czwartek, 3 maja 2018

Przemyślenia po "Infinity War"

Tradycyjnie, spoilery i zamiast jakiejś sensownej recenzji, zbieranina luźnych rozważań.

Jest dobrze, oczywiście, żaden epicki superfinał nigdy nie będzie tak epicki i superowy, jak bym chciał, ale jest dobrze.
Nieźle udało się rozegranie tak dużej liczby bohaterów, bałem się, że nie podołają - a tu nawet część "tła" dostała swoje 5 minut (Pepper, Wong czy generał/sekretarz Ross). Zaskoczyło mnie, że w sumie "team Cap" (w tym sam Cap) poza Wandą byli jednak tak trochę na drugim planie. No bo to był film braci Russo, a to jednak tak trochę "ich" postacie. Z jednej strony, można uznać, że w tej części więcej czasu poświęcono Strażnikom, Spidermanowi czy Strange'owi, no bo pożegnaliśmy się z nimi (przynajmniej na jakiś czas). Z drugiej strony, z Bucky'm i Falconem też się rozstaliśmy (a o ile Falcon niekoniecznie miałby dużo do powiedzenia w tym filmie, o tyle Bucky'ego jednak się spodziewałem więcej).

Niektóre osoby zachwycają się Thanosem. Spoko, jest fajnym złoczyńcą, może mnie nie powalił, ale jest OK. Bardziej mnie dziwi to, że niektórzy doszukują się sensu w jego planie. Nie to, że ktoś twierdzi, że masakra jest spoko, bardziej mówiąc coś na zasadzie "No tak, ma rację, przeludnienie jest problemem, ma złe metody, ale coś trzeba z tym zrobić". Aha. No i "On jest gotów wyeliminować istoty niezależnie od ich płci, wieku, rasy, pozycji, coś tam". No tak, walka z przeludnieniem i brak dyskryminacji, to hasła, które mogą trafiać do lewicowo nastawionych osób. Tyle, że plan Thanosa jest bezsensowny i koniec. Po pierwsze, dlaczego nie próbuje użyć Kamieni po to, żeby rozwiązać problem ograniczonych zasobów w inny sposób. Na przykład pomnażając je. Pomagając istotom lepiej je zdobywać i nimi zarządzać. Dlaczego chce zostać eksterminatorem, a nie cudotwórcą, przewodnikiem lub imperatorem? Można by powiedzieć, że zarządzanie jest trudniejsze, wymaga więcej czasu itd. niż eksterminacja, ale jeśli Thanos jest takim idealistą, chyba powinien spróbować? Po drugie - to, że zabija losowo połowę istot jest minusem, a nie plusem. Wiem, że dla niektórych "niedyskryminacja" jest fetyszem... Ale nawet jeśli przyjąć, że wymordowanie połowy to dobre rozwiązanie, to czy nie lepiej byłoby zacząć, dajmy na to, od przestępców? Czy wymordowanie uczciwych ludzi albo nawet dzieci jest bardziej sprawiedliwe od zabicia kryminalistów (nawet drobnych), bo "równość"? Ponadto - nawet jeśli przyjmiemy, że w galaktyce jest wiele społeczności, dla których przeludnienie jest problemem, na pewno nie dla wszystkich. A przecież Thanos przepołowił losowo wszystkich. Czyli zapewne również niewielkie, rozwijające się społeczności. Albo dajmy na to, kolonistów, którzy niedawno zasiedlili nową planetę, właśnie po to, żeby rozwiązać problem przeludnienia i braku zasobów. Po trzecie - zabijając połowę, zabija dużo więcej niż połowę. Nagłe zniknięcie połowy ludzi, z których każdy przecież ma jakąś rolę, doprowadzi do straszliwego kryzysu. Najbardziej oczywistym przykład jest ukazany w scenie po napisach - kierowcy i piloci (i generalnie operatorzy maszyn), których nagłe zniknięcie spowoduje wypadki. Ale idąc dalej - zniknięcie rolników, robotników, inżynierów, lekarzy pogłębi problemy z zasobami, które masakra miała rozwiązać. Zniknięcie przywódców wywoła kryzys polityczny, wojny i dalsze straty. Tyle, jeśli chodzi o przywrócenie równowagi. W sumie, to wydaje mi się oczywiste, no ale jak wyżej - są ludzie, którzy odczytują to inaczej. Dla mnie Thanos jest fajną postacią, o ile traktuje się go jako szaleńca, nie "wizjonera, który przesadza".

