wtorek, 30 maja 2017

Absurdy postapokalipsy

Postapokalipsa to stosunkowo (stosunkowo!!!) młody podgatunek fantastyki. Zdawać by się mogło, że powinien oferować świeże, pozbawione schematów spojrzenie i ciekawe obserwacje. Oczywiście, czasem tak jest... Ale czasem uniwersa tego rodzaju są równie kliszowate, co "tradycyjne, tolkienowskie" fantasy z elfami i krasnoludami. Co gorsza, często są to klisze bardzo absurdalne z punktu widzenia zdrowego rozsądku. Żeby nie było, że tylko narzekam, na koniec podaję przykład, moim zdaniem, sensownej "postapokalipsy", w postaci książki "World War Z".


1. Przecenianie technologii
Spójrzmy prawdzie w oczy - bez wielu współczesnych wynalazków da się żyć. Gdybyśmy w jakiś magiczny sposób utracili dostęp, dajmy na to, do Internetu czy komórek, bez wątpienia wywarłoby to duży wpływ na nasze życie... ale nie doprowadziło do upadku całej cywilizacji, czy nawet rządów. Ponadto, należy pamiętać, że poziom życia, jakim cieszymy się w Polsce, to jest luksus w porównaniu do poziomu życia typowego człowieka XXI wieku. Tak, wiem, że Polakom, z ich ogromnymi kompleksami, narzekactwem i umiłowaniem krytykowania wszystkiego, co polskie, ciężko to sobie uświadomić, ale Polska znajduje się w czołówce krajów rozwiniętych. Większość krajów na świecie boryka się z głodem, chorobami i przestępczością, a znaczna część ludności mieszka w warunkach, które my uznalibyśmy za slumsy/wyjątkowo zapadłą wieś. Brak Internetu, komórek, ba! nawet brak elektryczności nie byłby dla wielu Ziemian szczególną tragedią, bo też na co dzień nie korzystają z tych luksusów. Szczerze mówiąc, dla tzw krajów trzeciego świata taka katastrofa mogłaby być życiową okazją, bo poziom pomiędzy nimi, a "elitą" wyrównałby się, co dałoby im szansę na "wywindowanie się" do niszy, która wcześniej była zablokowana przez dotychczasowe potęgi. No ale w postapo rzadko kiedy mamy do czynienia z taką sytuacją... Głównie dlatego, że większość takich utworów jest tworzona przez Amerykanów (do których z trudem dociera fakt, że na świecie istnieją jakieś państwa poza USA, a nawet jeśli istnieją, to nie mają większego znaczenia i są tylko jakimiś plamami na mapie służącymi do tego, żeby Amerykanie jeździli tam na wczasy/wysyłali wojsko w celu zaprowadzenia demokracji, same z siebie "nie istnieją").

2. Nadmierne bestialstwo
Nierzadko katastrofa w utworach postapo prowadzi do upadku nie tylko cywilizacji, ale i moralności. Oczywiste jest, że w trudnych warunkach ludzie stają się bardziej bezwzględni, ale bez przesady. W niektórych światach jakiś miesiąc po katastrofie 90% populacji staje się kanibalami, gwałcicielami i sadystami. A pozytywny bohater to z reguły ktoś, kto sam nie morduje i nie gwałci, ale też nie kiwnie palcem w obronie osoby trzeciej, bo "takie mamy czasy, Katastrofa wszystko zmieniła, coś tam". Tymczasem, raz, że nawet w najmroczniejszych czasach (czyli wszystko licząc do wczesnego średniowiecza łącznie, a i potem nie było różowo) tak to nie wyglądało.
Po pierwsze, choć generalnie ludzie są źli, to ich zło na ogół nie przejawia się w sadyzmie, tylko chciwości i lenistwie. Dlatego bandy "rozbójników" są jak najbardziej realistyczne, ale już uczynienie z większości populacji histerycznie śmiejących się wariatów mordujących każdego, kogo spotkają, jest absurdalne. Po prostu, większość ludzi w takiej sytuacji popełniałaby złe czyny dla zwiększenia własnych szans przeżycia, a nie dla funu. I nie, mordowanie wszystkiego, co się rusza, nie zwiększa twoich szans przeżycia, o czym poniżej.
