poniedziałek, 25 marca 2019

Przemyślenia po "Kapitan Marvel"











 (EDIT)
W międzyczasie nadeszły  święta Wielkiejnocy. Zatem z ich okazji życzę Bożego błogosławieństwa, zdrowia, szczęścia. Obyśmy z wiary w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa czerpali wiarę w to, że i my możemy zmartwychwstać. W życiu doczesnym, metaforycznie - umrzeć dla grzechu i pogrzebać "starego człowieka" oraz narodzić się na nowo dla Boga. Jak i w życiu wiecznym, dosłownie.
(Koniec edycji)




Obejrzałem „Kapitan Marvel”. Film był umiarkowanie udany, ale nie porywający. Chyba najbardziej bawiły mnie interakcje Carol Danvers z Nickem Fury'm oraz Fury'ego z kotem (powiedzmy, że z kotem). W drugiej kolejności – Skrulle, choć wydaje mi się, że ich potencjał nie do końca został wykorzystany, widzowie mogli się spodziewać jakichś intryg ze zmienianiem tożsamości, psychozy w stylu „nie wiadomo, kto jest kim i komu ufać” - tego prawie nie ma i prawdę mówiąc miejsca na to nie było, biorąc pod uwagę raczej lekki ton filmu („Winter Soldier” to nie jest) i plot twist związany z rolą Skrulli – czy takie rozwiązanie jest zadowalające, każdy musi sam zadecydować. Czego zabrakło? Kapitan Marvel, jak na nową gwiazdę, która ma poprowadzić uniwersum po Endgame była trochę za mało wyrazista. Nie mówię, że całkiem bezbarwna, ale jednak mnie nie zachwyciła, a granie kartą „była dyskryminowana, ale się nie dała!!!”, może zadowala SJW, ale mnie niekoniecznie. Walki też były nieporywające – zarówno te „ludzkie” jak i kosmiczne/lotnicze. Jeśli ktoś nie jest fanem Marvela i chce obejrzeć po prostu dobry film SF (bez nacisku na „S”)... to niekoniecznie polecam, ale obejrzeć się da. Jeśli ktoś fanem jest, wiadomo, że z miejsca „Kapitan Marvel” trochę zyskuje – ale czy koniecznie trzeba trzeba go obejrzeć przed „Endgame”? Warto po to, by wiedzieć kim jest Kapitan Marvel, zwłaszcza skoro ma ona odegrać tak dużą rolę... Film jest mocno powiązany zresztą MCU, ale raczej nawiązuje do elementów, które już się pojawiły, niż wprowadza jakieś znaczące nowości. Choć jakieś szersze nawiązania w Edngame MOGĄ się pojawić – w końcu na pewno pojawią się tam wątki kosmiczne, więc jakiś wątek z Kree lub Skrullami (np. jako sojusznikami w walce z Thanosem) może się pojawić, choć niekoniecznie. Aha, no dobra, film wyjaśnia jedną tajemnicę – komu Fury zaufał i przez kogo stracił oko (vide „Zimowy żołnierz”) - osobiście nie uważam wyjaśnienia za satysfakcjonujące.

Tyle wrażeń ogólnych, czas na spoilery i luźne rozważania.


