wtorek, 30 maja 2017

Absurdy postapokalipsy

Postapokalipsa to stosunkowo (stosunkowo!!!) młody podgatunek fantastyki. Zdawać by się mogło, że powinien oferować świeże, pozbawione schematów spojrzenie i ciekawe obserwacje. Oczywiście, czasem tak jest... Ale czasem uniwersa tego rodzaju są równie kliszowate, co "tradycyjne, tolkienowskie" fantasy z elfami i krasnoludami. Co gorsza, często są to klisze bardzo absurdalne z punktu widzenia zdrowego rozsądku. Żeby nie było, że tylko narzekam, na koniec podaję przykład, moim zdaniem, sensownej "postapokalipsy", w postaci książki "World War Z".


1. Przecenianie technologii
Spójrzmy prawdzie w oczy - bez wielu współczesnych wynalazków da się żyć. Gdybyśmy w jakiś magiczny sposób utracili dostęp, dajmy na to, do Internetu czy komórek, bez wątpienia wywarłoby to duży wpływ na nasze życie... ale nie doprowadziło do upadku całej cywilizacji, czy nawet rządów. Ponadto, należy pamiętać, że poziom życia, jakim cieszymy się w Polsce, to jest luksus w porównaniu do poziomu życia typowego człowieka XXI wieku. Tak, wiem, że Polakom, z ich ogromnymi kompleksami, narzekactwem i umiłowaniem krytykowania wszystkiego, co polskie, ciężko to sobie uświadomić, ale Polska znajduje się w czołówce krajów rozwiniętych. Większość krajów na świecie boryka się z głodem, chorobami i przestępczością, a znaczna część ludności mieszka w warunkach, które my uznalibyśmy za slumsy/wyjątkowo zapadłą wieś. Brak Internetu, komórek, ba! nawet brak elektryczności nie byłby dla wielu Ziemian szczególną tragedią, bo też na co dzień nie korzystają z tych luksusów. Szczerze mówiąc, dla tzw krajów trzeciego świata taka katastrofa mogłaby być życiową okazją, bo poziom pomiędzy nimi, a "elitą" wyrównałby się, co dałoby im szansę na "wywindowanie się" do niszy, która wcześniej była zablokowana przez dotychczasowe potęgi. No ale w postapo rzadko kiedy mamy do czynienia z taką sytuacją... Głównie dlatego, że większość takich utworów jest tworzona przez Amerykanów (do których z trudem dociera fakt, że na świecie istnieją jakieś państwa poza USA, a nawet jeśli istnieją, to nie mają większego znaczenia i są tylko jakimiś plamami na mapie służącymi do tego, żeby Amerykanie jeździli tam na wczasy/wysyłali wojsko w celu zaprowadzenia demokracji, same z siebie "nie istnieją").