Po drugie, bycia samotnikiem zmniejsza twoje szanse przeżycia. Nie zwiększa. Nie zwiększa. Nie. Wszystkie te gadki o tym, że "W grupie pozostali ludzie tworzą wartość ujemną, nie dodaną", "Katastrofa sprawiła, ze każdy musi polegać tylko na sobie", to czysty absurd. Oczywiście, są sytuacje, kiedy dodatkowy członek grupy może być obciążeniem, nie bonusem (np jeśli jest jest chory), są sytuacje, w których zbyt duża grupa może sobie radzić gorzej, niż mniejsza (np gry brakuje pożywienia), ale można spokojnie stwierdzić, że w 99% sytuacji dwóch albo trzech poradzi sobie lepiej, niż jeden. Ot, najprostszy przykład - kiedy śpisz, dobrze, żeby ktoś stał na warcie. Kiedy się zranisz, albo zachorujesz, dobrze, żeby ktoś w czasie twoje niedyspozycji zdobywał pożywienie... i stał na warcie (nawet jeśli nie z altruizmu, to po to, żebyś Ty zrobił to samo dla niego - w ten sposób oboje zwiększacie swoje szanse przeżycia). Ponadto, ludzie są istotami inteligentnymi. Inteligencja jest naszym głównym atutem. A najlepsze wykorzystania inteligencji (w tym jej podstawowego "materialnego" przejawu - korzystania z narzędzi) wymaga specjalizacji. Spotkałem kogoś, kto był przed Katastrofą doktorem medycyny, rolnikiem, inżynierem? Hmm, jego wiedza bardzo by mi pomogła, to istny dar z nieba, ze go spotkałem, dzięki niemu moje życie będzie dużo lepsze.... NIE KURDE CO JA PIERDOLĘ ZGWAŁCĘ GO, ZJEM, A Z KOŚCI ZROBIĘ NASZYJNIK, BO ekhem KATASTROFA ZMIENIŁA WSZYSTKO! Znaczy się bo tak.
Nie bez powodu ludzkość NIGDY ALE TO NIGDY nie była gatunkiem, którego osobnicy prowadzili samotniczy tryb życia (oczywiście pomijając pojedyncze przypadki, które taki tryb wybrały - ale nie bez powodu postrzega się ich jako dziwaków).
Dlatego też przemiana ludzkości w hordę psychopatów błąkających się po pustkowiu i mordujących się nawzajem natychmiast po zauważeniu, jest mniej wiarygodna niż smoki, elfy i krasnoludy. A jeśli chcesz, żeby Twój bohater była "samotnym wilkiem", to niech to wynika z jego konkretnego charakteru, ale nie wciskaj kitu, że to oczywiste, bo tak łatwiej przeżyć.
Po trzecie - ludzie lubią mieć towarzystwo. Nawet wielcy zbrodniarze nierzadko mieli swoje rodziny, które szczerze kochali, towarzyszy broni, za których oddaliby życie itd. (oczywiście, znowu są wyjątki, np Stalin traktował jak gówno nawet najbliższą rodzinę i najbardziej zaufanych współpracowników - ale jednak ich wykorzystywał a nie gwałcił i zjadał). Nawet źli ludzie w złych czasach muszą mieć kogoś, z kim mogą od czasu do czasu pogadać.

2. Upadek rządów
Jak wiadomo, w postapo rządu nie ma, są co najwyżej jakieś lokalne wspólnoty, ewentualnie niedobitki starego reżimu (oczywiście współwinne katastrofy) siedzą w podziemnym bunkrze i planują coś paskudnego.
Z czego wynika popularność takiego motywu?
Po pierwsze, ze wspomnianego faktu, że postapo przyszło z Ameryki. A Amerykanie generalnie nie przepadają za rządem. Ten "anarchizm" przybiera dosyć ciekawą postać. Ichni prawicowcy co do zasady nie lubią rządu federalnego. Na ogół zakładają, że powinien się on zająć wyłącznie bezpieczeństwem, tj. wojskiem i policją... ale wielu uważa, że to bez przesada, że najlepiej zadbają o to jakieś lokalne ochotnicze milicje i sami obywatele, dzięki dostępowi do broni. Poza tym, rząd chodzi na pasku lewaków i próbuje uczyć naszych dzieci o gejach i aborcji. Z kolei wielu lewaków wierzy w to, że rząd jest zły... no bo wydaje pieniądze na wojsko i policję, które to są aparatem opresji (no bo na przykład policja nie pozwala biednym okradać bogatym i w dodatku dyskryminuje Murzynów częściej ich zatrzymując/aresztując/strzelając do nich i nie fakt, że Murzyni częściej popełniają przestępstwa to nie argument). Poza tym, rząd jest zły, bo chodzi na pasku wielkich korporacji!
Oczywiście, jest tam też wielu "propaństwowców", ale generalnie odsetek ludzi, którzy na pytanie "Skoro rząd według ciebie jest zły, co powinien zrobić?" odpowiedziałoby "rozwiązać się" jest bardzo duży. W USA możesz być szczerym patriotą, śpiewać hymn, mieć flagę na domu, samochodzie i kosiarce, szczerze deklarować, że oddałbyś życie za swój kraj i jednocześnie z duszy, serca, nienawidzić rządu. Nie tego konkretnego rządu, ale samej koncepcji. Pomyślmy, ile jest amerykańskich filmów gdzie rząd jest tym złym, gdzie to on ponosi winę za kryzys? A już niemal zawsze, gdy kryzys zajdzie, rząd okazuje się być kompletnie nieprzydatny w jego rozwiązaniu, albo wręcz przeszkadza, próbując wszystko zatuszować, nawet za cenę ofiar. A gdy mowa o "rządowych eksperymentach" to na 99% nie chodzi o lekarstwa na raka, tylko o hodowanie zombie albo konstruowanie broni masowej zagłady.
Oczywiście, to wszystko wynika z amerykańskiej historii, z ducha pionierstwa, z tradycji niezależności stanów itd. Tym niemniej wyraźnie ekranuje to na amerykańską twórczość... a przez nią na twórczość w ogóle. Swoją drogą, Polacy też przejawiają podobne, specyficzne podejście do władzy i patriotyzmu.
Stąd też brak rządu w postapo wynika z jednej strony z 1) braku wiary w jego efektywność "na pewno nie byłby w stanie sobie poradzić z takim kryzysem i by upadł", 2) braku wiary w jego dobrą wolę "zażegnanie kryzysu byłoby dobre, a rząd jest przecież zły".
Tymczasem, jak by to prawdopodobnie wyglądało w realu? Rząd by nie upadł. Znaczy, może konkretny tak, ale na jego miejsce powstałby nowy. Albo wojskowa dyktatura. Rząd ma narzędzia do narzucania swojej władzy - wojsko i policję. Dlaczego miałby pozwolić na rozpad państwa? Oczywiście, w czasie kryzysu miałby kłopoty z utrzymaniem porządku, ale i tak miałby większą siłę przebicia niż jakieś gangi czy tym bardziej, wspomiani samotni psychopaci. Oczywiście, jest możliwe, że na jakiś czas władza nad poszczególnymi regionami by osłabła... Na jakiś czas. Oczywiście, jest też możliwe, że rząd zostałby zmieciony w wyniku rewolucji... Ale rewolucjoniści z założenia musieliby być silniejsi od rządu, bo inaczej by nie obalili. Co zakłada pewien stopień organizacji. Jest też argument "bo wojsko by nie chciało strzelać do obywateli". No cóż, jest wiele krajów, w których wojsko i policja istnieją przede wszystkim po to, żeby strzelać do obywateli, jeśli się zbuntują. Co oznacza, że w razie globalnej katastrofy, prawdopodobnie dyktatury poradziłyby sobie o wiele lepiej, niż demokracje. Raz, że odpadłby problem z rozruchami, dwa - bo nie traciłyby czasu na opracowywanie procedur, które najlepiej zabezpieczą prawa człowieka, reprezentację mniejszości, praworządność i normy unijne, tylko po prostu by działały.
Możliwy jest rozpad państwa na mniejsze społeczności. Natomiast anarchia nie ma sensu. Zresztą, anarchia w ogóle nigdy nie ma sensu, nigdy i nigdzie, bo zorganizowana społeczność jest silniejsza od niezorganizowanej, a organizacja WYMAGA władzy, bo zawsze prędzej czy później pojawi się sytuacja, gdy osiągnięcie konsensusu przez wszystkich członków społeczności jest niemożliwe, a działać trzeba. Więc rządy pokonałyby anarchistów, drogą doboru naturalnego. A nawet gdyby nie, to anarchiści szybko musieliby stworzyć własne rządy.

3. Nie ma świata poza Ameryką
Tak, ten wątek przewija się przez cały artykuł. Dla Amerykanów świat wygląda tak - USA oraz inne kraje, których istnienie jest określane w relacji do USA. Bogate kraje są bogate dzięki opiece USA. Biedne kraje są biedne, bo USA im nie pomaga. Żywa jest również postawa izolacjonistyczna.
Co z tego wynika? Ano, jak powyżej wskazałem - przecenianie technologii (zapominają, że wielu ludzi i tak nie ma dostępu do tej technologii, więc dałoby radę przeżyć bez niej, QED). Ignorowanie sytuacji międzynarodowej - ok, jest postapo. USA upada. A co z resztą świata? Jeśli doszło do wojny nuklearnej, prawdopodobnie część krajów neutralnych nie oberwała, albo oberwała mniej - czy w takim razie te kraje nie powinny stać się bardziej znaczące? Utracono jakąś technologię  - jak wyżej, przepaść pomiędzy USA a krajami trzeciego świata się zmniejszyła. Doszło do rozruchów - no chyba nie na całym świecie?
Tymczasem, z reguły mamy próźnię. USA istnieje samo na świecie. Nie ma wzmianki o tym, co się dzieje w innych państwach i jaki to ma wpływ na to nieszczęsne USA, jeśli już tam musi się toczyć akcja (a jakiś wpływ ma na pewno, przecież nawet w dosyć prymitywnych czasach, przed wiekami, wysyłano żaglowce do Ameryki, już nie mówiąc o tym, że na kontynentach amerykańskich istnieje całkiem sporo państw innych niż USA).
Irytujący jest też sam fakt osadzania postapo zawsze właśnie w USA. O ile jest to zrozumiałe w przypadku Amerykanów, o tyle trochę smutno, że Polacy też tak robią. Czy nie fajnie byłoby choć raz, zamiast Neodzikiego Zachodu zobaczyć Neodzikie Pola?

A teraz trochę "rozsądnego" postapo.

Wzorem może tu być książka "World War Z" Maxa Brooksa. Dla tych, którzy oglądali film o tym tytule - z tego co wiem, różnica jest znaczna (nie oglądałem filmu). Nie jest to typowa powieść, to raczej zapis relacji różnych postaci, z różnych krajów na temat (wygranej) "wojny z zombie". Oczywiście, niektóre postaci i wątki się przewijają, ale nie na tyle, żeby wyróżnic jakiegoś głównego bohatera.
Książka omija właściwie wszystkie absurdy, o których wspominałem. Rządy jak najbardziej działają i choć na początku dostają trochę po dupie, to jednak to one są głównym ogniwem walki z kryzysem, co powinno być oczywiste. Nie dochodzi do żadnego rozpadu więzi międzyludzkich, ludzie tworzą wspólnoty albo chociaż łączą się w grupy, oczywiście, są szuje chcące wykorzystać sytuację, ale są też bohaterowie poświęcający życie dla innych. Opisywane są wydarzenia z różnych części świata, pokazane jest, jak lokalna specyfika wpływa na walkę z zombie - np armia rosyjska z początku jest mocno zdemoralizowana i zdeorganizowana, ale jak już się ją bierze za mordę, to doprowadza do powstania nowego caratu (i nowej, parachrześcijańskiej religii), niemieckie wojsko ma trochę spętane ręce (bo pamięć o czasach holocaustu sprawia, że żołnierze są gotowi kwestionować rozkazy typu "poświęćmy część ludności dla wyższego dobra", nawet jeśli jest to konieczne), Brytyjczycy wykorzystują średniowieczne zamki zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem, bo mur nie obroni przed bombardowaniem, ale przed hordą zombie, jak najbardziej.... Właśnie, bardzo fajnie i logicznie jest tutaj ukazany sposób walki z zombie i przemiany w militariach. Na początku USA dostaje po dupie dlatego, ze chce walczyć z zombie nowocześnie, a nie tędy droga. Bombowce i rakiety są mało efektywne, bo służą przede wszystkim do niszczenia infrastruktury, której zombie nie mają. Poza tym, rakiety i bomby zabijają wrogich żołnierzy głównie "pośrednio" - raniac ich odłamkami, parząc w wyniku eksplozji, rzucając falą uderzeniową itd - wszystkie te obrażenia są niegroźne dla zombiaków. Dlatego ostatecznie najlepszą metodą walki okazuje się powrót do XVI-XIX wieku - równe rzędy piechurów prażące do nadchodzących hord z broni niemaszynowej (broń maszynowa prowadzi do niepotrzebnej utraty amunicji, lepiej raz trafić zombiaka w łeb, nniż sto razy w korpus), dodatkowo wyposażone w broń do walki wręcz. Oprócz tego, dostajemy opisy sposobów walki w różnych środowiskach i sytuacjach, bo inaczej się walczy pod wodą, inaczej w polu, inaczej w mieście itd. Generalnie, jest to skarbnica pomysłów dla Mistrzów Gry, którzy chcieliby poprowadzić sesję w świecie postapo, ale tak trochę bardziej realistycznie.

Oczywiście, niektórzy po prostu chcą pisać/grać w uniwersum, gdzie samotne wilki przemierzają wyludnione, anarchistyczne pustkowia i naparzają do zombiaków, mutantów i kanibali. Czasem w rozrywce sens świata przedstawionego nie jest najważniejszy, chodzi o czystą zabawę i "regułą fajności" (inna sprawa, że obecnie, przynajmniej w Polsce, zauważam w fandomie erpegowym modę na tępienie "symulacjonizmu", czyli wszelkich przejawów realizmu). Rozumiem to w pełni i nikomu nie zamierzam tego zabraniać. Warto jednak mieć świadomość nielogiczności pewnych rozwiązań i nie iść w zaparte, że "tak to by wyglądało".



środa, 17 maja 2017

Pierwszy numer "Fantoma", trzeci numer "Komiks i My" oraz ogólnie o komiksach "ideowych"

"FANTOM"
Od jakiegoś czasu "Nowa Fantastyka" była praktycznie jedynym papierowym czasopismem poświęconym w całości literaturze fantastycznej. Od jakiegoś czasu, tj. od upadku  "Science Fiction, Fantasy i Horror", które przez jakiś czas stanowiło jedyną poważną konkurencję. Smutny to stan, tym bardziej, że "Nowa Fantastyka" od jakiegoś czasu idzie w specyficznym kierunku publikując głównie mętne, artystyczne teksty w stylu sztuki nowoczesnej, jakieś strumienie świadomości itd.
 Oczywiście, były próby stworzenia alternatywy, ale jakoś nie wypalały. "Fantom" jest kolejną taką próbę. Niedawno wyszedł pierwszy numer tego dwumiesięcznika (maj-czerwiec), liczący ok. 100 stron i kosztujący ok. 11 zł.
Ze "słowa od naczelnego"(Adama Podlewskiego) dowiedziałem się, że tytuł nawiązuje do gazety wydawanej niegdyś przez "Klub Tfurców". No cóż, oryginalnego "Fantoma" nigdy nie widziałem, za młody jestem, ale o Klubie słyszałem. Cóż, ostatnimi czasy przeżywamy istny wysyp reaktywacji starych tytułów. MiM, Secret Service (który magicznie przeistoczył się w Pixela), teraz to. Rednacz twierdzi, że to nie tylko jechanie na nostalgii, a użycie tytułu uzasadniają dwie rzeczy. Po pierwsze, nowa redakcje ma błogosławieństwo kilku członków Klubu, tj. Andrzeja Pilipiuka, Rafała Ziemkiewicza i Tomasza Kołodziejczaka (jak na razie aktywniejszy udział wziął ten pierwszy). Po drugie, "Fantom" ma się stać "kuźnią kadr", miejscem przyjaznym dla młodych twórców.
Tematem pierwszego numeru jest "Wsi spokojna, wsi wesoła", aczkolwiek nie powiem, żeby ta tematyka dominowała. W klimatach rustykalnych dostajemy po pierwsze opowiadanie jednego z patronów, niestrudzonego Pilipiuka, tj. "Gumofil". Jest to kolejna przygoda Jakuba Wędrowycza.  Drugie opowiadanie, "Dziady" Jana Madejskiego również zahacza o kwestie wiejskie (a w zasadzie wiejsko-leśne). Nawiązanie do Mickiewicza jest oczywiste, a tekst traktuje o tym, co spotkało pewnego kłusownika i jest horrorem.No i felieton noszący tytuł "Wsi spokojna, wsi wesoła. Horror rustykalny w literaturze", w którym Maciej Sprzęgaj najpierw odwołuje się do polskich tradycji w tym względzie, to jest m.in. do poezji romantycznej i "Wesela" Wyspiańskiego, a następnie przechodzi do współczesności, dochodząc do wniosku, że motyw ten jest słabo wykorzystany i zastanawia się, dlaczego tak jest.
I to by było tyle w temacie, aczkolwiek, jak zaznaczyłem wcześniej, temat przewodni nie jest tematem dominującym w pierwszym numerze. Zatem, co dalej? Jeszcze dwa opowiadania: "Tancerka i żandarm" Andrzeja Sawickiego, dziejące się w czasach zaborów łączące balet z demonologią i "Lawliet" traktujące o aniele stróżu (zawiera wątek kryminalny i jest zbudowane w sposób dosyć "fragmentaryczny, przeskakujący pomiędzy scenami dziejącymi się na przestrzeni wielu lat).
To tyle, jeśli chodzi o "pełne teksty". Oprócz nich znajdziemy tutaj też kilkustronicowe reklamowe fragmenty kilku książek - Imperium burz" Sarah J. Maas, "Zaczarowanych" Rene Denfelda, "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" Tomasza Marchewy, "Obok orła" Jacka Radzymińskiego, a także komiksu "Mrok. Diabelskie misterium".
Co więcej? Ano publicystyka. Zaskakująco dużo wywiadów. Pierwszy z Pilipiukiem, z którego przebijają poglądy, których można się było bez problemu dopatrzyć i w jego twórczości (niechęć do współczesności, sympatia dla przeszłości i umiłowanie solidnego rzemiosła - niekoniecznie pisarskiego), potem z innymi pisarzami fantastycznymi: Marcinem Podlewskim, Lindą Nagatą, Cezarym Zwierzchowskim, autorkami "Wielkiej księgi  legend Warszawy" Anną Wilczyńską i Małgorzatą Lewandowską oraz youtuberkami: Nicholasem Lloydem i grupą Binkov's Battlegrounds. Najbardziej zaciekawił mnie wywiad z dr ekonomii Bartoszem Sternąlem, teoretykiem procesów regresu technologicznego. Jak wynika z jego treści, pan doktor jest również graczem rpg, co dodatkowo ułatwia mu czynienie ciekawych obserwacji na temat zjawiska regresu w fantastycznych światach. W wywiadzie poruszany jest temat space-oper (gdzie przecież często mamy takie motywy, jak feudalna konstrukcja gwiezdnych imperiów, walka na miecze itd) czy postapokalipsy. Doktor wyjaśnia m.in. czemu czynienie z amunicji waluty, jak to się dzieje np w uniwersum Metro, to kiepski pomysł. Szkoda, że wywiad nie jest dłuższy, a wywody doktora nieco mniej pobieżne, bo temat jest bardzo ciekawy, a widać, że ten człowiek mógłby sporo o nim opowiedzieć.
Oprócz tego pierwszy numer zawiera artykuł "Krótka historia studia Ghibli".
Redakcja ma już palny na kolejne numery. Tematem drugiego ma być "Miasto. Masa. Maszyna". Steampunk? Cyberpunk? Urban Legends? Wszystkiego po trochu? Się okaże. Natomiast w trzecim poruszana ma być kwestia teorii "turbosłowiańskich".
Jak wrażenia po pierwszym numerze? Jest przyzwoicie, ale szału nie ma. Opowiadania są porządnie napisane, ale mnie niespecjalnie ruszyły. Łamy zdominowały wywiady, które też tyłka nie urywają, ot typowa gadka "Skąd czerpiesz inspiracje, jakie są twoje dalsze plany", jedynie wspomniana rozmowa z doktorem ekonomii się tu wybija. Pod koniec rednacz zachęca ludzi do nadsyłania swoich tekstów, więc możliwe, że w drugim numerze proporcje będą trochę inne. To dobrze, że pojawiła się konkurencja dla "Nowej Fantastyki", bo konkurencja na rynku zawsze jest dobra. To dobrze, że pojawiło się kolejne miejsce, gdzie będą mogli debiutować/publikować młodzi nieznani twórcy. Problemem jest to, czy takie czasopismo utrzyma się na rynku, w sytuacji, gdy w Internetach jest pełno darmowych treści, a z wiadomych względów nie może ono liczyć na wyrobioną przez lata wierną fanbazę, która będzie kupować kolejne numery choćby z przyzwyczajenia (ja sam kupowałem NF jeszcze co najmniej kilka miesięcy po tym, gdy zorientowałem się, że z całego numeru na ogół mam ochotę doczytać do końca jakieś 30% treści).




"KOMIKS I MY"
Jakiś czas temu pisałem o pierwszym numerze nowego magazynu komiksowego "Komiks i My" ( http://adgedeon.blogspot.com/2016/07/komiks-i-my-nowe-czasopismo.html ) prezentującego katolickie podejście do komiksów. Przyznam, że powątpiewałem, czy czasopismo to przetrwa - a jednak, na razie jakoś sobie radzi. Dziś w EMPIKu natrafiłem na trzeci numer.