Kilkakrotnie pojawiała się kwestia "życie w zamian za kamień". Tak, jest taka klisza, że "prawdziwy bohater" nigdy nie poświęci pojedynczego życia dla wyższego dobra (nawet jeśli oznacza to zamordowanie dużo większej ilości osób, paradoks wagonika, empatia, coś tam). Ale tutaj w sumie jej uniknięto. To, że Wanda (i reszta) miała opory przed poświęceniem Visiona było zrozumiałe, mając na względzie ich relację oraz to, że pojawiła się nadzieja na inne rozwiązanie - no i ostatecznie, gdy nie miała innego wyboru, zrobiła, co trzeba. Strange oddający kamień w zamian za życie Tony'ego wygląda bezsensownie. Dlaczego Strange, generalnie raczej zasadniczy facet, miałby sprzeniewierzać się swojej świętej misji strzeżenia Oka (zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jako czarodziej zdaje sobie sprawę z potencjału Kamieni i z tego, co Thanos może zrobić, jak je dostanie), żeby ratować jakiegoś denerwującego gościa, którego poznał parę godzin temu i którego niespecjalnie lubi? Ano dlatego, że Strange zbadał bodajże... 14 tysięcy? linii czasowych i tylko w jednej z nich Thanos może zostać pokonany. Wniosek, że w tej jednej, jedynej linii czasowej niezbędny do pokonania Szalonego Tytana okazuje się Iron Man, więc Strange dochodzi do wniosku, że Stark musi przeżyć, choćby nie wiem co. Wskazują na to inne jego słowa - w pewnej chwili mówi coś o "endgame" (co potwierdza, że to jest dla niego gambit), a przed dezintegracją, że to była "Jedyna droga". Podobnie jak Wanda Visiona, tak Quill ostatecznie jest gotów poświęcić Gamorę (w obu przypadkach poświęcana osoba sama o to prosi). Ale jest trochę zastanawiające, że Gamora jest gotowa pomóc Thanosowi zdobyć Kamień Duszy, by uratować Nebulę. Przez większość ich życia nie układało się między nimi najlepiej, ok, ostatnio zaczęły się dogadywać... Ale czy aż tak, żeby Gamora była gotowa na coś takiego, biorąc pod uwagę, że jest gotowa sama umrzeć, byle zapobiec zdobyciu Kamienia... i jako ulubiona córka Thanosa najlepiej zdaje sobie sprawę ze skutków jego działań. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej Quill, który jest dużo bardziej emocjonalną, mniej rozsądną osobą - co zresztą chwile potem zostało bardzo dobitnie pokazane -  był gotów ją zabić (a nie tylko patrzeć, jak ktoś inny ją zabija). Nie mówię, że jakoś strasznie mnie to raziło, ale jednak było zastanawiające.


