piątek, 1 czerwca 2018

Przemyślenia po "Solo"

Kolejne "Gwiezdne Wojny", kolejne przemyślenia. Całkiem nieźle się bawiłem na tym filmie, bez szału, ale OK. Nieźle zagrane, nieźle to wszystko wyglądało... Ale chyba nie do końca jest to wszystko przemyślane.

Na początek coś, co uważam za oczywisty absurd. Dryden Vos nie chce kraść coaxium z Kessel, bo to rejon syndykatu, z którym Szkarłatny Świt ma sztamę. Godzi się dopiero, gdy Beckett i Han przekonują go, że "my nie mamy układu" i jak oni zrobią ten skok, nie będzie problemu. Po czym Vos posyła razem z nimi osobę, którą określa jako swoją "prawą rękę", która bryluje na jego imprezach itd., czyli jest rozpoznawalna jako członek Świtu... I ta osoba na lajcie wychodzi sobie ze statku i dyskutuje z przedstawicielami tego "sojuszniczego" syndykatu.

Enfys Nest przekonuje Hana, że syndykaty to zło. Han pomaga oszwabić syndykat (a przecież mógł oszukać Enfys - zanieść te walizki do Vosa i z miejsca powiedzieć "Szefie, przylecieli ci terroryści, nie było wyboru, udaliśmy, że z nimi współpracujemy, planują zasadzkę przy rafinerii '"). Po czym poleciał pracować dla kartelu Huttów (gdzie jak wiemy, będzie m.in. szmuglował przyprawę z Kessel. Wydobywaną przez tych bidnych niewolników). Twórcy chcieli od razu spiąć film z Nową Nadzieją - ale chyba trochę nie wyszło. OK, wiemy, że w przyszłości Han stanie się bardziej cyniczny, ale jest założenie, że na koniec TEGO filmu dalej jest w pewnym sensie idealistą i był gotów zaryzykować życie swoje i przyjaciół tudzież zrezygnować z fortuny, żeby pomóc bojownikom w walce ze złą mafią... Więc trochę to nie gra.

Najpierw Han mówi do Chewbaccy w jego języku (którego nie zna za dobrze), trwa to przez chwilę, potem wracamy do znanego stanu, że Han mówi we wspólnym, Chewie wszystko rozumie, Chewie po swojemu i Han rozumie. Chewie w jeden dzień nauczył się wspólnego, czego nie zdążył zrobić przez 190 lat? Ewentualnie przychodzi mi do głowy takie wyjaśnienie, że na początku w tej dziurze Chewie był po prostu rozwścieczony i zdesperowany i słowa w jego języku pomogły mu się uspokoić, a dopiero potem, jak była chwilka oddechu, zgadali się, że w sumie to Chewie rozumie po basicowemu.

Do tej pory nie było ani słowa o tym, że paliwo do hipernapędu jest jakąś trudno dostępną substancją i toczą się o nie takie boje (a na logikę, skoro tak jest, to w nomen omen, gwiezdnych wojnach, walka o tak strategiczny surowiec powinna odgrywać jakąś rolę). 

Mam mieszane uczucia co do tego, że Korelia jest teraz ukazana jako zadupie i planetarny slums - w starym kanonie to była jedna z głównych i najbardziej rozwinietych "ludzkich" planet. Ponadto, do tej pory podkreślano, że to Han uratował Chewiego z niewoli i dlatego Wookie ma wobec niego dług życia i gdzie jeden, tam i drugi. W filmie w sumie obaj uratowali się nawzajem i o żadnym długu mowy nie było. Niektórym widzom to pasuje, mówią, że tak jest lepiej, że Chewie wozi się z Hanem wyłącznie z sympatii i własnej woli, a nie jest uwiązany honorowo.

Najpierw bohaterowie mają ukraść cały wagon coaxium. Nie udaje im się, więc żeby spłacić dług, muszą dostarczyć zamiennik zamówionego towaru. Dostarczają mu dwie walizki i nie pada ani słowo, że to jakiś problem (a raczej nie można założyć, że coaxium w wagonie było nierafinowane i po przeróbce też by zostały dwie walizki, bo kiedy postacie szukają zamiennika po nieudanym skoku na pociąg, pomysł z wykradnięciem nierafinowanego surowca i przerobieniem go jest potraktowany jako coś nowatorskiego).