Kto czytał moją recenzję pierwszego numeru - albo po prostu czytał pierwszy numer - ten wie, czego się spodziewać. Znaczna część zawartości to kontynuacja serii zapoczątkowanych w jedynce. Trzeci odcinek "Stacji kontroli dusz", kolejne przypowiastki tworzone przez Grzegorza Weigta na podstawie afrykańskich opowieści siostry  Dolores Zok itd. Lekkie zaskoczenie wzbudziła u mnie adaptacja wiersza "Krakowski jubileusz" "Boya" Żeleńskiego (scen. Kazio, rys. Dyzio), gdyż poeta ten kiepsko wpisuje się w profil ideowy pisma - w 20leciu międzywojennym propagował "liberalizację" prawa aborcyjnego i był skonfliktowany ze środowiskami katolickimi i konserwatywnymi, w czasie II Wojny Światowej kolaborował z bolszewikami - i nie chodzi o to, że napisał jakąś odę do Stalina, żeby się go bezpieka nie czepiała, tylko aktywnie współpracował i udzielał się w sowieckich organach (kolaboracja z socjalistami z ZSRR skończyła się, gdy dopadli go konkurencyjni socjaliści z III Rzeszy).
Najbardziej zaciekawił mnie artykuł "Biblia pauperum" autorstwa Grzegorza Weigta. Stawia on pytanie - dlaczego komiks biblijny jest tak słaby? Autor zastanawia się nad przyczynami, na chwilę pochyla się nawet nad tezą, że Biblia z założenia nie powinna być ilustrowana, zgodnie ze starotestamentowym zakazem tworzenia wizerunków (po czym sam sobie odpowiada, że nie o to chodzi, no bo to właśnie jest zakaz starotestamentowy, który chrześcijan nie wiąże) i ostatecznie nie daje odpowiedzi.
Problem jest bardzo ciekawy i dotyczy nie tylko komiksu biblijnego, ale w ogóle większości komiksów "religijno-patriotycznych", czy to opartych na żywotach świętych, czy ukazujących chwalebne lub tragiczne wydarzenia z naszej historii. Większość tego typu pozycji jest koszmarnie nudna. Ktoś mógłby powiedzieć "to dlatego, że religia i historia po prostu są nudne", ale to bzdura. Zarówno dzieje Polski, jak i Biblia są kopalnią ciekawych motywów i kto tego nie dostrzega, niezależnie od swoich poglądów, jest uprzedzony. To, że ja jestem katofanatykiem nie oznacza, że nie doceniam potencjału narracyjnego np różnych pogańskich mitologii.
Ktoś inny powie "Bo twórczość w służbie propagandy zawsze wychodzi kiepsko". No cóż, to kolejne bezmyślne zaklęcie fanatyków bezideowości, na podobnym poziomie, co "Prawda zawsze leży pośrodku", czy "Dzielisz ludzi".  Jest mnóstwo udanych filmów, książek, piosenek, które mają propagować określone wartości. Z drugiej strony, twórczość komercyjna też zawiera mnóstwo chłamu, a twórczość czysto "artystyczna" (tzn sztuka nowoczesna) to już prawie sam chłam. Tyle, że chłam propagandowy jest trochę bardziej widoczny od tych dwóch innych rodzajów. Chłam artystyczny jest prawie niewidoczny, bo generalnie sztuka nowoczesna normalnych ludzi niespecjalnie interesuje. Chłam komercyjny ma większe szanse, żeby przepaść, bo weryfikuje go czysty wolny rynek - jak coś się słabo sprzedaje, to się tego nie produkuje, proste. Natomiast twórczość propagandowa, nawet jeśli kiepska, z reguły otrzymuje wsparcie (także finansowe) bardziej lub mniej wpływowej grupy, której zależy na propagowaniu zawartych w jej idei i ma swój "betonowy elektorat" - ludzi, którzy ją kupią, choćby była nie wiem jak gówniana, tylko dlatego, że "zapewnia odpowiednią reprezentację osób LGBT", albo wręcz przeciwnie.
Wyżej wspomniałem, że jest mnóstwo udanych książek czy filmów propagujących treści religijne czy patriotyczne. Dlaczego zatem na polu komiksowym ciężko coś takiego znaleźć?