Bitwa w Wakandzie była spoko. Trochę mnie denerwuje ta superbohaterska (i nie tylko superbohaterska) klisza, kiedy z wielce wielkim zagrożeniem walczy jedynie garstka herosów, a normalne rządy czy armie nawet nie próbują, a jeśli próbują, to ich wysiłki okazują się kompletnie bezużyteczne w porównaniu z osiągnięciami garstki herosów. Akurat tutaj WSZYSTKIE wysiłki okazały się bezskuteczne, ale przynajmniej pokazano, że jeśli próbujesz odeprzeć inwazję z kosmosu, warto mieć za sobą armię a nie jedynie paru kumpli (i jest uzasadnione dlaczego inne armie prócz Wakandzkiej nie wzięły udziału w walce - Thanos nie chciał podbijać Ziemi, tylko zgarnąc przedmiot znajdujący się w Wakandzie i cała "wojna" potrwała powiedzmy parę godzin, więc USA czy Chiny nie zdążyły zareagować). Sama bitwa byłaby oczywiście bez sensu z punktu widzenia "współczesnego" realizmu. Współczesna wojna na ogół polega z grubsza na tym, że bombarduje się wroga, a gdy jego armia zostanie rozbita (co nie znaczy "wybita"), a infrastruktura zniszczona, wprowadza się szeroko rozumianą "piechotę", która ma zadanie spacyfikować niedobitki i zabezpieczyć teren (plus siły specjalne, które w międzyczasie wykonują, no, zadania specjalne). Ustawianie żołnierzy w równe kwadraty i szarżowanie na wroga to samobójstwo i koniec. Ale w sytuacji, która jest pokazana w filmie, ma to jakąś racje bytu. Thanos, pomimo absolutnego panowania w "powietrzu" (Wakanda ma lotnictwo, ale nie ma statków kosmicznych) nie może zbombardować wroga w cholerę, bo tarcza ochronna - zapewne po jakimś czasie udałoby się ją zniwelować, ale z punktu widzenia Thanosa nie ma sensu wikłanie się w długie oblężenie (bo w tym czasie bohaterowie mogą zniszczyć kamień, bo inne ziemskie państwa zareagują, a nawet jeśli Thanos je łatwo pokona, to odwlecze chwilę ostatecznego triumfu, gdy jest on tak blisko itd.). Więc Thanos zasypuje Wakandę hordą bezmyślnych, krwiożerczych potworów, bo wystarczy, żeby niewielka część z nich przedarła się przez tarczę (i odwróciła uwagę od właściwej operacji przejęcia Kamienia Umysłu). Przeciwko takiemu przeciwnikowi faktycznie walka "po średniowiecznemu" może mieć sens (szeroko rozumiany ostrzał artyleryjski nie ma racji bytu, bo lądowniki opadły blisko pola bitwy, tarcza działa w obie strony, a hordy Outridersów (tak się nazywają te stworki) w przeciwieństwie do normalnej armii nie da się rozbić, trzeba ją wybić. No i walka "kupą" może mieć sens - w prawdziwej współczesnej walce podstawą walki piechoty jest krycie się za osłonami, ale krwiożercze ufoki nie używają broni palnej). Inna sprawa, że Wakanda jest po prostu zacofana jeśli chodzi prowadzenie wojny. Zanim krzykniesz "rasizm!", pomyśl. Wakanda izoluje się od świata. Można założyć, że Wakanda od wieków nie prowadziła wojen. Gdyby prowadziła, mogłaby albo przegrać (i zostać podbita, co doprowadziłoby do utraty przykrywki), albo wygrać (co doprowadziłoby do utraty przykrywki, bo nawet gdyby nie użyli pełni siły swojej technologii, samo wygranie wojny zaprzeczałoby byciu grajdołem zamieszkanym przez pasterzy kóz). Wakandczycy mogą być świetnymi wojownikami, szpiegami, komandosami... Ale wiedzę o prowadzeniu regularnej wojny, jej logistyce, strategii itd. mają opanowaną co najwyżej w teorii.
Ale chwilami jednak było czuć trochę pustkę. Thanos, posiadacz "największej armii we wszechświecie" wszędzie popyla sam (albo w towarzystwie kilku pomagierów), co zresztą niemalże doprowadza do jego klęski w czasie walki na Tytanie, idąc po Kamień Duszy zabiera ze sobą tylko "córkę", które go nienawidzi i już raz pokazała, że jest gotowa skorzystać z okazji, by spróbowac go zabić, Nebula rozwala jednego strażnika i przejmuje gigantyczny okręt flagowy itd. (to, że wysłannicy Thanosa najpierw próbowali przechwytywać Kamienia pracując tylko parami ma sens, bo to jak rozumiem, miały być właśnie szybkie, stosunkowo "dyskretne" akcje typu "Zabieramy to i spieprzamy w miarę możliwości nie wdając się w większe walki". Znowuż, nie raziło mnie to aż tak bardzo, by odebrało przyjemność z oglądania (no i teraz przyszło mi do głowy ewentualnie takie wyjaśnienie, że Kamień Przestrzeni - ten, który był w teserakcie - "normalnie" działając przenosi jedną osobę plus najbliższych towarzyszy. Da się za jego pomocą stworzyć większy, stały portal, który jest w stanie przenosić całe armie przez kosmos, ale wymaga to czasu i przygotować - tak to chyba wyglądało w pierwszych Avengersach, gdzie Zahipnotyzowany Selvig instalował jakąś machinę wykorzystująca teserakt na dachu wieżowca. A i tak chyba Kamień jest lepszy od "zwykłej" teleportacji za pomocą zaklęć, no bo chyba czarodzieje nie są w stanie przenosić się na skalę międzyplanetarną - przynajmniej Strange nawet nie próbuje tego robić).
 No ale ogólnie Kamienie były trochę niewykorzystane. OK, Thanos może używać ich tylko, gdy zaciśnie dłoń, więc bohaterowie go non-stop napieprzają, żeby nie mógł tego zrobić i się skoncentrować - to było fajne. Ale kiedy już Thanos zaczął nawalać, to... ma do tego trochę zastrzeżeń. Skoro może "wybuchnąć" księżyc, żeby stworzyć deszcz odłamków, to czemu nie może po prostu "wybuchnąć" bohaterów, którzy są bliżej, są mniejsi itd., więc na logikę byliby łatwiejsi do ustrzelenia.

Peter Dinklage ma taką zasadę, że nie grywa krasnolud(k)ów, bo uważa za upokarzające, że autorzy-karły są ograniczenie do takich ról... Najwyraźniej jest jednak gotów zrobić wyjątek, pod warunkiem, że to będzie gigantyczny krasnolud ;)

Nie spodziewałem się takiej masakry. Zakładałem, że to będzie trochę jak z "Civil War" - na zasadzie "O, budujemy taki wielki konflikt, a kończy się na tym, że kilku gości da sobie w papę" (co nie znaczy, że Civil War mi się nie podobało). No dobra, skoro tym razem mamy wojnę na skalę galaktyczną, to ze dwie postacie na serio umrą, żeby widzowie poczuli grozę sytuacji (Lokiego i Gamorę miałem zaspoilerowanych). A tu pojechali po bandzie. Tak, zapewne znaczna część śmierci zostanie odkręcona (w zasadzie na 99,(9)%, biorąc pod uwagę, że już wcześniej zapowiedziano trzecich Strażników) - podobnie jak wielu widzów obstawiam, że "sproszkowani" powrócą - ale ci, którzy zginęli normalnie, pozostaną martwi, więc i tak masakra. Ale tak biorąc pod uwagę moment, w którym film się urywa, to już dół totalny.
W ogóle, pierwsze słowa Thanosa w filmie, “In time you’ll know what it’s like to lose.To feel so desperately that you’re right, yet to fail all the same. Dread it. Run from it. Destiny still arrives" są doskonałą "ramą". Bo w sumie Infinity War pokazało, że większość dotychczasowych działań bohaterów nic nie dała, była odwlekaniem nieuniknionego. "Ragnarok" kompletnie, całkowicie zaorany i wysadzony w powietrze, znaczy w próżnię (w trochę mniejszym stopniu dotyczy to wszystkich Thorów). Pierwsi "Strażnicy" zaorani (Xandar zniszczony, kamień z Orba przechwycony) Yondu poświęcający się, żeby uratować Quilla zaorany. Ironmany, Spiderman czy Antman - zagrożenia, które zostały pokonane w tych filmach na dłuższą metę okazały się śmiesznie nieistotne. Pierwsi Avengersi - ostatecznie Loki wręczył Thanosowi Tesseract, ze sporym opóźnieniem, ale co z tego. Drudzy Avengersi - powstrzymali jednego złoczyńcę chcącego zmasakrować ludzkość dla jej własnego dobra, pojawił się drugi, który zrobił to samo na galaktyczną skalę (nawiasem, to ostatnie trochę się wpisuje w teorię, że Kamień Umysłu, który posłużył do stworzenia Ultrona był jakoś "zainfekowany" przez Thanosa - przypominam, że Avengersi zabrali go Lokiemu, któremu powierzył go właśnie Szalony Tytan). Civil War było w znacznej mierze "wojną o Bucky'ego", Bucky'ego nie ma (a Porozumienie z Sokovii nie ma większego znaczenia, gdy świat się sypie nie ma sensu debatować nad legalnymi aspektami używania mocy). No i ostatecznie wszystko, co zrobili bohaterowie w tym konkretnym filmie, okazało się bez sensu (przynajmniej na obecną chwilę), co chyba najmocniej było pokazane przy poświęceniu Wandy i Visiona. Z punktu tradycyjnej narracji może się to wydawać kiepskim rozwiązaniem, bezsensownym przecież wszystkie wątki powinny być po coś... Ale w życiu tak nie jest. Ktoś może pokonać raka po to, żeby chwilę potem wpaść pod samochód. Można wygrać 10 bitew po to, żeby przegrać 11 i całą wojnę. Każdy kiedyś umrze, każda cywilizacja upadnie, każda gwiazda się wypali i tak dalej. Jedynie, co można osiągnąć, to odwlekać nieuniknione, jak Drax w drugich Strażnikach, unoszący Mantis w górę, żeby pożyła 5 sekund dłużej. Ostatecznie każde zwycięstwo (przynajmniej w sferze materialnej) jest iluzoryczne. Można wierzyć lub nie, w to czy na "tamtym świecie" istnieje sprawiedliwość, ale to, że na tym jej nie ma jest empirycznie sprawdzonym faktem - "urwane wątki" to nie kiepska narracja, to odrobina realizmu.
I tak sobie pomyślałem, że to właściwie mógłby być finał MCU. Tym razem się nie udało, koniec. To byłoby coś naprawdę wielkiego (OK, w "Loganie" też tak pojechano, ale jednak 99% postaci zginęło poza kadrem). Albo gdyby jednak zabici nie powrócili (tak, jest niemal pewne, że przynajmniej część wróci, bo jak wyżej - zapowiedziane filmy - ale 100% pewności nie ma. Petera Parkera może zastąpić Miles Moralez, Shuri może zostać nową Czarną Panterą itd.). W końcu w pierwszych Avengersach padło hasło "Nawet jeśli nie obronimy Ziemi, możesz być pewien, że ją pomścimy". W ogóle, to ciekawe, że żyjący bohaterowie to w zasadzie "oryginalny" skład z pierwszych Avengersów (z kilkoma dodatkami). Można by to odczytać w ten sposób, że tak naprawdę wszystko, czego dokonali Avengersi od czasu sformowania drużyny okazało się tak naprawdę na nic, wracając do punktu wyjścia, równie dobrze mogliby w pierwszych "Avengersach" przegrać.


Co dalej, oprócz ww. planu Strange'a? Wiadomo, że do ekipy dołączy Kapitan Marvel. Podobno ma być najpotężniejszą bohaterką... bohaterem... pozytywną postacią do tej pory w MCU. Najpierw dostaniemy jej film solowy, dziejący się w latach 90. No i pojawia się pytanie - co robiła przez ten czas megapotężna postać, do której telefon ma Nick Fury? OK, może sobie poszła na "emeryturę" czy coś, ale skoro teoretycznie pozostaje w gotowości i można ją wezwać, czemu nie przedzwonił do niej w pierwszych i drugich Avengersach? Dobra, tym razem kryzys jest poważniejszy, ale czy Fury mógł to ocenić w ciągu kilku sekund? No chyba, że chodziło o coś w stylu "Normalną inwazję kosmitów czy morderczego robota ogarnę, ale jak nie wiadomo skąd ludzie się rozpadają, to jest jakaś naprawdę chora akcja, nie ma co myśleć, dzwonię po Carol". Dobra, może jakoś to sensownie rozwiążą. Należy też zwrócić uwagę, że Fury nie dzwonił po prostu do Kapitan Marvel, ale do "Centrali". Czyli do kogo? Pierwsze skojarzenie to "do Agentów Tarczy". Pojawiły się plotki, że Marvel skończy z tą szopką "Coulson żyje w serialach, ale w filmach kinowych udajemy, że nie": https://www.cinemablend.com/news/2385152/could-agent-coulson-finally-return-to-the-mcu-movies-heres-what-marvels-head-of-tv-says . Na razie wygląda to na takie typowo korporacyjne gadanie w stylu "Ciekawy pomysł, nie powiem nie, nie powiem tak, ale jestem podekscytowany". No ale jeśli zamierzają ostatecznie zintegrować "Agentów" z kinówkami, to najwyższy czas. Nawet jeśli tego nie dojdzie, to na pewno będzie widoczny skutek w drugą stronę - tzn. "Wielkie Sproszkowanie" wywrze wpływ na "Agentów", bo to najmocniej zintegrowany z kinem serial. Ale ciekawe, co będzie z serialami Netflixowymi. Do tej pory podstawowym elementem integrującym je z "głównym" MCU były nawiązania do Bitwy o Nowy Jork (co nie dziwi, skoro wszystkie dzieją się właśnie w tym mieście). Pozostałe filmy dało się zignorować, do tej pory - Defendersi są "ulicznikami" i działają w innej lidze niż Avengersi, więc zrozumiałym było, czemu jedni z drugimi się nie integrują (przynajmniej w serialach solowych, bo w crossoverze spokojnie mogli poprosić o wsparcie w walce z nieumarłymi ninja chcącymi wysadzić metropolię). Jeśli w Netflixach nie będzie dramy związanej ze Sproszkowaniem, to będzie znaczyło, że doszło do ostatecznego rozdzielenia obu uniwersów. Z drugiej strony, gdyby była, to trochę jakby zabrakłoby miejsca na ich własne wątki.
Ale wracając do filmów. Oprócz Kapitan Marvel do walki dołączą Antman i Wasp - to już w zasadzie potwierdzone. Prawdopodobnie dołączy również Hawkeye, po raz drugi rezygnując z emerytury w obliczu ostatecznego kryzysu (zresztą, może mieć osobiste powody do walki - jest całkiem prawdopodobne, że ktoś z jego rodziny został zdezintegrowany). Kto jeszcze może wrócić? Całkiem sporo postaci. Skoro Red Skullowi się udało (i moim zdaniem zostało to całkiem sensownie rozwiązane), to w zasadzie każdy, kto zniknął z kadru, ale nie umarł. W pierwszej kolejności do głowy przychodzą mi przyjaciele Thora - Jane Foster raczej nie wróci, ale np. Selvig, Walkiria (no właśnie - Thor mówi o stracie "połowy załogi", czyli teoretycznie ktoś mógł się uratować - co oznaczałoby, że jednak "Ragnarok" nie został w pełni zaorany... Jak? Niektórzy widzowie coś przebąkują o kapsułach ratunkowych... Choć w takim wypadku dziwne, że Thor nie próbował ustalić, co się stało z ocalałymi), czy Sif (oficjalna wersja jest taka, że została wygnana przez Lokiego-Odyna w czasie jego rządów) moim zdaniem mogą się pojawić. Kto jeszcze? Może Sharon Carter albo Kraglin i członkowie innych klanów Ravagerów (Rocket mógłby ich wezwać na pomoc, a żeby dorwać Thanosa, trzeba będzie polecieć w kosmos, więc przydałaby się "kosmiczna" ekipa).
Wygląda na to, że Rękawica uległa zniszczeniu, sproszkowanie ją "przeładowało", wiec Thanos ma teraz 5 Kamieni, które pozwalają mu się teleportować, strzelać, zamieniać ludzi w mielonkę itd., ale nie ma "Wszechmocy spełnienia życzeń" wynikającej z połączenia wszystkich - to akurat bardzo sensowne rozwiązanie, z jednej strony wiadomo, że Thanos nie może być wszechmocny, bo wtedy cały konflikt by nie miał sensu, z drugiej - jest uzasadnione, czemu nie jest wszechmocny, a nie, bo tak, taka potrzeba narracyjna. Nie jestem natomiast pewien, jak rozumieć ostatnią scenę - czy Thanos faktycznie odszedł na emeryturę? Zadanie wykonane, kompletna zlewka? W sumie nie przejął się tym, że chyba wycięto w pień wszystkie siły inwazyjne w Wakandzie, nie próbował wykonać jakiegoś odwrotu czy coś (ale mógł po prostu przestraszyć się Thora). Z drugiej strony - wcześniej planował, że jego imperium będzie trwało dłużej, no bo chciał przekazać tron Gamorze (no chyba, że wcześniejszy plan był taki: "Jak przepołowię ludność, to zajmę się uprawą kwiatów, na władzy dla samej władzy mi nie zależy, jest dla mnie tylko narzędziem służącym do wykonania misji, więc ją oddam... Mojej ulubionej córce, bo czemu nie miałby zrobić jej prezentu!", a z wiadomych powodów część po wielokropku odpadła). No i poza tym, chyba w Wakandzie nie poległa cała "największa armia we wszechświecie"? Coś mi się kołacze, że gdzieś było powiedziane, że Chitauri i Outriderzy to tylko część gatunków rządzonych przez Thanosa? Czy w Avengers 4 sprowadzi się do poszukiwania Thanosa-pustelnika gdzieś we wszechświecie, czy jednak będzie jakaś rozróba? W sumie, to i z tego pierwszego wariantu dałoby się coś wykrzesać (skupiając się bardziej na emocjach bohaterów związanych z traumą "bycia pozostawionym itd.). Zobaczymy.




2 komentarze:

  1. Nie jest jednoznacznie powiedziane, że Thanos nie jest zainteresowany imperium. Może ostatnia scena jest nawiązaniem do jego wcześniejszych słów "usiądę obejrzę słońce wschodzące nad wdzięcznym wszechświatem"

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że masz rację, że ta scena jest nawiązaniem do tych słów. Pytanie tylko, czy obejrzenie wschodu słońca ma być wstępem do emerytury (w tej scenie widać jakąś chatkę, co może sugerować, że Thanos chce tu zostać na dłużej - no i zauważ, że Thanos nie dodał 'Obejrzę wschód słońca, a potem zajmę się zarządzaniem wszechświatem, żeby nie dopuścić do ponownego przeludnienia" czy coś w tym stylu), czy jedynie chwilą relaksu. Masz też rację, że nie jest jednoznacznie powiedziane, że Thanos nie jest zainteresowany imperium - ja też wskazałem, że są argumenty za jedną i drugą opcją.

    OdpowiedzUsuń