Mamy scenę, w której Vos zabija gubernatora. To ma pokazywać, że 1) jest na tyle ważny i wpływowy, że może sobie rozwalać imperialnych urzędników, 2) że jest bezwględny. Tylko, czy to ma sens? Podobne, jak napad na imperialny pociąg? Na takim "mafijnym" poziomie można działać wyłącznie mają powiązania z władzą, tak to działa w realu i najwyraźniej tak samo to działa ze Szkarłatnym Świtem, biorąc pod uwagę, że na imprezie w jachtowieżowcu widać kilku gości w imperialnych mundurach, a Enfys Nest wspomina o tym, jak to syndykaty "ramię w ramię z Imperium" dręczą ludzi. To nie ma trochę sensu, że Vos JAWNIE rozwala gubernatora, że cyka się okraść innych złodziei, ale napad na wojskowy, imperialny pociąg jest już spoko. Tyle, że Imperium może przymykać oczy na okradanie cywilów (zwłaszcza, że założenie jest takie, że Imperium jest złe), jak długo syndykat funduje dygnitarzom prezenty i od czasu do czasu wyświadcza jakąś przysługę (tak to działa w realu), ale nie może przejść nad porządkiem dziennym nad napadami na wojskowe transporty i zabijaniem wysokich rangą urzędników. Jeśli tak sobie Vos poczyna, to nie jest gangsterem, tylko rebeliantem, a co za tym idzie - tak byłby potraktowany. Zwłaszcza, że Imperium to nie jest jakieś pipowate demokratyczne państwo prawne, które nic nie zrobi terroryście, bo brak dowodów, prawa człowieka, czy tam coś. Może ma problemy z dojechaniem sojuszu rebeliantów (kiedy jest taka potrzeba narracyjna - ale z drugiej, jakby nie patrzeć, potrafi też rozwalać całe planety), ale w otwartej wojnie raczej poradziłoby sobie z jakimś gangiem... A nawet jeśli nie, to i ciężko prowadzić szemrane interesy, z natury rzeczy wymagające dyskrecji, tudzież prowadzić luksusowe życie kosmicznego Dona Corleone gdy jesteś ściganym terrorystą i galaktyczne krążowniki mają rozkaz napierniczać do twojego jachtowieżowca z laserków przy każdym spotkaniu. Tutaj można dorobić pewne okoliczności "łagodzące" - jak się okazuje, szefem wszystkich szefów jest Darth Maul, który na tym etapie ma kosę z Palpatinem, więc można uznać, że cały ten syndykat zbrodni to dla niego tylko przykrywka dla prowadzenia wendetty. Można też ewentualnie założyć, że gubernatora Vos załatwia z błogosławieństwem jakiejś innej, wyżej postawionej imperialnej szychy, z konkurencyjnej frakcji... Ale dalej "Przed chwilą kazałem wam okraść wojskowy pociąg i strzelać do żołnierzy megapotężnego Imperium, które rządzi naszą galaktyką, ale cykam się przed podpadnięciem konkurencyjnej bandzie, bo mogą być z tego kłopoty" trochę nie pasuje.

Oglądając L3-37, miałem taką refleksję "Ale jak to? W hollywoodzkim filmie śmieją się z SJW? Oczywiście, delikatnie i w sumie z sympatią, ale że w ogóle?". Dla mnie scena z "Czego chcesz? Równouprawnienia" było w oczywisty sposób przegięta i humorystyczna. Ale okazuje się, że mnóstwo lewaków na tumblrze bierze to wszystko za dobrą monetę i cieszy się, że taka fajna postać, która mówi, co należy. 

Aha, na szczęście nic nie wynikło z tych gadek, że niby Lando jest "panseksualny" (no chyba, żeby faktycznie uznać, że leciał na droidkę). Niestety, w komiksach SW już się patologia spod znaku LGBTXYZ zalęgła, ale filmów jeszcze nie dosięgła. 



1 komentarz: