wyborów... To znaczy, niezależnie od wszystkiego musi dojść do pewnego bardzo ważnego wydarzenia, do którego zapewne niektórzy gracze bardzo chcieliby nie dopuścić. Jednakże, od naszych wyborów zalezy, jak dokładnie ten finał wygląda (np. z kim się w nim zmierzymy), a także "informacje o stanie świata", wyświetlane bezpośrednio po finale (plansze z rysunkami i komentarzami na zasadzie "tak i tak potraktowałeś tę wioskę i tę postać, po finale wywołało to taki i takie konsekwencje" - takie rozwiązanie pojawiło się w w dwóch pierwszych Falloutach - w kolejne nie grałem - w Arcanum i w pierwszym Dragon's Age'u). Gra czasem też nie daje rady ze śledzeniem naszych decyzji - gdy byłem lojalnym sługą Kyrosa, zdarzały się teksty "No, a jak już obalisz Hegemona...", a gdy byłem przywódcą buntów wyzwano mnie od sługusów Kyrosa.

Rozgrywka (kwestie mechaniczne)

W tej kwestii Tyranny zawiera wiele ciekawych koncepcji. Wspomniałem o umiejętnościach odpowiadających za sprawność posługiwania się bronią i magią, oraz "niebojowych". Oprócz nich, mamy do dyspozycji drzewka zdolności specjalnych, które dają dostęp do szczególnie potężnych ataków specjalnych, czy zaklęć. Stanowiciel dysponuje siedmioma drzewkami, odpowiadającymi za takie dziedziny jak "Przywództwo", "Obrona", "Magia", "Walka na dystans" itd. Każdy z towarzyszy dysponuje dwiema (w przypadku Lantry'ego i Siriny trzema) drzewkami zawierającymi unikalne dla niego zdolności. Oprócz tego mamy do dyspozycji wspomniane wcześniej zdolności kooperacyjne oraz powiązane z reputacją. To nie koniec. Możemy tworzyć własne czary - znajdując rozsiane po świecie sigile poznajemy kolejne komponenty, które możemy łączyć (np. obrażenia od błyskawic+wzmocnienie obrażeń+większy zasięg+przebicie pancerza). Takiej samoróbki można nauczyć każdego członka drużyny, pod warunkiem, że posiada Wiedzę odpowiadająca poziomi zaklęcia, zależącemu od tego, jak dużo komponentów w nie wpakowaliśmy.
Nie ma żadnej many, co do zasady zaklęcia i zdolności, w zależności od ich "mocy" mogą mieć trzy ograniczniki:
- możemy rzucać dowolną ilość razy, ale pomiędzy poszczególnymi użyciami tej samej zdolności musi minąć określony czas,
- możemy rzucić raz na walkę,
- możemy rzucić raz na "odpoczynek".

Oprócz tego dostajemy sporą ilość specyfików, poczynając od jedzenia i alkoholi aż po alchemiczne mikstury, tymczasowo zwiększających wartość danej cechy, zatruwających broń itd. Sprzęt ma różne parametry i czasem ciężko dobrać najlepszy, ponadto niektóre artefakty dają dostęp do jeszcze kolejnych czarów i zdolności (tutaj też znajduje zastosowanie zasada "reputacja=moc" - im częściej używasz artefaktu, tym większy ma on Rozgłos, który przekłada się na jego siłę).
Ponadto zbierając sztaby metalu, zioła i inne surowce oraz odpowiednio rozbudowując warsztaty w zajętych Wieżach (starożytnych budowlach rozsianych po Terratusie, które wykorzystujemy jako bazy) zyskujemy możliwość wyprodukowania kolejnych przedmiotów.
Tyle, że jest to trochę przerost formy nad treścią. Jest tego tak dużo, że ciężko używać wszystkie na raz i pamiętać o wszystkich skillach... i wcale nie trzeba. Poziom trudności nie jest duży. Nawet na ostatnim poziomie "Ścieżka Potępionych" przeszedłem grę nie korzystając ze wszystkich zdolności, w ogóle nie korzystając z craftingu i w ograniczonym zakresie korzystając z zaklęć własnej roboty. Na koniec miałem od groma pieniędzy i ekwipunek zawalonymi zdobycznymi miksturami. Co zaskakujące, w Tyranny mamy do czynienia z malejącym poziomem trudności - o ile na początku czasem trzeba ostro się nakombinować, o tyle potem jest coraz bardziej z górki. Być może to celowy element ukazywania rosnącej potęgi Stanowiciela... Ale dla ludzi, którzy lubią taktyczne wyzwania, jest to lekko rozczarowujące.
W sumie nadmiar możliwości nie jest aż taki zły - pozwoli graczom na lepsze dobranie stylu rozgrywki do swoich preferencji.
Jak dla mnie fajnym udogodnieniem jest bezdenny ekwipunek (z drugiej strony, w czasie walki możemy korzystać tylko z przedmiotów podręcznych, których jest ograniczona ilość) oraz oznaczenie na mapce ważnych NPC-ów i pojemników (tzn. tych jawnych, bo są też takie, które wykrywamy - lub nie - dzięki "Przebiegłości"). Wiem, że wielu hardkorowych graczy takie ułatwienia strasznie drażnią - mnie nie, bo uważam, że wyzwaniem w grze powinny być trudne walki (czego akurat faktycznie w Tyranny trochę brakuje) i zagadki, a nie takie "technikalia". Zresztą, tę drugą opcję można wyłączyć.
Fajnym rozwiązaniem jest połączenie dwóch sposób awansowania - "poziomowego" i "praktycznego". Z jednej strony, zdobywamy ekspa i co jakiś czas awansujemy, dzięki czemu możemy dodać nowy punkt na cechę i zdolność. Z drugiej strony, umiejętności bojowe i niebojowe rosną samoistnie dzięki ich używaniu.

Sporym minusem Tyranny jest fakt, że gra wygląda na niedokończoną. Gra urywa się w bardzo.... otwartym momencie. Wiele tajemnic i aspektów świata pozostaje niewyjaśnionych. W niektórych miejscach wyraźnie widać, że powinno być więcej opcji, niż jest (na zasadzie "mamy pięć slotów, a w całej grze można zdobyć trzy elementy je wypełniające"). Pozostaje pytanie - DLC, porządny dodatek, czy druga część? Gra zawiera tyle wyborów, że przeniesienie ich konsekwencji do dodatku/kontynuacji może być problematyczne - a olanie ich i przyjęcie "Jedynie Słusznej Wersji" byłoby baaaaardzo rozczarowujące i odebrałoby Tyranny jedną z głównych zalet. Dlatego (oraz ze względów finansowych) wolałbym, gdyby załatwiono to raz, a dobrze.

Sumując - Tyranny podobało mi się. Miejsca na podium moich ulubionych cRPG nie zajmie, ale pozycję w pierwszej dziesiątce - możliwe. Jeśli szukasz erpega z naciskiem na role playing, jeśli cenisz przede wszystkim klimat, fabułę i dialogi - możesz kupić. Jeśli kochasz "otwarte światy" i wymagasz trudnych walk wymagających dużych zdolności taktycznych - niekoniecznie.

Aha, ważna porada. Czasem zdarza się, że save, czy nowa lokacja wczytując się niemiłosiernie długo (zwłaszcza zdarza się to w Rozstajach Lethiany i budynkach w nich się znajdujących). W takim wypadku pomaga odłączenie na chwilę internetu - błąd bierze się stąd, że gra próbuje coś tam pobrać ze Steama, zamiast z dysku, ale gdy odetnie się ją od Steama, łaskawie wraca do tradycyjnej - lepszej - metody.

A teraz tradycyjnie, trochę rozważań dygresyjnych.
W oczy rzuca się bardzo duża feminizacja. Spośród dostępnych towarzyszy, czwórka to babki, dwóch to faceci. Każda frakcja zapewnia równouprawnienie płciowe swoich członków, także wśród wojowników. W Terasach panuje "półmatriarchat" - tylko kobiety mogą dziedziczyć ziemię, tylko mężczyźni mogą być kapitanami okrętów. U zwierzców panuje pełen matriarchat. Mam wrażenie, że wśród ważnych postaci, w tym przywódców frakcji, co do zasady kobiety są ukazywane jako lepsze pod względem moralności i kompetencji. No cóż, jest to zabawne, ale mnie jakoś szczególnie nie przeszkadzało - nie jestem lewakiem i moje życie nie kręci się wokół tego, czy reprezentacja "mojej" grupy jest należycie zapewniona w każdej możliwej grze/książce/filmie. Oczywiście, gra zawiera motyw LGBT - jedyne dwie postaci ukazane w grze jako ewidentne małżeństwo, to dwie lesbijki i oczywiście gracz nie ma możliwości wyrażanie choćby cienia dezaprobaty czy nawet zdziwienia. Możesz być kim chcesz, możesz mordować dzieci w kołyskach, palić wioski, torturować jeńców, wbijać nóż w plecy przyjaciołom, ale homofobia? NO NIE SĄ JAKIEŚ GRANICE ZŁA!!!
W świecie Terratusa religia jest całkiem nieobecna. Nikt nie wierzy w bogów, w duchy, ani w życie pozagrobowe. Wielokrotnie w kontekście śmierci mówi się o "nicości". W sumie... Jest to zrozumiałe. Większość starożytnych religii pogańskich nie skupiała się na kwestiach takich jak zbawienie (z reguły podchodzono do tego na zasadzie "Jeśli zaświaty istnieją, to raczej są mrocznym i nieprzyjemnym miejscem, a egzystencja w nich jest pod każdym względem gorsza od tego, co mamy za życia, nawet jeśli byłeś hipercnotliwy, więc w sumie nie ma się czym jarać" - oczywiście, były wyjątki, jak np. religia egipska) , rozważania o absolucie i naturze prawdy, dobra i piękna, tylko na praktycznych kwestiach w rodzaju "Co mam zrobić, żeby bóg od piorunów nie walił w moją chałupę, a bogini od rolnictwa pomogła wzejść moim plonom". Rolę tego rodzaju bogów w świecie Terratusa de facto wypełniają Kyros i Archonci - zresztą, zdarzają się na ich temat wypowiedzi quasireligijne w rodzaju "kapliczka ku czci Kyrosa", "Odnalazł w swoim życiu Hegemona", czy "dzięki niech będą Grobowemu Ashe". A do refleksji na temat Boga z dużej litery, Terratus jeszcze najwyraźniej nie dojrzał.





25 komentarzy:

  1. Fajna recenzja, a i gra wydaje się bardzo ciekawa, chętnie ją sobie sprawię, ale najpierw Pillars of Eternity... a najpierw nowy komputer na którym obie ww. oraz Wiedźmin 3 w ogóle odpalą.

    Przy "Chcesz go zabić, czy nie? Nie? I TAK CEGŁA SPADA MU NA GŁOWĘ I ZGADNIJ CO UMIERA!!!" aż zakwiczałem ze śmiechu, ale w sumie to bardziej smutne niż śmieszne jak scenarzyści sięgają po ten trik.

    Dwie inne kwestie, o których wspomniałeś stanowią IMHO dobry materiał na odrębne wpisy:

    ,,Te kombosy to bardzo dobry pomysł i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tak koncepcja zagościła zarówno w komputerowych, jak i tradycyjnych erpegach.” mógłbyś napisać więcej, jak by to miało wyglądać w tradycyjnych erpegach? To może mógłbym to wykorzystać ;)

    Druga kwestia aż się prosi o rozwinięcie w tekście religijno-historycznym: jak to się stało, że przez stulecia, a nawet tysiąclecia ,,tradycyjny starożytny politeizm” najwyraźniej zaspokajał duchowe potrzeby ludzi, aż nagle w pewnym momencie zachciało im się czegoś głębszego, co pozwoliło na ekspansję nowych religii, np. zoroastryzmu, mitraizmu, buddyzmu, konfucjanizmu (czy to przypadek, że te religie powstały niemal jednocześnie?), a potem chrześcijaństwa i islamu. A jeśli nie masz ochoty pisać własnego tekstu na ten temat, to może polecisz jakiś już dostępny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Druga kwestia aż się prosi o rozwinięcie w tekście religijno-historycznym: jak to się stało, że przez stulecia, a nawet tysiąclecia ,,tradycyjny starożytny politeizm” najwyraźniej zaspokajał duchowe potrzeby ludzi, aż nagle w pewnym momencie zachciało im się czegoś głębszego, co pozwoliło na ekspansję nowych religii, np. zoroastryzmu, mitraizmu, buddyzmu, konfucjanizmu (czy to przypadek, że te religie powstały niemal jednocześnie?), a potem chrześcijaństwa i islamu. A jeśli nie masz ochoty pisać własnego tekstu na ten temat, to może polecisz jakiś już dostępny?"
      No cóż, jako osoba wierząca, odpowiem, że po prostu ludzkość doszła do lepszego rozumienia Boga/nadszedł moment w planie Boga, w którym postanowił się objawić w "pełniejszy" sposób (oczywiście nie dotyczy to buddyzmu, który nie podziela koncepcji Boga, oraz konfucjanizmu, który w ogóle nie jest religią, tylko systemem filozoficznym - Konfucjusz wyraźnie stwierdzał, że jakkolwiek wiara w bogów to ważna rzecz, to on nie jest ekspertem i tematem jego wywodów są stosunki społeczne między ludźmi, a nie kwestie teologiczne. Oczywiście, wielu ludzi twierdzi, że również buddyzm nie jest religią, tylko systemem filozoficznym - co można odnieść do niektórych odłamów, np. buddyzmu zen, ale do buddyzmu lamaistycznego już zdecydowanie nie).
      Patrząc na to natomiast z perspektywy "materialistycznej", to była to chyba kwestia piramidy potrzeb. Najpierw człowiek zaspokaja "niższe" potrzeby, dopiero potem "wyższe" (na ogół, bo oczywiście są też idealiści, który mogą przymierać głodem, ale i tak najważniejsza dla nich będzie Sprawa) - i w pewnej mierze dotyczy to społeczeństw. Na początku najważniejsze da społeczności było to, żeby łowy/zbiory były obfite, żeby żaden kataklizm nie zniszczył wioski itd., więc na tym się skupiała religia - na sprawieniu, żeby siły przyrody były przychylne społeczności. Dopiero potem, kiedy społeczeństwo (a przynajmniej jego część) zaspokajała te podstawowe potrzeby na tyle, żeby nie musieć się bezustannie martwić o przetrwanie, zaczynało snuć bardziej metafizyczne rozważania. Poza tym, kwestia zwyczajnej ewolucji, która przecież dotyczy nie tylko żywych organizmów, ale i idei (geny a mamy) - po prostu na pewnym etapie pojawiały się religie, które obiecywały więcej, niż zwykłe kulty przyrody, więc zgodnie z zasadą "lepsze jest wrogiem dobrego", zdobywały więcej wyznawców.

      Usuń
    2. Ten limit znaków mnie dobija...

      Jest też kwestia dostosowania do trybu życia - w pierwotnych społecznościach prawie każdy był myśliwym/rolnikiem, jego życie było ściśle związane z rytmem przyrody. Czytałem pewną wypowiedź człowieka o neopogańskich sympatiach, który stwierdzał, że mimo wszystko nie widzi sensu, żeby on, informatyk spędzający całe życie w mieście, składał ofiary z pierwocin plonów - i to nie tylko dlatego, że sam nie jest rolnikiem, ale również dlatego, że biorąc pod uwagę poziom rozwoju rolnictwa w krajach rozwiniętych, gdzie mamy nadprodukcję żywności, współczesny człowiek nie boi się głodu (a przecież to właśnie głód był podstawową siłą napędową pierwotnych społeczeństw i bardzo mocno odciskał się również na kwestiach religijnych - tu mogę polecić książkę "Złota gałąź" Frazera) - boi się napadu, zamachu terrorystycznego, że go wyrzucą z pracy itd., ale nie głodu.
      Ponadto, kwestia rozwoju nauki - im bardziej rozwinięte społeczeństwo, tym bardziej rozumie mechanizmy przyrodnicze i już nie wyjaśnia np. pojawiania się piorunów bezpośrednią interwencją Boga Gromu. Jednakże, takie kwestie, jak życie pozagrobowe, dobro i zło itd. nie leżą w spektrum zainteresowania nauki, nie da się na ich temat sformułować empirycznie udowadnialnych twierdzeń naukowych (ani w jedną, a ni w drugą stronę), więc na zawsze pozostaną domeną religii/filozofii, czy subiektywnych rozważań na zasadzie "a mnie się wydaje, że jest tak/nie jest tak". Z tego powodu ateiści czasem mówią z pogardą o "Bogu luk", twierdząc, że wierzący stosują taktykę "Bóg odpowiada za pioruny! O nie, nauka wytłumaczyła pioruny... No to przerzućmy się na coś, czego nauka jeszcze nie wytłumaczyła i tak dalej". Z drugiej strony, niektórzy wierzący stoją na stanowisku "nie oddamy żadnej luki!" i dlatego nie chcą np. zaakceptować ewolucji. Ja jednak uważam, że religia z założenia powinna się skupiać właśnie na kwestiach metafizycznych, a nie na tłumaczeniu zjawisk przyrody i rozwój nauki pozwolił, żeby zajęła się tym, czym powinna zajmować od początku ;)
      W tym kontekście ciekawa jest kwestia buddyzmu - otóż wielu buddystów jest jednocześnie wyznawcami właśnie buddyzmu oraz jakichś lokalnych, tradycyjnych bóstw. I tu nie ma sprzeczności, bo z jednej strony buddyzm daje im odpowiedzi (oczywiście uważam je za niesłuszne, jako niezgodne z Jedyną Prawdziwą Wiarą Rzymskokatolicką)na pytania metafizyczno-filozoficzne, a z drugiej strony składają ofiary bogom, żeby uzyskać ich pomoc w przyziemnych sprawach życia codziennego - pola zainteresowań buddyzmu i "tradycyjnego" politeizmu czy animizmu są na tyle rozłączne, że w mniemaniu ich wyznawców wzajemnie się uzupełniają.


      Usuń
    3. Ciekawy i przekonująco brzmiący wywód. Tylko co do jednej kwestii mam pewną wątpliwość: ,,Na początku najważniejsze da społeczności było to, żeby łowy/zbiory były obfite, żeby żaden kataklizm nie zniszczył wioski itd., więc na tym się skupiała religia - na sprawieniu, żeby siły przyrody były przychylne społeczności. Dopiero potem, kiedy społeczeństwo (a przynajmniej jego część) zaspokajała te podstawowe potrzeby na tyle, żeby nie musieć się bezustannie martwić o przetrwanie, zaczynało snuć bardziej metafizyczne rozważania.”

      Nie jestem historykiem, ale zdaje się, że taki stan większego dobrobytu nastał w historii ludzkości na długo przed V w. p.n.e.? O ile wiem, cywilizacje śródziemnomorskie osiągnęły bardzo wysoki poziom rozwoju już w II, a nawet III tysiącleciu p.n.e. i dopiero pod koniec II tysiąclecia przyszedł kataklizm, zwany wiekami ciemnymi, najazdami Ludów Morza itd. Po którym musiało minąć kilkaset lat, aż cywilizacje odzyskały dawną świetność. Więc czy przed tym kataklizmem nie było już dość sprzyjających warunków dla metafizycznych rozważań?

      Dzięki za namiar na ,,Złotą gałąź”, wygląda na bardzo ciekawą książkę! Dołączyła do baaardzo długiej listy książek do zdobycia i przeczytania. A może polecisz coś na ten temat ewolucji idei?

      Swoją drogą, postaram się w mojej twórczości również oddać tę ewolucję religii – w odległej przeszłości mojego świata dominowały bóstwa typu Bóg Gromu, Bogini Obfitości itp., a w miarę rozwoju cywilizacji, filozofii i teologii (nie wiem, czy słowo teologia pasuje do politeizmu), bóstwa te zaczęły być wiązane z bardziej abstrakcyjnymi ideami, np. męstwo, miłosierdzie, sprawiedliwość. Przy czym myślę, że będzie fajnym smaczkiem jeśli pewne pozostałości dawnego stanu rzeczy będą nadal widoczne, np. poprzez przypisywanie tym bóstwom ich odwiecznych symboli typu słońce, piorun, woda, powiązanie niektórych świąt z równonocami i przesileniami (swoją drogą zdumiewa mnie, że nawet bardzo starożytne ludy nieznające metali ani koła dokładnie wiedziały kiedy te dni następowały), dalsze trwanie rytuałów typu składanie ofiar z plonów (nawet jeśli nie obchodzonych już zupełnie gorliwie) itd. Jak myślisz?

      Usuń
    4. "Nie jestem historykiem, ale zdaje się, że taki stan większego dobrobytu nastał w historii ludzkości na długo przed V w. p.n.e.? O ile wiem, cywilizacje śródziemnomorskie osiągnęły bardzo wysoki poziom rozwoju już w II, a nawet III tysiącleciu p.n.e. i dopiero pod koniec II tysiąclecia przyszedł kataklizm, zwany wiekami ciemnymi, najazdami Ludów Morza itd. Po którym musiało minąć kilkaset lat, aż cywilizacje odzyskały dawną świetność. Więc czy przed tym kataklizmem nie było już dość sprzyjających warunków dla metafizycznych rozważań?"

      Wiesz, "większy dobrobyt" to rzecz względna. Może to oznaczać tyle "jak ziemia bardzo dobrze obrodzi, to prawie nikt nie umrze z głodu". Zresztą, np. w Egipcie, który dzięki wylewom Nilu stał się "spichlerzem", jak najbardziej pojawiło się w pewnej mierze przejście "od przyrody do metafizyki" - w pewnej mierze, no bo jednak Egipcjanie byli świadomi, że ich egzystencja zależy od Nilu, tym niemniej lwia część ich religii skupiała się na kwestiach pozagrobowych (tudzież grobowych).

      Poza tym, należy też brać pod uwagę, że w czasach, o których piszesz rozwój - zarówno technologiczny, jak i ideologiczny - był baaardzo powolny. Kolejne pokolenia ludzi żyły dokładnie tak samo przez setki lat i raz na jakiś czas pojawiał się jakiś nowy "wynalazek". Dlatego np. nadużyciem jest postrzeganie średniowiecza jako okresu "stagnacji" - oczywiście, z naszego punktu widzenia tak było, ale w porównaniu z tempem, w jakim rozwijała się cywilizacja przez ogromną większość istnienia ludzkości, to była norma, ale wręcz postęp. Abraham, uważany za przodka religii monoteistycznych, żył ok. II tys. p.n.e - i jakieś dwa tysiąclecia zajęło, zanim jego spuścizna stała się szerzej znana na świecie.

      "Swoją drogą, postaram się w mojej twórczości również oddać tę ewolucję religii – w odległej przeszłości mojego świata dominowały bóstwa typu Bóg Gromu, Bogini Obfitości itp., a w miarę rozwoju cywilizacji, filozofii i teologii (nie wiem, czy słowo teologia pasuje do politeizmu), bóstwa te zaczęły być wiązane z bardziej abstrakcyjnymi ideami, np. męstwo, miłosierdzie, sprawiedliwość. Przy czym myślę, że będzie fajnym smaczkiem jeśli pewne pozostałości dawnego stanu rzeczy będą nadal widoczne, np. poprzez przypisywanie tym bóstwom ich odwiecznych symboli typu słońce, piorun, woda, powiązanie niektórych świąt z równonocami i przesileniami (swoją drogą zdumiewa mnie, że nawet bardzo starożytne ludy nieznające metali ani koła dokładnie wiedziały kiedy te dni następowały), dalsze trwanie rytuałów typu składanie ofiar z plonów (nawet jeśli nie obchodzonych już zupełnie gorliwie) itd. Jak myślisz?"
      Wydaje mi się, że to dobry kierunek. Co do wiedzy na temat równonocy itd., to te ludy mogły ją czerpać z jakichś obserwacji astronomicznych. Zresztą, nie ma pewności, czy wyliczały te dni dokładnie - przecież np. zaawansowany kalendarza juliański był obarczony istotną wadą i w XVI wieku, gdy dokonano reformy przesunięcie było już dosyć duże (grudzień wypadał we wrześniu).

      "Dzięki za namiar na ,,Złotą gałąź”, wygląda na bardzo ciekawą książkę! Dołączyła do baaardzo długiej listy książek do zdobycia i przeczytania. A może polecisz coś na ten temat ewolucji idei?"
      No, żadnej konkretnej pozycji nie polecę. Wiem, że Feurbach napisał kilka pozycji tego typu, ale mogą być one "skażone", bo nie tylko opisywał zjawiska, ale oceniał je pod kątem swojej własnej filozofii (tzn do pewnego stopnia takie skażenie występuje u każdego badacza, bo nie ma ludzi bez poglądów, ale tu stopień może być dość znaczny).

      Usuń
    5. Trafne uwagi z tymi Egipcjanami i kalendarzem juliańskim :)

      ,,Poza tym, należy też brać pod uwagę, że w czasach, o których piszesz rozwój - zarówno technologiczny, jak i ideologiczny - był baaardzo powolny. Kolejne pokolenia ludzi żyły dokładnie tak samo przez setki lat i raz na jakiś czas pojawiał się jakiś nowy "wynalazek". Dlatego np. nadużyciem jest postrzeganie średniowiecza jako okresu "stagnacji" - oczywiście, z naszego punktu widzenia tak było, ale w porównaniu z tempem, w jakim rozwijała się cywilizacja przez ogromną większość istnienia ludzkości, to była norma, ale wręcz postęp.”

      Ciekawe zatem, czemu w średniowieczu rozwój przyspieszył, i to jeszcze nawet przed wynalezieniem druku. I jakie czynniki poza drukiem wpłynęły na jeszcze szybszy rozwój w epoce nowożytnej. Powstanie uniwersytetów?

      Usuń
    6. Po prostu - rozwój bezustannie przyspiesza. W każdej epoce jest coraz szybszy. Analiza przyczyn tego faktu to ciężka sprawa, ale sam fakt, jest faktem. Oczywiście, może się zdarzyć "cofnięcie w rozwoju", jak w przypadku upadku cesarstwa rzymskiego, ale nie zmienia to faktu, że i tak od tego miejsca, do którego się cofnął, rozwój będzie biegł szybciej, niż chwilę przedtem ;)
      Wydaje mi się, że może to wynikać z prostego faktu, że na ogół im więcej wiesz, tym łatwiej Ci zdobywać nową wiedzę. Kiedy nie wiesz nic w ogóle, czy nic w danej, nowej dziedzinie, musisz zdobywać wiedzę od podstaw, metodą prób i błędów. Gdy dowiadujesz się coraz więcej, zaczynasz dostrzegać coraz więcej prawidłowości i zasad, możesz coraz szybciej wysnuwać nowe wnioski na podstawie wcześniejszej wiedzy itd.

      Usuń
    7. Ponadto, w przypadku średniowiecza, czynnikami, które mogły przyspieszyć rozwój było:
      - znaczne zmniejszenie roli niewolnictwa. Niewolnictwo niesamowicie hamowało rozwój. Jak pan chciał zwiększyć swoje zyski, to nie kupował/tworzył lepszych narzędzi, nie zastanawiał się nad lepszymi metodami upraw itd. tylko kupował więcej niewolników i więcej ziemi. W średniowieczu już typową formą własności ziemi nie było "Jeden pan mający absolutną własność nad wielkim latyfundium i rzesza niewolników traktowanych jak mówiąc narzędzia", tylko "pojedynczy chłop mający, co prawdą ograniczoną ze względu na władzę pana, ale jednak, formę własności ziemi, pracujący w znacznej mierze na własne potrzeby". Po prostu feudalizm jest lepszym systemem, pod względem promowania innowacyjności, niż niewolnictwo (podobnie, jak wolny rynek jest lepszy od feudalizmu. Oczywiście, komunizm to nie jest jeden ze stopni rozwoju, tylko jakaś patologiczna mutacja). Mało kto wie, że starożytni znali proste maszyny parowe. I traktowali je jako swego rodzaju zabawki, ciekawostki, nikomu nie przyszło do głowy, żeby je wykorzystać do pracy, bo po co, skoro są niewolnicy.
      - istnienie rozbudowanego kleru. Tak, wiem, w tym momencie wojujący ateiści zgrzytają zębami, albo wybuchają śmiechem, a pozostali kręcą głowami, myśląc "ten Adeptus to jednak ma pierdolca z tą religią". Ale pomyślmy logicznie. Bycie uczonym samo w sobie z reguły jest niespecjalnie dochodowe. Uczony z reguły musi być albo bogaty, albo mieć bogatych sponsorów (jakieś granty, czy to państwowe, czy od inwestorów itd.). Dlatego pewną "rewolucją" było pojawienie się pierwszych szamanów - bo wtedy dotarła do ludzi idea, że gościu, który zamiast polować, zastanawia się nad sensem istnienia świata i różnych zjawisk przyrody, przechowuje wiedzę plemienia, próbuje leczyć choroby itd. i że taki osobnik niekoniecznie jest pasożytem i że nawet warto, żeby reszta plemienia podzieliła się z nim żywnością, żeby mógł w spokoju oddawać się swoim rozważaniom. Oczywiście, wnioski wysnuwane przez szamanów, a potem kapłanów, na ogół były błędne... ale metodą powolnych prób i błędów, jakiś postęp się dokonywał - no i najważniejsza była sama zasada - że społeczeństwo potrzebuje uczonych. Potem, w "dojrzałej" starożytności, uczonymi byli głównie bogacze. Zachwycamy się odkryciami i prawami sformułowanymi przez starożytnych filozofów i traktujemy starożytność jako jeden wielki uniwersytet, gdzie ludzie przechadzali się po agorach, dyskutując o matematyce i metafizyce... Zapominając, że to wszystko było zabawką możnych elit. Np matematykę traktowano jako formę ćwiczeń umysłu, nie jako coś, z czego wynikałoby praktyczne zastosowania.
      W średniowieczu wróciliśmy do wariantu z kapłanami jako uczonymi. Duchowny nie musiał być bogaty z domu, teoretycznie chłop czy mieszczanin mógł robić karierę w tym stanie - oczywiście, było to o wiele, wiele trudniejsze dla biedaków, ale jednak możliwe. Poza tym, większość duchownych (oczywiście, są też zakony kontemplacyjne) musiała, wbrew pozorom, stosować bardziej "życiowe" podejście niż starożytni filozofowie, bo przecież kapłan z założenia musi brać czynny udział w życiu społeczności (złośliwe można powiedzieć "po to, żeby ją indoktrynować i wyzyskiwać", ale jednak).

      Usuń
    8. ,,- znaczne zmniejszenie roli niewolnictwa. Niewolnictwo niesamowicie hamowało rozwój. Jak pan chciał zwiększyć swoje zyski, to nie kupował/tworzył lepszych narzędzi, nie zastanawiał się nad lepszymi metodami upraw itd. tylko kupował więcej niewolników i więcej ziemi. W średniowieczu już typową formą własności ziemi nie było "Jeden pan mający absolutną własność nad wielkim latyfundium i rzesza niewolników traktowanych jak mówiąc narzędzia", tylko "pojedynczy chłop mający, co prawdą ograniczoną ze względu na władzę pana, ale jednak, formę własności ziemi, pracujący w znacznej mierze na własne potrzeby". Po prostu feudalizm jest lepszym systemem, pod względem promowania innowacyjności, niż niewolnictwo (podobnie, jak wolny rynek jest lepszy od feudalizmu. Oczywiście, komunizm to nie jest jeden ze stopni rozwoju, tylko jakaś patologiczna mutacja). Mało kto wie, że starożytni znali proste maszyny parowe. I traktowali je jako swego rodzaju zabawki, ciekawostki, nikomu nie przyszło do głowy, żeby je wykorzystać do pracy, bo po co, skoro są niewolnicy.”


      Zastanawiam się zatem, jak najlepiej przekonać ,,moich Rzymian” by w momencie rozpoczęcia akcji książki panował kolonat albo feudalizm, a niewolnictwo należało już do przeszłości albo w ogóle nigdy nie istniało. O ile dobrze kojarzę, oparcie gospodarki na niewolnictwie było spowodowane głównie licznymi podbojami Rzymu. A odejście od niewolnictwa – końcem podbojów i wpływami chrześcijaństwa?


      A co do tych maszyn parowych – ja kojarzę inny ciekawy przykład „Ferdinand Verbiest, a member of a Jesuit mission in China, built a steam-powered vehicle around 1672 as a toy for the Chinese Emperor. It was small scale and could not carry a driver but it was, quite possibly, the first working steam-powered vehicle ('auto-mobile').” A jednak ani jezuici, ani Chińczycy nie wpadli na to, by rozwinąć tę technologię i już pod koniec XVII wieku zrobić sobie flotę samochodów, która przecież dałaby im niewyobrażalną przewagę militarną. Pytanie, czemu?


      W ogóle fascynuje mnie kwestia przyczyn zarówno rozwoju, jak i stagnacji. Jeśli chodzi o tę ostatnią, wrył mi się w pamięć ten oto passus: ,,Od X w. ustały możliwości rozwoju prawa muzułmańskiego, zakazana była twórcza interpretacja źródeł, a rola prawników ograniczać się miała do naśladowania (taklid) zasad już wypracowanych w jurysprudencji, składających się razem na pewien stały, zamknięty i niezmienny system. Dopiero w XIX w. pojawiły się w świecie muzułmańskim prądy reformatorskie, zmierzające do koniecznej modernizacji prawa islamu i jego dostosowania do potrzeb życia, a nawet do recepcji europejskich kodyfikacji.” (Historia prawa. Katarzyna Sójka-Zielińska. LexisNexis, Warszawa 2006). Ten przykład dotyczy akurat prawa muzułmańskiego, ale można to odnieść również szerzej do całej tej cywilizacji, która w VIII-X wieku znacznie górowała nad Europą Zachodnią, a potem popadła w stagnację, a Europa ich dogoniła i przegoniła. Co więcej, mam wrażenie, że to samo tylko nieco później dotknęło wiele cywilizacji azjatyckich. Parafrazując popularny zwrot w Internecie: ,,Czo ci nie-Europejczycy?”. Ale całkiem serio się zastanawiam, co im się wszystkim stało, że przestali się rozwijać i w konsekwencji dali się podbić europejskim kolonizatorom, których przodków rozgnietli by z palcem w nosie.


      Co do kleru, Twój wywód brzmi zupełnie logicznie :)

      Usuń
    9. "Zastanawiam się zatem, jak najlepiej przekonać ,,moich Rzymian” by w momencie rozpoczęcia akcji książki panował kolonat albo feudalizm, a niewolnictwo należało już do przeszłości albo w ogóle nigdy nie istniało. O ile dobrze kojarzę, oparcie gospodarki na niewolnictwie było spowodowane głównie licznymi podbojami Rzymu. A odejście od niewolnictwa – końcem podbojów i wpływami chrześcijaństwa?"
      Zgadza się. Poza tym - jak wskazałem wyżej, oparcie gospodarki w całości/dominującej części na niewolnictwie jest po prostu mało wydajne, więc powinno zostać wyparte drogą normalnej ewolucji. Inna sprawa, że biorąc pod uwagę to, co mi opisałeś na privie, w Twoim świecie raczej następnym krokiem nie powinien być feudalizm, na pewno nie taki "klasyczny" żywcem wzięty z reala.

      "A co do tych maszyn parowych – ja kojarzę inny ciekawy przykład „Ferdinand Verbiest, a member of a Jesuit mission in China, built a steam-powered vehicle around 1672 as a toy for the Chinese Emperor. It was small scale and could not carry a driver but it was, quite possibly, the first working steam-powered vehicle ('auto-mobile').” A jednak ani jezuici, ani Chińczycy nie wpadli na to, by rozwinąć tę technologię i już pod koniec XVII wieku zrobić sobie flotę samochodów, która przecież dałaby im niewyobrażalną przewagę militarną. Pytanie, czemu?"
      Po prostu - nikt na to nie wpadł ;) Skoro przedstawiciele cywilizacji Ameryki prekolumbijskiej, którzy byli matematykami, architektami i generalnie nie byli upośledzeni, przez setki lat nie wpadli na oczywisty pomysł "Kurde, przecież koło się toczy, widać to np. na przykładzie ściętego drzewa chociażby, nie dałoby rady tego wykorzystać w transporcie?", to wszystko jest możliwe. Oczywiście, im bardziej zaawansowany rozwój, a badania naukowe bardziej "planowe", tym mniej trzeba polegać na takich "objawieniach".

      Usuń
    10. "Ten przykład dotyczy akurat prawa muzułmańskiego, ale można to odnieść również szerzej do całej tej cywilizacji, która w VIII-X wieku znacznie górowała nad Europą Zachodnią, a potem popadła w stagnację, a Europa ich dogoniła i przegoniła. Co więcej, mam wrażenie, że to samo tylko nieco później dotknęło wiele cywilizacji azjatyckich"
      Akurat "zakaz twórczej interpretacji źródeł przez prawników" to pomysł, który przewija się przez wieki, coś podobnego chciał wprowadzić np Justynian Wielki. I to jest pomysł jak najbardziej słuszny, bo często jest tak, że ustawodawca pisze "A jest zakazane", ale sędziowie i prawnicy stoją na stanowisku, że A jest super, więc będą tak wykręcać wykładnię, żeby na koniec wyszło "Oczywiście, pisząc, że A jest zakazane, ustawodawca wcale nie miał na myśli tego, że A jest zakazane, tylko coś zupełnie innego". Uważam, że sytuacja, w której sędzia nie ma w ogóle możliwości interpretowania przepisów, bo są na tyle jasne, że nie da się ich wyłożyć inaczej, niż chciał ustawodawca, a ponadto sędziemu nie wolno tego robić, jest czymś pozytywnym. Tyle, że to ideał, którego w pełni nie da się osiągnąć, jak to z reguły jest z ideałami. Oczywiście, prawo musi ewoluować, ale w takim przypadku nie powinno to polegać na zmianie interpretacji przez prawników, tylko na zmienia treści prawa przez ustawodawcę. W kulturze muzułmańskiej był taki problem, że traktowano całość prawa jako element religii (szariat). A religia przecież nie powinna ulegać zmianie w związku ze "zmianą stosunków społecznych" - z czym się zgadzam. Ale właśnie w związku z tym, religia nie powinna stanowić konkretnego kodeksu prawnego, tylko zestaw wartości, które potem przepisy prawne mają realizować. M. in. dlatego np. w chrześcijaństwie zakładamy, że Prawo Mojżeszowe to nie są uniwersalne nakazy religijne, tylko był to kodeks prawny starożytnych Izraelistów, który oczywiście, na danym etapie rozwoju był dobry, ale nas nie obowiązuje. Np. uznanie, że komunistyczna nacjonalizacja fabryk jest zła, bo w Biblii nie ma o niej ani słowa, więc nie jest dozwolona, jest bez sensu, ale stwierdzenie, że nacjonalizja fabryk jest zła, bo to kradzież, a Biblia uznaje kradzież za niemoralną, już tak. Problem w tym, że muzułmanie traktowali Koran i tradycję religijną jako skończony kodeks prawny, więc wychodzili z założenia, że jak czegoś one nie obejmują, to dana instytucja prawna nie powinna istnieć.
      Co do zastanawiania się, dlaczego nieEuropejczycy mieli problem z rozwojem... Jest dokładnie odwrotnie - to Europejczykom cudem udało się wyrwać z zamkniętego kręgu stagnacji, która generalnie, patrząc na całość ludzkiej historii, jest stanem naturalnym. A potem, kiedy reszta świata zobaczyła, że "tak można", sama się zaczęła rozwijać - vide Japończycy u których de facto "średniowiecze" trwało do momentu gdy Europejczycy nimi nie potrząsnęli, a potem zaczęli się tak rozwijać, że dzisiaj są jednymi z liderów w dziedzinie technologii.

      Usuń
    11. Wydaje mi się, że znowu można się odwołać do kwestii religijnych. Otóż, w wielu religiach strasznie lubiany jest motyw zamkniętego kręgu, cykliczności wszechświata, przekonanie, że nic nowego się nie pojawia, że historia ciągle zatacza koło, że przeżywamy te same historie. W kulturze europejskiej niekoniecznie tak było, tzn faktycznie, niektórzy poganie tak wierzyli, ale już Grecy i Rzymianie nawet w mitologii uznawali jakąś linearną historię - wiek złoty, srebrny, żelazny itd (inna sprawa, że na ogół te mity zakłady degradację, a nie rozwój). Podobnie chrześcijanie - stworzenie świata, upadek, Stare Przymierze, Nowe Przymierze, w przyszłości koniec starego świata i stworzenie nowego, wiecznego. Takie wierzenia stopniowo pomagały wyrobić wśród ludzi podświadome przekonanie, że świat nie jest wiecznie taki sam i niezmienny, że zmiana jest możliwa. Przy czym nawet u Europejczyków to przekonanie torowało sobie drogę z trudem - jednak przekonanie o niezmienności jest czymś naturalnym. Dodatkowo, wbrew pozorom, idea chrześcijaństwa pomagała przełamać nadmierny konserwatyzm, gdyż jako religia rewolucyjna, odchodząca zarówno od tradycyjnego judaizmu, jak i zdecydowanie rzucająca rękawicę religiom pogańskim, zmuszała swoich wyznawców do przyjęcia założenia, że czasem nowe jest lepsze od starego. W kulturach orientalnych trzymano się "stare jest zawsze lepsze, to jest mądrość przodków, nie da się wymyślić niczego lepszego, a jeśli pojawi się jakaś nowa mądra filozofia, to będzie ona powtórzeniem starych mądrości". Jakiś myśliciel chiński stwierdził właśnie tak "Chiny nie potrzebują chrześcijaństwa, bo jeśli chrześcijaństwo mówi co innego niż nasi mędrcy, to znaczy, że jest złe, a jeśli jest dobre, to znaczy, że mówi to samo, co nasi mędrcy, wiec na co nam one?" i to ładnie pokazuje typowy sposób myślenia. Oczywiście, w Azji w pewnej mierze religią rewolucyjną był buddyzm, ale nie odegrał on takiej roli prorozwojowej jak chrześcijaństwo, gdyż:
      - w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, zamiast wprowadzać ideę linearnych zmian w historii ludzkości, zdecydowanie popierał "cykliczny" pogląd na świat,
      - nie był tak antagonistycznie nastawiony do innych religii, więc nie zmuszał ludzi do porzucania "starego porządku" (a przez to do refleksji, że zmiany mogą być potrzebne) - nie chodzi o to, że całkowicie neguję rolę tolerancji. Oczywiście, tolerancja pomaga w rozwoju, ale jeśli działa na zasadzie "Każdy ma prawo wygłaszać swoje poglądy, dyskutujmy i zdecydujmy, które są lepsze", a nie na zasadzie "Każdy ma prawo wygłaszać swoje poglądy i powinniśmy traktować je wszystkie na równi, a jesli ktoś próbuje doprowadzić do dominacji swojego, to jest ZŁY!!!". Z punktu widzenia wspierania rozwoju, ta ostatnia opcja jest najgorsza, już lepszy jest nawet otwarty konflikt.

      Usuń
    12. ,,oparcie gospodarki w całości/dominującej części na niewolnictwie jest po prostu mało wydajne, więc powinno zostać wyparte drogą normalnej ewolucji”

      Podoba mi się ta myśl, ale chyba musi być jakiś bodziec, który skłoni liczące się postacie w takim niewolniczym państwie do porzucenia (wygodnego wszak dla nich niewolnictwa). Co może być takim bodźcem? Przerzedzenie się populacji niewolników (np. wskutek zarazy) i konieczność poszukania alternatywnych rozwiązań? Zauważenie, że inne państwo ma o wiele wydajniejszą gospodarkę mimo (a właściwie z powodu) braku niewolnictwa?

      ,,Inna sprawa, że biorąc pod uwagę to, co mi opisałeś na privie, w Twoim świecie raczej następnym krokiem nie powinien być feudalizm, na pewno nie taki "klasyczny" żywcem wzięty z reala.”

      A co byś widział zamiast niego? Chyba jeszcze nie nowożytną gospodarkę rynkową?

      W kontekście maszyn parowych, rozmawiałem niedawno ze znajomym doktorantem historii, który powiedział, że rewolucja przemysłowa pojawiła się właśnie w Anglii, bo tam wycięli niemal wszystkie drzewa na okręty, więc w celach grzewczych przeszli na torf, a potem na węgiel bo był bardziej kaloryczny. Dawniej eksploatacja węgla była niewielka, był potrzebny do wytwarzania stali, ale w znacznie mniejszych ilościach niż od przełomu XVIII i XIX wieku. Gdyby nie ten brak drzew, mogliby nigdy nie wpaść na palenie węglem, a bez tego mogłoby i nie być rewolucji przemysłowej. Co o tym sądzisz?

      ,,A potem, kiedy reszta świata zobaczyła, że "tak można", sama się zaczęła rozwijać - vide Japończycy”

      Z tego co wiem, Japończycy byli akurat wyjątkiem, a inne cywilizacje rozwijały się raczej niemrawo aż do XX wieku?

      ,,już Grecy i Rzymianie nawet w mitologii uznawali jakąś linearną historię - wiek złoty, srebrny, żelazny itd (inna sprawa, że na ogół te mity zakłady degradację, a nie rozwój)”.

      Swoją drogą, podobnie jest w twórczości Tolkiena – największe cuda powstawały w Pierwszej Erze, potem już nieco mniej imponujący, ale jednak epicki Numenor, w Trzeciej Erze już coraz mniej spektakularne Minas Tirith, a w Czwartej, po odejściu elfów ze Śródziemia to już w ogóle nie zanosi się na nic wspaniałego. Swoją drogą, widziałeś krótki zachowany fragment planowanej przez Tolkiena kontynuacji ,,Władcy Pierścieni”? Zaczął ją pisać, ale gdy uświadomił sobie, że najbardziej prawdopodobnym i logicznym kierunkiem ewolucji tego świata byłyby wojny między ludźmi, zniechęcił się do tego dzieła.

      Usuń
    13. "Podoba mi się ta myśl, ale chyba musi być jakiś bodziec, który skłoni liczące się postacie w takim niewolniczym państwie do porzucenia (wygodnego wszak dla nich niewolnictwa). Co może być takim bodźcem? Przerzedzenie się populacji niewolników (np. wskutek zarazy) i konieczność poszukania alternatywnych rozwiązań? Zauważenie, że inne państwo ma o wiele wydajniejszą gospodarkę mimo (a właściwie z powodu) braku niewolnictwa?"
      Po prostu brak wojen i pozyskiwania niewolników - żeby pozyskiwać niewolników trzeba albo toczyć wojny, albo łapać ich w jakichś dzikich krajach. Oczywiście, jest też przychowek "naturalny", ale z jakiegoś powodu nie stanowił podstawowego źródła. Co do kwestii przykładu - nie musi to być przykład z innego państwa, wystarczy przykład wewnętrzny. Np. w USA stany północne, w którym nie było niewolnictwa, były bardziej uprzemysłowione niż południowe, gdzie stawiano na plantacje - bo niewolnik może uprawiać pole czy łupać kamienie w kopalni, ale raczej nie oprzesz na niewolnikach fabryki czy jeszcze lepiej - usług. Oczywiście, w USA północ dokopało południu siłą (właśnie dlatego, że była mocniejsza gospodarczo), ale gdyby nie doszło do wojny secesyjnej (ani secesji), to w końcu i tak południe by porzuciło niewolnictwo.

      "A co byś widział zamiast niego? Chyba jeszcze nie nowożytną gospodarkę rynkową?"
      Hmm, może coś w kierunku, nie wiem, jak to nazwać, gospodarki "kupiecko-rzemieślniczej"? Włoskie państwa miasta, Niderlandy, właśnie Anglia w czasach od Elżbiety I itd. te klimaty. Merkantylizm? Protokapitalizm?

      "W kontekście maszyn parowych, rozmawiałem niedawno ze znajomym doktorantem historii, który powiedział, że rewolucja przemysłowa pojawiła się właśnie w Anglii, bo tam wycięli niemal wszystkie drzewa na okręty, więc w celach grzewczych przeszli na torf, a potem na węgiel bo był bardziej kaloryczny. Dawniej eksploatacja węgla była niewielka, był potrzebny do wytwarzania stali, ale w znacznie mniejszych ilościach niż od przełomu XVIII i XIX wieku. Gdyby nie ten brak drzew, mogliby nigdy nie wpaść na palenie węglem, a bez tego mogłoby i nie być rewolucji przemysłowej. Co o tym sądzisz?"
      Możliwe, aczkolwiek rolę odegrał też fakt, że w Anglii nie ma jakichś super dobrych warunków do rozwoju rolnictwa, a feudalizm (podobnie jak ustrój niewolniczy, zresztą) opiera się własnie na rolnictwie. Dlatego angielscy panowie woleli przeznaczać ziemię np na hodowlę owiec, a z nich wyrabiać materiały i potem je eksportować. Oprócz odejścia od oparcia całej gospodarki na rolnictwie, sprawiło to też, że w przeciwieństwie do szlachty kontynentalnej (w czym Polacy niestety przodowali) szlachta brytyjska nie brzydziła się handlem i rzemiosłem - dlatego też, z natury rzeczy, była bardziej otwarta na innowacje ekonomiczne i technologiczne. Zresztą m.in. dlatego w Anglii arystokracja do tej pory zupełnie nie upadła. Na kontynencie istniał antagonizm pomiędzy zapyziałą szlachtą, a coraz bardziej aktywnym mieszczaństwem, które zrzymało się, że ma pomysły jak zarabiać, ale i tak szlachta rządzi, więc ostatecznie doszło do rewolucji (nie wszędzie, bo np u nas mieszczaństwo było na tyle słabe, że nie było takiej opcji). W Anglii arystokraci stali się przedsiębiorcami i przemysłowcami, a przedsiębiorcy i przemysłowcy stawali się arystokratami - dlatego angielski bogaty mieszczanin nie marzył o zarżnięciu szlachty, tylko o dołączeniu do niej.

      "Z tego co wiem, Japończycy byli akurat wyjątkiem, a inne cywilizacje rozwijały się raczej niemrawo aż do XX wieku?"
      Może dlatego, że Japończycy dostali kopa na rozpęd od przedstawicieli "kultury europejskiej" (w cudzysłowiu, bo w ich przypadku to byli akurat Amerykanie), ale nie zostali podporządkowani białym. Natomiast w przypadku większość innych kultur "nieeuropejskich" pierwszym etapem była kolonizacja/inna forma podporządkowania, a dopiero po zrzuceniu jarzma dany lud zaczynał na poważnie korzystać z tego, co zgapił u byłych panów i wprowadzać własne innowacje.

      Usuń
    14. "Swoją drogą, podobnie jest w twórczości Tolkiena – największe cuda powstawały w Pierwszej Erze, potem już nieco mniej imponujący, ale jednak epicki Numenor, w Trzeciej Erze już coraz mniej spektakularne Minas Tirith, a w Czwartej, po odejściu elfów ze Śródziemia to już w ogóle nie zanosi się na nic wspaniałego. Swoją drogą, widziałeś krótki zachowany fragment planowanej przez Tolkiena kontynuacji ,,Władcy Pierścieni”? Zaczął ją pisać, ale gdy uświadomił sobie, że najbardziej prawdopodobnym i logicznym kierunkiem ewolucji tego świata byłyby wojny między ludźmi, zniechęcił się do tego dzieła"
      Słyszałem o tej niedoszłej kontynuacji. Do pewnego stopnia, to, co piszesz, jest prawdą, aczkolwiek mimo wszystko u niego nie jest tak, że wszystko się tylko degeneruje. Na przykład ludzka rasa w Drugiej Erze jest zdecydowanie bardziej rozwinięta niż w Pierwszej - w ogóle, Druga Era to taki trochę złoty wiek, bo z jednej strony znaczna część elfów odeszła, ok, ale z drugiej, Pierwsza Era przez większość czasu to był strach przed Morgothem i ciągła wojna o przetrwanie, a w Drugiej Erze przez wiele wieków istniał dostatni, cieszący się pokojem Numenor, któremu w zasadzie nikt nie mógł podskoczyć (oczywiście poza Valarami) i który upadł w zasadzie na własną prośbę. Choć faktycznie, Trzecia Era to generalnie w znacznej mierze upadek (to jest na dobrą sprawę taka trochę postapokalipsa - bohaterowie częściej natrafiają na ruiny niż na miasta - tylko, ze tutaj ostatecznie apokalipsę udaje się odwrócić).


      Usuń
    15. Zresztą, Czwarta Era to też nie czysty upadek - OK, elfy odeszły (ale generalnie koncepcja jest taka, że elfy powinny żyć w Valinorze i fakt, że znaczna część z nich mieszkała w Śródziemiu był czymś negatywnym i na dobrą sprawę ostateczny eksodus stanowił naprawienie błędów), ale jest to czas wielkiego rozwoju dla ludzi (w końcu jest zasugerowane, że Śródziemie ostatecznie przekształci się w nasz świat). Należy też pamiętać, że Tolkien był zagorzały katolem i w swoje dzieła wplatał wiele chrześcijańskich koncepcji - i można tu zaobserwować właśnie chrześcijańską, a nie pogańską wizję dziejów - "Złota era - upadek - coraz większy upadek - podniesienie się z upadku - jeszcze bardziej złota era". Dla elfów jest to najpierw życie w Valinorze - konflikt z Valarami i opuszczenie Valinoru - stopniowy upadek w Śródziemiu - ostateczny powrót na łono Nieśmiertelny Krain. Dla ludzi Numenor - konflikt z Valarami i zniszczenie Numenoru - stopniowy upadek królestw założonych w Śródziemiu - pokonanie Saurona i rozkwit w Czwartej Erze. W obu wypadkach mamy motyw "wygnania i powrotu do raju" - u elfów w sumie dosłowny, u ludzi bardziej metaforyczny (choć w obu przypadkach przyczyną upadku jest odwrócenie się od Valarów i ulegnięcie pokusie złego ducha).

      Usuń
    16. ,, niewolnik może uprawiać pole czy łupać kamienie w kopalni, ale raczej nie oprzesz na niewolnikach fabryki czy jeszcze lepiej – usług”
      W sumie nie bardzo wiem czemu, przecież obsługa maszyn w fabryce chyba nie wymaga jakichś wielkich kompetencji czy wykształcenia? Zresztą, o ile pamiętam, bywali i niewolnicy pełniący funkcje guwernerów, nauczycieli i zarządców, więc utożsamianie ich wyłącznie z plantacjami i kopalniami wydaje się nie do końca trafne.

      ,,Hmm, może coś w kierunku, nie wiem, jak to nazwać, gospodarki "kupiecko-rzemieślniczej"? Włoskie państwa miasta, Niderlandy, właśnie Anglia w czasach od Elżbiety I itd. te klimaty. Merkantylizm? Protokapitalizm?”
      O, fajnie, coś takiego wydaje się o wiele ciekawsze od typowego feudalizmu. Także w kontekście hipotetycznych kampanii RPG do osadzenia w moim świecie – odgrywanie takiego quasi-nowożytnego przedsiębiorcy powinno być ciekawsze niż odgrywanie chłopa czy nawet zasiedziałego na swojej ziemi szlachcica.
      Przy okazji, polecisz jakieś źródła (książki albo jakieś materiały internetowe) na temat cen różnych towarów i usług w starożytności/średniowieczu/nowożytności? Zawsze mam problem przy pisaniu i prowadzeniu RPG, na ile co wycenić, wiem tylko że ceny z większości podręczników RPG, nie mówiąc o grach komputerowych, są absurdalne – cenne artefakty kosztują tysiące sztuk złota, więc postacie musiałyby chyba ciągnąć za sobą całą karawanę obładowaną złotymi monetami. Nie mówiąc już o tym, że kupiec który ma na sprzedaż coś tak wartościowego, raczej nie siedziałby w byle jakim kramiku, tylko byłby wpływowym patrycjuszem z własnym pałacem.

      ,,w Anglii nie ma jakichś super dobrych warunków do rozwoju rolnictwa, a feudalizm (podobnie jak ustrój niewolniczy, zresztą) opiera się własnie na rolnictwie.”
      No, zdaje się, że w Grecji i Italii warunki do rozwoju rolnictwa są jeszcze słabsze, niż w Anglii, a jednak tam w swoim czasie gospodarka niewolnicza kwitła ;)

      ,,Słyszałem o tej niedoszłej kontynuacji.”
      Tu jest to, co Tolkien napisał: http://home.agh.edu.pl/~evermind/jrrtolkien/nshadow.htm
      Szkoda, że porzucił to dzieło, bo czuć mroczny klimat.

      ,,Choć faktycznie, Trzecia Era to generalnie w znacznej mierze upadek (to jest na dobrą sprawę taka trochę postapokalipsa - bohaterowie częściej natrafiają na ruiny niż na miasta - tylko, ze tutaj ostatecznie apokalipsę udaje się odwrócić).”
      Swoją drogą, dziwne, że w Trzeciej Erze jest taka ,,postapokalipsa”, skoro Druga Era zakończyła się zwycięstwem nad Sauronem, które byłoby ostateczne, gdyby Isildur miał dość siły woli, by zniszczyć Pierścień. Ale i bez tego Sauron został na wieki pokonany.

      ,,generalnie koncepcja jest taka, że elfy powinny żyć w Valinorze i fakt, że znaczna część z nich mieszkała w Śródziemiu był czymś negatywnym i na dobrą sprawę ostateczny eksodus stanowił naprawienie błędów”
      W sumie nie bardzo wiem, dlaczego, ostatecznie elfy przyszły na świat pierwotnie w Śródziemiu, a to że zostały zaproszone do Valinoru to chyba był rodzaj szczególnego azylu w sytuacji, w której Morgoth porywał elfy i przerabiał je na orków. Po pokonaniu Morgotha, a potem Saurona, nie było już tego niebezpieczeństwa. Zresztą jedno z plemion elfów, Avari, nigdy nie pojechało do Valinoru i pozostało w Śródziemiu caly czas, ale mało się o nich wspomina. Odgrywają za to znaczną rolę w tej ,,kontynuacji” Władcy Pierścieni autorstwa Nika Pierumowa. Znasz ją? Ja ją przeczytałem ładnych parę lat temu i mam mieszane uczucia – niektóre pomysły wydają się ciekawe, ale inne pewnie Tolkien uznałby za istną herezję.

      Usuń
    17. "W sumie nie bardzo wiem czemu, przecież obsługa maszyn w fabryce chyba nie wymaga jakichś wielkich kompetencji czy wykształcenia? Zresztą, o ile pamiętam, bywali i niewolnicy pełniący funkcje guwernerów, nauczycieli i zarządców, więc utożsamianie ich wyłącznie z plantacjami i kopalniami wydaje się nie do końca trafne".
      Mimo wszystko obsługa maszyn wymaga odrobinę większych kwalifikacji, niż np zbieranie bawełny z krzaków. Poza tym, w fabryce są większe możliwości sabotażu. Co do nauczycieli i zarządców - to jest trochę co innego, oczywiście, że byli niewolnicy-specjaliści, którzy byli lepiej wyszkoleni i lepiej traktowani. Ale z założenia stanowili mniejszość, bo gdybyś szkolił i dobrze traktował wszystkich niewolników, to instytucja niewolnictwa straciłaby swoją ekonomiczną opłacalność - już lepiej byłoby zatrudniać zwykłych pracowników, których nie musisz pilnować 24 h na dobę. Czym innym jest niewolnictwo "pałacowe", a czym innym "przemysłowe".

      "Przy okazji, polecisz jakieś źródła (książki albo jakieś materiały internetowe) na temat cen różnych towarów i usług w starożytności/średniowieczu/nowożytności? Zawsze mam problem przy pisaniu i prowadzeniu RPG, na ile co wycenić"
      Też mam ten problem. I ponoć ma go znaczna część twórców RPG (przynajmniej na ogół jak ktoś dokonuje analizy, wychodzą absurdy). Wydaje mi się, że co do starożytności, pomocny może być np ten artykuł: http://www.imperiumromanum.edu.pl/gospodarka/ceny-towarow-rzymskich/

      "No, zdaje się, że w Grecji i Italii warunki do rozwoju rolnictwa są jeszcze słabsze, niż w Anglii, a jednak tam w swoim czasie gospodarka niewolnicza kwitła ;"
      Największy rozkwit niewolnictwa to raczej czasy, gdy Rzym był już imperium (nie w sensie cesarstwa), czyli kiedy państwo obejmowało nie tylko Italię.

      "Swoją drogą, dziwne, że w Trzeciej Erze jest taka ,,postapokalipsa”, skoro Druga Era zakończyła się zwycięstwem nad Sauronem, które byłoby ostateczne, gdyby Isildur miał dość siły woli, by zniszczyć Pierścień. Ale i bez tego Sauron został na wieki pokonany"
      Bo Sauron jest tak potężny, że chwilowa utrata ciała tylko go nieco spowolniła ;)Poza tym tak naprawdę odniósł w pewnym sensie zwycięstwo, bo skuszenie Isildura przez pierścień pomogło w doprowadzeniu do bezkrólewia w Gondorze. I upadek nie nastąpił od razu - stopniowo siły ciemności się odradzały i zajmowały kolejne terytoria. Chyba to ma być element przesłania, że zło należy zniszczyć do końca. Jest jasno powiedziane, że dopóki Pierścień istnieje, nie ma znaczenia, czy "Wolne Ludy" odniosą takie czy inne zwycięstwo. Dlatego np Aragorn decyduje się na w sumie samobójczy atak na Mordor, zakładając, że wymiana "ja sam, moi przyjaciel i armie Gondoru i Rohanu w zamian za to, że Frodo będzie miał trochę większą szansę na zniszczenie Pierścienia" to jest rozsądna wymiana.

      Usuń
    18. "W sumie nie bardzo wiem, dlaczego, ostatecznie elfy przyszły na świat pierwotnie w Śródziemiu, a to że zostały zaproszone do Valinoru to chyba był rodzaj szczególnego azylu w sytuacji, w której Morgoth porywał elfy i przerabiał je na orków. Po pokonaniu Morgotha, a potem Saurona, nie było już tego niebezpieczeństwa"
      Też nie wiem, tym niemniej takie jest przesłanie i Tolkien to wyraźnie sugeruje w kilku miejscach. Zresztą, elfowie w Śródziemiu to albo "Elfy Ciemne" (co nie znaczy "złe", do czego nas przyzwyczaili późniejsi autorzy fantasy), które są trochę dzikie, albo buntownicy (ich potomkowie), którzy opuścili Valinor wbrew woli Valarów i dokonując po drodze złych czynów. Więc w sumie, Elfy przyszyły na świat w Śródziemiu, ale nie powinny w nim żyć.

      "Odgrywają za to znaczną rolę w tej ,,kontynuacji” Władcy Pierścieni autorstwa Nika Pierumowa. Znasz ją? Ja ją przeczytałem ładnych parę lat temu i mam mieszane uczucia – niektóre pomysły wydają się ciekawe, ale inne pewnie Tolkien uznałby za istną herezję"
      Czytałem bodajże dwa pierwsze tomy (były w bibliotece) i na początku jeszcze jak Cię mogę, ale potem wprowadza koncepcje, które wywracają świat do góry nogami i cięzko to uznawać za kontynuację, a raczej jakieś dzieło "luźno inspirowane". Co gorsza, ponoć zrobił ze Śródziemia część multiuniwersum i dokonał jakiegoś crossovera ze swoim autorskim światem, co jest już czystą herezją ;)


      Usuń
  2. "Przy "Chcesz go zabić, czy nie? Nie? I TAK CEGŁA SPADA MU NA GŁOWĘ I ZGADNIJ CO UMIERA!!!" aż zakwiczałem ze śmiechu, ale w sumie to bardziej smutne niż śmieszne jak scenarzyści sięgają po ten trik."
    Bodajże najgorzej to wyglądało w Dragon's Age 2, bo gra na każdym kroku udawała, że daje Ci jakiś wybór, tylko po to, żeby za chwilę napluć Ci w twarz i pokazać, że nie miał on żadnego znaczenia. Z drugiej strony, niektórzy gracze uważają, że takie rozwiązanie jest lepsze, niż nic - bo przynajmniej pozwala odgrywać postać.
    Co ciekawe, niektórzy gracze uważają właśnie nieliniowość za wadę . Swego czasu w CD-Action pojawił się list czytelnika, który stwierdzał, że nie lubi cRPG, właśnie ze względu na nieliniowość "bo jeśli chcę zobaczyć całą zawartość gry, to muszę ją przejść kilka razy". Zresztą, niektórzy recenzenci właśnie taki zarzut wysuwali pod adresem Tyranny. Cóż, dla mnie to trochę jak ten przysłowiowy malkontent, co poszedł do opery i narzekał, że aktorzy śpiewali, zamiast mówić.

    ,,Te kombosy to bardzo dobry pomysł i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tak koncepcja zagościła zarówno w komputerowych, jak i tradycyjnych erpegach.” mógłbyś napisać więcej, jak by to miało wyglądać w tradycyjnych erpegach? To może mógłbym to wykorzystać ;)
    Hmm, tak "abstrakcyjnie", nie na tle konkretnej mechaniki trochę ciężko byłoby to opisać. Tzn uważam, że dałoby się wprowadzić do większości mechanik - ale bez omawiania na konkretnych przykładach, ciężko rozpisać coś ponad podanie ogólnej idei. Jeśli w końcu się zbiorę i opublikuję coś na temat swojej mechaniki, to pewnie to uwzględnię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,Cóż, dla mnie to trochę jak ten przysłowiowy malkontent, co poszedł do opery i narzekał, że aktorzy śpiewali, zamiast mówić.”

      Nic dodać, nic ująć. Co prawda ja rzadko przechodzę cRPGi więcej niż raz (właściwie to niestety większości nie przeszedłem do końca nawet raz, taki brzydki nawyk że zanim przejdę grę do końca to zwykle zafascynuje mnie jakaś inna) i tym samym nie poznaję pełnej zawartości, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy czynić z tego wyrzutu. Miło mieć świadomość, że w danej grze można było zrobić coś inaczej, nawet jeśli się tego nie zobaczy na własne oczy. Zresztą, zamiast poświęcać kilkadziesiąt (kilkaset?) godzin na ponowne przejście gry od początku (do czego mnie często zniechęca to że w wielu grach questy poboczne są takie same, tylko w wątku głównym dokonuje się istotnych wyborów), można zazwyczaj obejrzeć alternatywne zakończenie na You Tube ;)

      ,,uważam, że dałoby się wprowadzić do większości mechanik - ale bez omawiania na konkretnych przykładach, ciężko rozpisać coś ponad podanie ogólnej idei. Jeśli w końcu się zbiorę i opublikuję coś na temat swojej mechaniki, to pewnie to uwzględnię.”

      Oprócz własnej mechaniki (związanej jakoś z ,,Grobem Pobielanym” czy to jeszcze inny projekt?), mógłbyś zaproponować taką opcjonalną zasadę do jakichś powszechnie znanych mechanik. Przy czym ja znam tylko D20 i Warhammera, więc ciężko by mi się odnieść do innych systemów.

      Usuń
  3. Na początek podziękuje za recenzje, która mnie do zakupy gry przekonała. Po niesamowicie nudnym amerykańskim fantasy jakim były Pillarsy (serio wolny wielorasowy Palatynat zrzucający jarzmo kolonialnego imperium z za morza)nie dawałem wielkich szans kolejnej produkcji i dzięki tobie mile się zaskoczyłem.
    Mam jednak wrażenie że błędnie interpretujesz założenia Chóru i Wzgardzonych. Wzgardzeni owszem są zwolennikami zniewalania olbrzymich populacji ale przeprowadzają czystki etniczne i masowe zniszczenia pozbawionej jakiegokolwiek głębszego planu (np. palą zdobyte księgi bo boją się ich treści). Z kolei Chór pozbawiony jest rasistowskiej/szowinistycznej ideologii i daje nawet możliwość awansu mieszkańcom podbitych krain. Czasem dowiedzenie lojalności polega na wymordowaniu sąsiadów czy bliskich innym razem zaś przyłączeniu się do buntu przeciw władzom miejskim (np. u mnie plebs z Niechcianego Miasta rzucił się i sam wymordował bogaczy a następnie został wcielony do Chóru). Często też Chór naciska na minimalizowanie ofiar wśród cywilów właśnie z nadzieją na pozyskanie rekruta (np. oczekują ogłoszenia wrogom faktu odczytania edyktu). Nie zawsze ma to sens (np. wcielanie wiarołomców) ale jest to odmienne od przedstawienia że jedni zniewolą a drudzy zmuszają do sadyzm lub zabiją.
    Ponadto nie mogę się zgodzić z następującym twierdzeniem:
    "Cóż, domyślam się, że pracownicy Obsidianu to światli i postępowi lewacy i dla nich postawy "Masz wymordować swoją rodzinę i sąsiadów, wtedy pozwolimy ci do nas dołączyć, prawdopodobnie zginiesz w pierwszej bitwie, ale może nie... A jak nie, to obedrzemy cię ze skóry razem z resztą" jest w jakiś sposób równoważne do "Jeśli nie będziesz się buntować, to zostawimy cię w spokoju, choć nie przyjmiemy cię do naszego klubu", bo przecież dyskryminacja w zatrudnieniu to w zasadzie to samo, co morderstwo, prawda?"
    O ile dla nurtu konserwatystów-realistów wybór jest oczywisty i taki jak mówisz. To jednak dla wielu ludzi niewola jest grosza od śmierci. Pogląd taki ukształtowany w dobie romantyzmu ukształtowany jest również i w Polsce i obecny jest wśród większości orientacji politycznych (nurt konserwatystów-realistów umierał już przed II wojną) i to zarówno wśród postsolidarnościowych jak i ruchów mieniących się narodowymi. Hasła "Życie i ŚMIERĆ dla narodu", "Lepsza śmierć niż niewola" czy nieszczęsne Beckowskie "Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor" to pokłosia romantycznego myślenia o polityce i wolności. Dziś przejawia się to mówieniem o moralnych zwycięstwach, nazywaniem ulic dowódcami przegranych kampanii czy zrywów itd. Tak więc dla wielu niekoniecznie lewaków filozofia zniewolenia nie jest wcale łagodniejsza od tej prezentowanej przez Chór.
    Bo-Lesław

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że gra Ci się spodobała i dziękuję, że podzieliłeś się swoimi przemyśleniami. Co nie zmienia faktu, że się z nimi nie do końca zgadzam i chętnie dalej podyskutuję na ten temat.