2. Nadmierne bestialstwo
Nierzadko katastrofa w utworach postapo prowadzi do upadku nie tylko cywilizacji, ale i moralności. Oczywiste jest, że w trudnych warunkach ludzie stają się bardziej bezwzględni, ale bez przesady. W niektórych światach jakiś miesiąc po katastrofie 90% populacji staje się kanibalami, gwałcicielami i sadystami. A pozytywny bohater to z reguły ktoś, kto sam nie morduje i nie gwałci, ale też nie kiwnie palcem w obronie osoby trzeciej, bo "takie mamy czasy, Katastrofa wszystko zmieniła, coś tam". Tymczasem, raz, że nawet w najmroczniejszych czasach (czyli wszystko licząc do wczesnego średniowiecza łącznie, a i potem nie było różowo) tak to nie wyglądało.
Po pierwsze, choć generalnie ludzie są źli, to ich zło na ogół nie przejawia się w sadyzmie, tylko chciwości i lenistwie. Dlatego bandy "rozbójników" są jak najbardziej realistyczne, ale już uczynienie z większości populacji histerycznie śmiejących się wariatów mordujących każdego, kogo spotkają, jest absurdalne. Po prostu, większość ludzi w takiej sytuacji popełniałaby złe czyny dla zwiększenia własnych szans przeżycia, a nie dla funu. I nie, mordowanie wszystkiego, co się rusza, nie zwiększa twoich szans przeżycia, o czym poniżej.
Po drugie, bycia samotnikiem zmniejsza twoje szanse przeżycia. Nie zwiększa. Nie zwiększa. Nie. Wszystkie te gadki o tym, że "W grupie pozostali ludzie tworzą wartość ujemną, nie dodaną", "Katastrofa sprawiła, ze każdy musi polegać tylko na sobie", to czysty absurd. Oczywiście, są sytuacje, kiedy dodatkowy członek grupy może być obciążeniem, nie bonusem (np jeśli jest jest chory), są sytuacje, w których zbyt duża grupa może sobie radzić gorzej, niż mniejsza (np gry brakuje pożywienia), ale można spokojnie stwierdzić, że w 99% sytuacji dwóch albo trzech poradzi sobie lepiej, niż jeden. Ot, najprostszy przykład - kiedy śpisz, dobrze, żeby ktoś stał na warcie. Kiedy się zranisz, albo zachorujesz, dobrze, żeby ktoś w czasie twoje niedyspozycji zdobywał pożywienie... i stał na warcie (nawet jeśli nie z altruizmu, to po to, żebyś Ty zrobił to samo dla niego - w ten sposób oboje zwiększacie swoje szanse przeżycia). Ponadto, ludzie są istotami inteligentnymi. Inteligencja jest naszym głównym atutem. A najlepsze wykorzystania inteligencji (w tym jej podstawowego "materialnego" przejawu - korzystania z narzędzi) wymaga specjalizacji. Spotkałem kogoś, kto był przed Katastrofą doktorem medycyny, rolnikiem, inżynierem? Hmm, jego wiedza bardzo by mi pomogła, to istny dar z nieba, ze go spotkałem, dzięki niemu moje życie będzie dużo lepsze.... NIE KURDE CO JA PIERDOLĘ ZGWAŁCĘ GO, ZJEM, A Z KOŚCI ZROBIĘ NASZYJNIK, BO ekhem KATASTROFA ZMIENIŁA WSZYSTKO! Znaczy się bo tak.
Nie bez powodu ludzkość NIGDY ALE TO NIGDY nie była gatunkiem, którego osobnicy prowadzili samotniczy tryb życia (oczywiście pomijając pojedyncze przypadki, które taki tryb wybrały - ale nie bez powodu postrzega się ich jako dziwaków).
Dlatego też przemiana ludzkości w hordę psychopatów błąkających się po pustkowiu i mordujących się nawzajem natychmiast po zauważeniu, jest mniej wiarygodna niż smoki, elfy i krasnoludy. A jeśli chcesz, żeby Twój bohater była "samotnym wilkiem", to niech to wynika z jego konkretnego charakteru, ale nie wciskaj kitu, że to oczywiste, bo tak łatwiej przeżyć.
Po trzecie - ludzie lubią mieć towarzystwo. Nawet wielcy zbrodniarze nierzadko mieli swoje rodziny, które szczerze kochali, towarzyszy broni, za których oddaliby życie itd. (oczywiście, znowu są wyjątki, np Stalin traktował jak gówno nawet najbliższą rodzinę i najbardziej zaufanych współpracowników - ale jednak ich wykorzystywał a nie gwałcił i zjadał). Nawet źli ludzie w złych czasach muszą mieć kogoś, z kim mogą od czasu do czasu pogadać.