Wiadomo, czy się różni tekst popularnonaukowy od powieści historycznej. Każdy z nich spełnia określoną rolę, każdy ma inną formę. A teraz sobie wyobraźmy, że ktoś próbuje przerobić to pierwsze, na to drugie. Znaczna część treści jest zachowana w niezmienionej formie, jako wypowiedzi narratora, podobna część jest włożona w usta bohaterów jako dialogi, część treści wylatuje, bo nie ma dla niej miejsca, są za to dodane zdawkowe opisy jako "didaskalia". W tej formie opis bitwy pod Grunwaldem wyglądałby mniej więcej tak:
"15 lipca 1410 r. doszło do bitwy pomiędzy siłami krzyżackimi, a polsko litewskimi.
W trakcie bitwy książę Witold krzyknął:
- Litewscy rycerze, jesteśmy lżejsi i szybsi od ciężkich rycerzy krzyżackich, wykonamy pozorowany odwrót, który na jakiś czas odciągnie część wrogich sił z pola bitwy!
Manewr Witolda pomógł wojskom polsko-litewskim odnieść zwycięstwo. Po bitwie król Władysław Jagiełło powiedział do Witolda:
- Ta bitwa miała duże znaczenie i jest jedną z przełomowych bitew w dziejach świata, doprowadziła do złamania potęgi Zakonu Krzyżackiego, który już nigdy nie będzie tak silny, jak wcześniej, a także do zacieśnienia więzi pomiędzy Polską, a Litwą".
(Oczywiście, to jest tylko przykład, nie chodzi mi o to, czy tezy tu wskazane są zgodne z prawdą, tylko pokazanie sposobu prezentacji).
Przyjemnie się to czyta? Czy to jest połączenie "nauki i zabawy"? Gdzie tu "zabawa"? A nauka? Czy nie lżej by się czytało zwyczajny, normalnie napisany tekst popularnonaukowy, bez pajacowania i udawania, że to powieść?
No właśnie problem w tym, że w ten sposób jest tworzona zdecydowana większość komiksów religijnych i historycznych. Obowiązkowe ramki z rozwlekłą, suchą narracją podającą fakty historyczne, obok rysunek, na którym postaci w dymkach wygłaszają dalszy ciąg wykładu. To nie łączenie nauki i zabawy. Rozrywki nie ma w tym za grosz, nauka też jest ograniczona, bo tekst musi być na tyle zwięzły, żeby zmieścić się w ramkach i dymkach. Jeśli tak to ma wyglądać, to lepiej byłoby stworzyć zwykły tekst, napisany przystępnym językiem, a rysunki walnąć obok, jako zwyczajne ilustracje (oczywiście, w tej sytuacji rysunków byłoby o wiele mniej i byłaby to niewielka strata, bo obrazki z gadającymi głowami, które wypełniają większość kadrów tego typu komiksów, można bez żalu wyrzucić).
Ale nie musi tak być. Można po prostu wziąć jakiś zwykły komiks komercyjny komiks Marvela, DC, Thorgala, Asterixa, Gwiezdne Wojny, cokolwiek, popatrzeć, jak się prowadzi narrację w komiksie, uświadomić sobie, że postacie mogą normalnie rozmawiać, zamiast wygłaszać wykłady, że o zgrozo, czasem o czymś w ogóle mogą nie mówić, bo w komiksie pewne rzeczy lepiej pokazać, niż omówić, a przerzucanie większość opowieści do ścian tekstu "narratora", to już w ogóle siara. A potem stworzyć taki sam komiks, tylko opowiadający inną historię.
Żeby nie było, że tak jeżdżę po komiksiarzach - wspomniałem o tym, że możliwe, że problemem jest postawa zleceniodawców. Że to oni nie rozumieją medium komiksowego i gdyby jakiś minister kultury i dziedzictwa narodowego czy prezes centrum dziedzictwa Jana Pawła II dostałby do ręki normalny fajny komiks na zadany temat, to by go rzucił na podłogę mówiąc "Co to za gówno mi pan przynosisz, to ma być poważny komiks dydaktyczny, żeby się dzieci czegoś nauczyły, a pan mi dajesz jakieś historyjki obrazkowe z heheszkami i przemocą. Myślałem, że w komiksie da się przekazać jakieś pozytywne wartości i wiedzę, ale widzę, że to medium nie jest w stanie się wznieść ponad durne historyjki o Batmanie". W takim wypadku, to oni powinni zmienić swoje nastawienie.