    "Wzgardzeni owszem są zwolennikami zniewalania olbrzymich populacji ale przeprowadzają czystki etniczne i masowe zniszczenia pozbawionej jakiegokolwiek głębszego planu (np. palą zdobyte księgi bo boją się ich treści)."
    Nie kojarzę przykładu czystki etnicznej przeprowadzanej przez Wzgardzonych "bo tak", wydaje mi się, że zawsze chodziło o tłumienie/represje ewentualnie taktykę "wojny totalnej" w czasie zdobywania innych ziem - co też nie jest dobre, ale jednak trochę lepsze niż przeprowadzanie ludobójstwa dla samego ludobójstwa, bo "to podludzie i trzeba ich wybić". Ale możliwe, że umknęło mi coś, z czym Ty się spotkałeś w czasie swojej rozgrywki, albo po prostu czegoś nie zapamiętałem.

    Co do niszczenia wiedzy - ok, Wzgardzeni niszczą zakazaną wiedzę, Chór stara się ją pozyskać i wykorzystać. To drugie jest rozsądniejsze, ale to nie wyrównuje moralności pomiędzy frakcjami, bo przecież chórzyści nie robią tego z umiłowania wiedzy, tylko po to, żeby uzyskać nowe, lepsze sposoby zabijania.

    "Z kolei Chór pozbawiony jest rasistowskiej/szowinistycznej ideologii i daje nawet możliwość awansu mieszkańcom podbitych krain. Czasem dowiedzenie lojalności polega na wymordowaniu sąsiadów czy bliskich innym razem zaś przyłączeniu się do buntu przeciw władzom miejskim (np. u mnie plebs z Niechcianego Miasta rzucił się i sam wymordował bogaczy a następnie został wcielony do Chóru)"
    Jakoś by to grało, gdyby ta szansa polegała na "wkroczyliśmy do waszej wioski, kto chce się do nas przyłączyć? Ok, to niech ochotnicy się zbiorą i walczą na śmierć i życie, najsilniejsi dołączą do nas, resztę j....ł pies", a nie na "Wkroczyliśmy do waszej wioski, niech wszyscy się zbiorą na placu. Dobra, to teraz wszyscy macie ze sobą walczyć na śmierć i życie, kto nie chce brać udziału w mordowaniu krewnych i przyjaciół, zginie".

    "O ile dla nurtu konserwatystów-realistów wybór jest oczywisty i taki jak mówisz. To jednak dla wielu ludzi niewola jest grosza od śmierci"
    OBIE frakcje oferują jedynie niewolę. Jedyna różnica jest taka, że niewola u Wzgardzonych polega na "możesz być cywilnym poddanym, jeśli będziesz grzeczny, zostawimy cię w spokoju", u Chóru "Masz dla nas zabijać, albo sam zginiesz". Oczywiście, z punktu widzenia takiej np Zwrotki ta druga opcja nie jest niewolą, bo ona z własnej woli chce zabijać, ale dla wcielanych siłą rekrutów niebędących psychopatami to jest niewola gorsza od niewoli u Wzgardzonych, bo daje mniejsze szanse dla przeżycia i zmusza do robienia skrajnie niemoralnych rzeczy. Tak samo z punktu widzenia wspomnianego przez ciebie romantyzmu - opcja dołączenia do napastników i wspólne zniewalanie kolejnych osób jest zdradą tego ideału w jeszcze większym stopniu niż płacenie trybutu napastnikom. Obie opcje polegają na niewoli i są zaprzeczeniem "romantyzmu" - ani Chór ani Wzgardzeni nie są ani trochę "wolnościową i romantyczną" opcją, taką opcją są tylko zbuntowane frakcje. Więc dla "romantyka" obie frakcje powinny być co najmniej tak samo złe, ale dla "realisty" lepsi są Wzgardzeni. Chór jest lepszy jedynie dla psychopatów (tzn dla postaci psychopatycznych, nie dla graczy, którzy go wybierają). Dlatego imho nie ma tu jakiejś "równowagi zła" pomiędzy tymi frakcjami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba się nie zrozumieliśmy, chodziło mi że perspektywa oceniania co kto jest zły a kto gorszy jest niezależna(zwłaszcza w Polsce) od podziału prawica-lewica. Nie zaś oceniałem ich przez pryzmat poglądów mieszkańców Terratus.

    "Nie kojarzę przykładu czystki etnicznej przeprowadzanej przez Wzgardzonych "bo tak""

    Podczas fazy podboju w 3 roku naciskają by odczytać edykty jak najszybciej (np. w Krzepie) nie dając cywilom szans na ucieczkę. Zastosowanie och życzenia kończy się zwyczajnym masowym mordem, podczas gdy Chór naciska na odwleczenie decyzji i minimalizowanie ofiar w ludziach. Jak dla mnie wojna totalna kiedy i tak się wygrywa to zwykłe ludobójstwo, sensu nie ma to żadnego wybije cywilów (których można zagonić do niewolniczej pracy) czy bardziej zniszczy majątki jakie można zrabować.

    Rozgrywałem podbój na kilka sposobów i faktycznie już w pierwszym obozie widziałem różnice zależne od efektów.

    "Jakoś by to grało, gdyby ta szansa polegała na "wkroczyliśmy do waszej wioski, kto chce się do nas przyłączyć? Ok, to niech ochotnicy się zbiorą i walczą na śmierć i życie, najsilniejsi dołączą do nas, resztę j....ł pies","

    Kiedy czasem to tak działa (a czasem działa tak jak ty piszesz). Ciężko o jakiekolwiek zasady w tak chaotycznym tworze. W chórze prócz mięsa armatniego możesz znaleźć magów, rzemieślników czy ciury obozowe. Być może masakry mają miejsce tylko w miejscowościach stawiających opór lub w czasie wojny podczas gdy inne są wchłaniane samorzutnie.

    "OBIE frakcje oferują jedynie niewolę."

    Nie jest to prawda w Chórze możesz awansować np. Zwrotka pochodzi z podbitej krainy a została Furią. U wzgardzonych zaś możesz być tylko helotą. Perspektywy masz lepsze u Chóru.

    Inną sprawą jest zdrowy rozsądek u Archontów tu wyraźnie wolę Grobowego jest on mniej efekciarski i bardziej zrównoważony.

    Bo-lesław

    OdpowiedzUsuń
  6. "Chyba się nie zrozumieliśmy, chodziło mi że perspektywa oceniania co kto jest zły a kto gorszy jest niezależna(zwłaszcza w Polsce) od podziału prawica-lewica"
    No i to też nie jest do końca trafne, bo jak napisałem wyżej, nie ma sensu, żeby osoba o lewicowych poglądach uważała, że zaletą Chóru jest wolność, czy romantyzm, bo tej wolności i romantyzmu u Chóru jest nie więcej, niż u Wzgardzonych. Więc pozostaje brak "dyskryminacji w zatrudnieniu" ;)

    "Podczas fazy podboju w 3 roku naciskają by odczytać edykty jak najszybciej (np. w Krzepie) nie dając cywilom szans na ucieczkę. Zastosowanie och życzenia kończy się zwyczajnym masowym mordem, podczas gdy Chór naciska na odwleczenie decyzji i minimalizowanie ofiar w ludziach"
    Ok, to jest byłby niezły przykład, gdyby nie to, że chórzystom zależy na minimalizowaniu strat tylko po to, żeby potem móc zagonić ocalałych na pole bitwy jako mięso armatnie. Można się zastanawiać, które rozwiązanie jest bardziej pragmatyczne, ale z moralnego punktu widzenia (lewicowego, terratusowego, czy mojego) jest to podobny poziom.

    "Nie jest to prawda w Chórze możesz awansować np. Zwrotka pochodzi z podbitej krainy a została Furią. U wzgardzonych zaś możesz być tylko helotą. Perspektywy masz lepsze u Chóru"
    Ale, przynajmniej w niektórych sytuacjach, nie możesz zadecydować o tym, czy chcesz do Chóru dołączyć. Więc to jest taka wolność jak u bolszewików "Tylko komunizm zapewnia prawdziwą wolność, bo w komunizmie możesz budować komunizm, a w kapitalizmie nie! A jeśli ktoś uważa komunizm za niewolę, bo nie chce budować komunizmu, znaczy, nie rozumie czym jest wolność". To jest wolność na zasadzie "możesz robić co chcesz, pod warunkiem, że to jest to, co chcemy, żebyś robił".
    Jest też taka kwestia, że imperium nie kończy się na tych dwóch frakcjach. Istnieją inne armie Kyrosa, istnieją też inne "piony" oprócz militarnego, jak Stanowiciele i straż sądowa, Zespoleni, koncesjonowani kupcy itd. Więc to, że nie możesz przystąpić do Wzgardzonych nie jest taką straszną represją, bo wciąż masz otwarte inne drogi kariery. Natomiast jak chórzyści zmuszą cię, żebyś dołączył do nich, to koniec, od tej pory całe będziesz musiał mordować i spać na gnoju, czy ci się podoba, czy nie.

    "Być może masakry mają miejsce tylko w miejscowościach stawiających opór lub w czasie wojny podczas gdy inne są wchłaniane samorzutnie"
    Być może, jednak o wzmianki o takim sposobie werbunku pojawiały się kilka razy, więc raczej nie jest to coś rzadkiego, a raczej norma. To, że obok "werbunku przez masakrę sąsiadów" pojawia się zaciąg ochotniczy, to jest oczywiste - w końcu Głosy nie powie ochotnikowi "Nie, nie, ciebie nie przyjmiemy, bo zgłosiłeś się sam". Ale co z tego? To, że w starożytności byli ludzie, którzy dobrowolnie zostawali niewolnikami nie zmienia istoty niewolnictwa.

    Więc nie widzę u chórzystów specjalnie tej wolności. A nawet jeśli, to nie na tyle, żeby równoważyła ich wady i stawiała jakoś na równi ze Wzgardzonymi. Wzgardzeni przynajmniej szanują siebie nawzajem, pomagają, czy wręcz lubią, chórzyści (ze stażem dłuższym niż miesiąc) to w zasadzie co do jednego psychopaci, którym co najwyżej zdarzają się jakieś przebłyski, jak u Zwrotki.

    OdpowiedzUsuń