2. Upadek rządów
Jak wiadomo, w postapo rządu nie ma, są co najwyżej jakieś lokalne wspólnoty, ewentualnie niedobitki starego reżimu (oczywiście współwinne katastrofy) siedzą w podziemnym bunkrze i planują coś paskudnego.
Z czego wynika popularność takiego motywu?
Po pierwsze, ze wspomnianego faktu, że postapo przyszło z Ameryki. A Amerykanie generalnie nie przepadają za rządem. Ten "anarchizm" przybiera dosyć ciekawą postać. Ichni prawicowcy co do zasady nie lubią rządu federalnego. Na ogół zakładają, że powinien się on zająć wyłącznie bezpieczeństwem, tj. wojskiem i policją... ale wielu uważa, że to bez przesada, że najlepiej zadbają o to jakieś lokalne ochotnicze milicje i sami obywatele, dzięki dostępowi do broni. Poza tym, rząd chodzi na pasku lewaków i próbuje uczyć naszych dzieci o gejach i aborcji. Z kolei wielu lewaków wierzy w to, że rząd jest zły... no bo wydaje pieniądze na wojsko i policję, które to są aparatem opresji (no bo na przykład policja nie pozwala biednym okradać bogatym i w dodatku dyskryminuje Murzynów częściej ich zatrzymując/aresztując/strzelając do nich i nie fakt, że Murzyni częściej popełniają przestępstwa to nie argument). Poza tym, rząd jest zły, bo chodzi na pasku wielkich korporacji!
Oczywiście, jest tam też wielu "propaństwowców", ale generalnie odsetek ludzi, którzy na pytanie "Skoro rząd według ciebie jest zły, co powinien zrobić?" odpowiedziałoby "rozwiązać się" jest bardzo duży. W USA możesz być szczerym patriotą, śpiewać hymn, mieć flagę na domu, samochodzie i kosiarce, szczerze deklarować, że oddałbyś życie za swój kraj i jednocześnie z duszy, serca, nienawidzić rządu. Nie tego konkretnego rządu, ale samej koncepcji. Pomyślmy, ile jest amerykańskich filmów gdzie rząd jest tym złym, gdzie to on ponosi winę za kryzys? A już niemal zawsze, gdy kryzys zajdzie, rząd okazuje się być kompletnie nieprzydatny w jego rozwiązaniu, albo wręcz przeszkadza, próbując wszystko zatuszować, nawet za cenę ofiar. A gdy mowa o "rządowych eksperymentach" to na 99% nie chodzi o lekarstwa na raka, tylko o hodowanie zombie albo konstruowanie broni masowej zagłady.
Oczywiście, to wszystko wynika z amerykańskiej historii, z ducha pionierstwa, z tradycji niezależności stanów itd. Tym niemniej wyraźnie ekranuje to na amerykańską twórczość... a przez nią na twórczość w ogóle. Swoją drogą, Polacy też przejawiają podobne, specyficzne podejście do władzy i patriotyzmu.
Stąd też brak rządu w postapo wynika z jednej strony z 1) braku wiary w jego efektywność "na pewno nie byłby w stanie sobie poradzić z takim kryzysem i by upadł", 2) braku wiary w jego dobrą wolę "zażegnanie kryzysu byłoby dobre, a rząd jest przecież zły".
Tymczasem, jak by to prawdopodobnie wyglądało w realu? Rząd by nie upadł. Znaczy, może konkretny tak, ale na jego miejsce powstałby nowy. Albo wojskowa dyktatura. Rząd ma narzędzia do narzucania swojej władzy - wojsko i policję. Dlaczego miałby pozwolić na rozpad państwa? Oczywiście, w czasie kryzysu miałby kłopoty z utrzymaniem porządku, ale i tak miałby większą siłę przebicia niż jakieś gangi czy tym bardziej, wspomiani samotni psychopaci. Oczywiście, jest możliwe, że na jakiś czas władza nad poszczególnymi regionami by osłabła... Na jakiś czas. Oczywiście, jest też możliwe, że rząd zostałby zmieciony w wyniku rewolucji... Ale rewolucjoniści z założenia musieliby być silniejsi od rządu, bo inaczej by nie obalili. Co zakłada pewien stopień organizacji. Jest też argument "bo wojsko by nie chciało strzelać do obywateli". No cóż, jest wiele krajów, w których wojsko i policja istnieją przede wszystkim po to, żeby strzelać do obywateli, jeśli się zbuntują. Co oznacza, że w razie globalnej katastrofy, prawdopodobnie dyktatury poradziłyby sobie o wiele lepiej, niż demokracje. Raz, że odpadłby problem z rozruchami, dwa - bo nie traciłyby czasu na opracowywanie procedur, które najlepiej zabezpieczą prawa człowieka, reprezentację mniejszości, praworządność i normy unijne, tylko po prostu by działały.
Możliwy jest rozpad państwa na mniejsze społeczności. Natomiast anarchia nie ma sensu. Zresztą, anarchia w ogóle nigdy nie ma sensu, nigdy i nigdzie, bo zorganizowana społeczność jest silniejsza od niezorganizowanej, a organizacja WYMAGA władzy, bo zawsze prędzej czy później pojawi się sytuacja, gdy osiągnięcie konsensusu przez wszystkich członków społeczności jest niemożliwe, a działać trzeba. Więc rządy pokonałyby anarchistów, drogą doboru naturalnego. A nawet gdyby nie, to anarchiści szybko musieliby stworzyć własne rządy.

3. Nie ma świata poza Ameryką
Tak, ten wątek przewija się przez cały artykuł. Dla Amerykanów świat wygląda tak - USA oraz inne kraje, których istnienie jest określane w relacji do USA. Bogate kraje są bogate dzięki opiece USA. Biedne kraje są biedne, bo USA im nie pomaga. Żywa jest również postawa izolacjonistyczna.
Co z tego wynika? Ano, jak powyżej wskazałem - przecenianie technologii (zapominają, że wielu ludzi i tak nie ma dostępu do tej technologii, więc dałoby radę przeżyć bez niej, QED). Ignorowanie sytuacji międzynarodowej - ok, jest postapo. USA upada. A co z resztą świata? Jeśli doszło do wojny nuklearnej, prawdopodobnie część krajów neutralnych nie oberwała, albo oberwała mniej - czy w takim razie te kraje nie powinny stać się bardziej znaczące? Utracono jakąś technologię  - jak wyżej, przepaść pomiędzy USA a krajami trzeciego świata się zmniejszyła. Doszło do rozruchów - no chyba nie na całym świecie?
Tymczasem, z reguły mamy próźnię. USA istnieje samo na świecie. Nie ma wzmianki o tym, co się dzieje w innych państwach i jaki to ma wpływ na to nieszczęsne USA, jeśli już tam musi się toczyć akcja (a jakiś wpływ ma na pewno, przecież nawet w dosyć prymitywnych czasach, przed wiekami, wysyłano żaglowce do Ameryki, już nie mówiąc o tym, że na kontynentach amerykańskich istnieje całkiem sporo państw innych niż USA).
Irytujący jest też sam fakt osadzania postapo zawsze właśnie w USA. O ile jest to zrozumiałe w przypadku Amerykanów, o tyle trochę smutno, że Polacy też tak robią. Czy nie fajnie byłoby choć raz, zamiast Neodzikiego Zachodu zobaczyć Neodzikie Pola?

A teraz trochę "rozsądnego" postapo.

Wzorem może tu być książka "World War Z" Maxa Brooksa. Dla tych, którzy oglądali film o tym tytule - z tego co wiem, różnica jest znaczna (nie oglądałem filmu). Nie jest to typowa powieść, to raczej zapis relacji różnych postaci, z różnych krajów na temat (wygranej) "wojny z zombie". Oczywiście, niektóre postaci i wątki się przewijają, ale nie na tyle, żeby wyróżnic jakiegoś głównego bohatera.
Książka omija właściwie wszystkie absurdy, o których wspominałem. Rządy jak najbardziej działają i choć na początku dostają trochę po dupie, to jednak to one są głównym ogniwem walki z kryzysem, co powinno być oczywiste. Nie dochodzi do żadnego rozpadu więzi międzyludzkich, ludzie tworzą wspólnoty albo chociaż łączą się w grupy, oczywiście, są szuje chcące wykorzystać sytuację, ale są też bohaterowie poświęcający życie dla innych. Opisywane są wydarzenia z różnych części świata, pokazane jest, jak lokalna specyfika wpływa na walkę z zombie - np armia rosyjska z początku jest mocno zdemoralizowana i zdeorganizowana, ale jak już się ją bierze za mordę, to doprowadza do powstania nowego caratu (i nowej, parachrześcijańskiej religii), niemieckie wojsko ma trochę spętane ręce (bo pamięć o czasach holocaustu sprawia, że żołnierze są gotowi kwestionować rozkazy typu "poświęćmy część ludności dla wyższego dobra", nawet jeśli jest to konieczne), Brytyjczycy wykorzystują średniowieczne zamki zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem, bo mur nie obroni przed bombardowaniem, ale przed hordą zombie, jak najbardziej.... Właśnie, bardzo fajnie i logicznie jest tutaj ukazany sposób walki z zombie i przemiany w militariach. Na początku USA dostaje po dupie dlatego, ze chce walczyć z zombie nowocześnie, a nie tędy droga. Bombowce i rakiety są mało efektywne, bo służą przede wszystkim do niszczenia infrastruktury, której zombie nie mają. Poza tym, rakiety i bomby zabijają wrogich żołnierzy głównie "pośrednio" - raniac ich odłamkami, parząc w wyniku eksplozji, rzucając falą uderzeniową itd - wszystkie te obrażenia są niegroźne dla zombiaków. Dlatego ostatecznie najlepszą metodą walki okazuje się powrót do XVI-XIX wieku - równe rzędy piechurów prażące do nadchodzących hord z broni niemaszynowej (broń maszynowa prowadzi do niepotrzebnej utraty amunicji, lepiej raz trafić zombiaka w łeb, nniż sto razy w korpus), dodatkowo wyposażone w broń do walki wręcz. Oprócz tego, dostajemy opisy sposobów walki w różnych środowiskach i sytuacjach, bo inaczej się walczy pod wodą, inaczej w polu, inaczej w mieście itd. Generalnie, jest to skarbnica pomysłów dla Mistrzów Gry, którzy chcieliby poprowadzić sesję w świecie postapo, ale tak trochę bardziej realistycznie.

Oczywiście, niektórzy po prostu chcą pisać/grać w uniwersum, gdzie samotne wilki przemierzają wyludnione, anarchistyczne pustkowia i naparzają do zombiaków, mutantów i kanibali. Czasem w rozrywce sens świata przedstawionego nie jest najważniejszy, chodzi o czystą zabawę i "regułą fajności" (inna sprawa, że obecnie, przynajmniej w Polsce, zauważam w fandomie erpegowym modę na tępienie "symulacjonizmu", czyli wszelkich przejawów realizmu). Rozumiem to w pełni i nikomu nie zamierzam tego zabraniać. Warto jednak mieć świadomość nielogiczności pewnych rozwiązań i nie iść w zaparte, że "tak to by wyglądało".



3 komentarze:

  1. Fajny tekst, jak zwykle zresztą ;)

    Parę uwag:

    ,,Brak Internetu, komórek, ba! nawet brak elektryczności nie byłby dla wielu Ziemian szczególną tragedią, bo też na co dzień nie korzystają z tych luksusów.”

    To już raczej nieaktualne. Słyszałem, że w Afryce już niemal każdy ma smartfona z dostępem do Internetu, a bankowość internetowa rozwija się tam szybciej niż w Europie (z powodu niewielkiej liczby i jeszcze gorszej jakości ,,stacjonarnych” banków). Ponoć większy odsetek ludzkości ma dziś dostęp do Internetu niż do czystej wody. Wzmaga to obecną falę migracyjną z Afryki i Azji do Europy i jest jedną z przyczyn narastających napięć (mówiąc eufemistycznie) między cywilizacjami. Tamci ludzie widzą jak my tu żyjemy i: 1) chcą koniecznie przedrzeć się do naszego ,,raju” i też z niego korzystać; 2) czują zazdrość połączoną z poczuciem krzywdy, w końcu różnica w poziomie życia między Europą i Afryką wynika w pewnym stopniu z kolonializmu (aczkolwiek wydaje mi się, że jego znaczenie jest czasem zawyżane); 3) pukają się w czoło, jak natkną się na biadolenie żyjących znacznie lepiej od nich ,,pierwszoświatowców” (w tym nastolatków, ale nie tylko), twierdzących że ich życie jest okropne i bez sensu.

    Swoją drogą, zastanawiam się, jak oni ładują te telefony skoro tak często mają problem z elektrycznością. Może używają jakichś ,,podwórkowych” generatorów prądu właśnie w tym celu?

    Przy okazji, pamiętam jak rozmawiałem z człowiekiem, który podróżował po Ameryce Południowej i oglądałem jego zdjęcia to uderzyło mnie, że chociaż w porównaniu z naszymi warunkami panuje tam nędza (bynajmniej nie tylko w favelach) to jednak ludzie na ogół są bardziej pogodni, a wszystko wydaje bardziej kolorowe niż u nas.

    ,,można spokojnie stwierdzić, że w 99% sytuacji dwóch albo trzech poradzi sobie lepiej, niż jeden. Ot, najprostszy przykład - kiedy śpisz, dobrze, żeby ktoś stał na warcie. Kiedy się zranisz, albo zachorujesz, dobrze, żeby ktoś w czasie twoje niedyspozycji zdobywał pożywienie... i stał na warcie (nawet jeśli nie z altruizmu, to po to, żebyś Ty zrobił to samo dla niego - w ten sposób oboje zwiększacie swoje szanse przeżycia).”

    Dam nawet prostszy przykład – wolę podróżować z kimś niż samemu, choćby dlatego, że mogę zostawić osobie towarzyszącej walizkę gdy sam idę chociażby do WC ;)

    ,,Ignorowanie sytuacji międzynarodowej - ok, jest postapo. USA upada. A co z resztą świata? Jeśli doszło do wojny nuklearnej, prawdopodobnie część krajów neutralnych nie oberwała, albo oberwała mniej - czy w takim razie te kraje nie powinny stać się bardziej znaczące?”

    Większość z tych utworów zakłada (co jest chyba dość realistyczne), że po wojnie nuklearnej cały świat zostanie dotknięty opadem radioaktywnym, a w wielu scenariuszach także zimą nuklearną. Osobiście sam wpadłem kiedyś na pomysł napisania opowiadania postapo osadzonego na archipelagach pośrodku oceanów, gdzie skutki tych katastrof byłyby mniej dotkliwe. I to właśnie tam miałaby przetrwać cywilizacja, by z czasem ponownie skolonizować kontynenty. Odpuściłem, gdy uświadomiłem sobie, ile musiałbym zrobić researchu i to z dziedzin, na których się kompletnie nie znam ;)

    Dopisałem ,,World War Z” do listy książek do przeczytania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "To już raczej nieaktualne. Słyszałem, że w Afryce już niemal każdy ma smartfona z dostępem do Internetu, a bankowość internetowa rozwija się tam szybciej niż w Europie (z powodu niewielkiej liczby i jeszcze gorszej jakości ,,stacjonarnych” banków). Ponoć większy odsetek ludzkości ma dziś dostęp do Internetu niż do czystej wody".
    Ok, przyjmuję do wiadomości. Tym niemniej, sądzę, że odcięcie od Internetu nie spowodowałoby drastycznego zmniejszenia szans na przezycie typowego mieszkańca Afryki (ba, Europy też).

    "Przy okazji, pamiętam jak rozmawiałem z człowiekiem, który podróżował po Ameryce Południowej i oglądałem jego zdjęcia to uderzyło mnie, że chociaż w porównaniu z naszymi warunkami panuje tam nędza (bynajmniej nie tylko w favelach) to jednak ludzie na ogół są bardziej pogodni, a wszystko wydaje bardziej kolorowe niż u nas"
    Wszystko jest kwestią nastawienia. Dzisiaj w krajach rozwiniętych nierzadko bezrobotni żyją na poziomie wyższym, niż kiedyś arystokracja, a i tak co chwila słychać stękanie "w jakich strasznych czasach przyszło nam żyć".

    "Większość z tych utworów zakłada (co jest chyba dość realistyczne), że po wojnie nuklearnej cały świat zostanie dotknięty opadem radioaktywnym, a w wielu scenariuszach także zimą nuklearną"
    Ok, ale jest mnóstwo postapo bez wojny nuklearnej. Wspominam o zombie, Ty też podajesz przykład takiej innej katastrofy. Poza tym, nawet przy założeniu opadu i zimy - skoro w USA przeżyli ludzie, to chyba w innych krajach też.

    "Dopisałem ,,World War Z” do listy książek do przeczytania ;)"
    Wiem, że jest druga książka osadzona w tym samym uniwersum, tego samego autora "Zombie survival guide", która już w ogóle nie jest powieścią, ale jak nazwa wskazuje pseudopodręcznikiem. Też może być ciekawa (zwłaszcza z punktu widzenia światotworzących pisarzy/MG), ale nie miałem okazji jej przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niedawno trafiłem na taki filmik na YouTube, który przypomniał mi o tym poście: https://www.youtube.com/watch?v=fdJdgbrVzgA

    W ogóle polecam ten kanał, a już zwłaszcza filmik pt. "The Nature of Clichés - Honest Thoughts" - w przeciwieństwie do pozostałych, jest mniej prześmiewczy a bardziej konstruktywny.

    OdpowiedzUsuń