Wyłapałem takie potencjalne niekonsekwencje/nieścisłości (część z nich od razu wyjaśniłem):
    • Teserakt – był na pokładzie samolotu razem z Kapitanem Ameryką, do tej pory jego pierwsze pojawienie się po zatonięciu było w pierwszych Avengersach, kiedy TARCZA nad nim eksperymentowała. Ponieważ pierwsi Avengersi dziali się niedługo po zakończeniu pierwszego Kapitana Ameryki, zakładałem, że tarczownicy wyłowili Kapa razem z kostką. Teraz okazuje się, że Teserakt został wydobyty na długo przed Kapem. Wiki twierdzi, że Howard Stark wydobył kostkę w 1945, szukając Kapitana, jako źródło podany jest „Captain America: The First Avenger”. No ja tego nie pamiętam, ale skoro tak piszą, pewnie tak było.
    • Do Fury'ego niby wszyscy mówią „Fury”, nie inaczej, w tym nie „Nick”. A przecież Maria Hill w „Infinity War” zwraca się do niego właśnie per „Nick” - to na pewno. Internet podpowiada, że Czarna Wdowa także. Oczywiście, możliwe, że przez kilka lat coś się odmieniło.
    • Dlaczego Yonn-Rog, Korath i Marr-Vel wyglądają jak ludzie (poza oczami)? Założyłem w pierwszej chwili, że są mieszańcami, niekoniecznie z homo sapiens (w końcu wiadomo, że w MCU jest sporo nieludzkich gatunków wyglądających jak ludzie – Xandarianie czy Asgardczycy). Ale doczytałem, że jest to wśród Kree norma, po prostu tak u nich wygląda różnorodność rasowa (co samo w sobie było ponoć wynikiem pomyłki – w komiksach na początku wyglądali jak ludzie, ale w którymś komiksie pokolorowano ich na niebiesko, więc ustalono, że niektórzy są niebiescy, a niektórzy biali/różowi – jak widać, teraz również i czarni),
    • W pierwszych Strażnikach Galaktyki pokój z Xandarem zawiera „Kree emperor”, który nawet na chwilę pojawia się na ekranie, w rozmowie z Novą Prime. Jak to się ma do Najwyższego Intelektu? Czy „cesarzem” określają Intelekt obcokrajowcy, a morda Kree na ekranie to była po prostu jego wizualizacja (Nova Prime nie podłączała się kabelkami do wirtualnej rzeczywistości, więc nie było tego cyrku z przybieraniem postaci, którą szanuje rozmówca). Czy może cesarz jest dygnitarzem podległym Intelektowi? Czy w międzyczasie na Hali doszło do przewrotu i elektronicznego/ą dyktatora/kę zastąpił cielesny monarcha (co mogłoby mieć sens – w Strażnikach Kree, którzy w Kapitan Marvel są zaprezentowani jako zaciekli eksterminatorzy zawierają pokój z wrogami, a Ronan się pluje, że to niesłuszne jest i że on będzie przestrzegał starych praw – co może sugerować, że doszło do jakichś zmian. Może Kree po raz kolejny zostali upokorzeni przez Danvers, może oberwali od kogoś innego – np. Thanosa – doszli do wniosku, ze Intelekt się nie sprawdza, odłączyli babę/dziada od zasilania i posadzili na tronie jednego spośród nich – albo jako prawdziwego przywódcę, albo marionetkę).

Natomiast co na pewno nie jest błędem? Otóż niektórzy widzowie stwierdzili, że w Carol nie mogła latać na bojowych odrzutowcach, bo w tym okresie kobiety nie tylko nie mogły uczestniczyć w akcjach bojowych, ale w ogóle pilotować takich samolotów. Śmieszne. Podobnie jak narzekania, że Czarna Wdowa jest za młoda, żeby móc zaliczyć służbę w KGB. TO JEST INNY ŚWIAT. W nim II WŚ była toczona z użyciem genetycznie zmodyfikowanych superżołnierzy i laserów zasilanych kamieniem z kosmosu. Istnieją tam fikcyjne organizacje, takie jak SSR, TARCZA, Hydra, fikcyjne korporacje jak Stark Industries czy Roxxon, fikcyjni politycy jak prezydent Ellis czy sekretarz Ross, fikcyjne kraje jak Sokovia czy Wakanda... Ale kurczowo upieramy się przy trzymaniu chronologii z naszej Ziemi. Ale niektórzy kurczowo chcą się upierać przy realnej chronologii w jakichś trzeciorzędnych szczegółach. Typowa obsesja „zgodności historycznej”.

Twórcy chcieli mieć wyraźny plot twist. Takim twistem mogłoby być to, że Kree są źli... Tyle, że żaden zagorzały fan MCU (już nie mówiąc o czytelnikach komiksów) nie nabrał się, że smerfy są „noble warrior heroes”. Więc zamiast tego Skrulle okazują się być dobre. W sumie nawet spoko – od chwili gdy Talos wszystko wyjaśnił, czekałem w napięciu, co się stanie, bo założyłem, że okaże się, że jednak i Kree i Skrulle to zło (jak w komiksach), tylko Talos wkręca Vers, tak samo jak wcześniej smerfy i kiedy doprowadzi go do Teseraktu wykrzyknie „BUHAHAHA głupia babo, teraz będę rządził galaktyką!”. Niemalże miałem pewność, że tak będzie, gdy zaczął „nawoływać” swoich – założyłem, że to posiłki, które w tajemnicy za nim podążały, żeby w odpowiedniej chwili wkroczyć i spacyfikować Carol. Nawet gdy zaczął się miziać z żoną i córką myślałem, że jednak okaże się być trochę zły – choć już raczej na zasadzie „Dobrze, a teraz użyjemy Teseraktu, żeby odpłacić Kree pięknym za nadobne, za nasze krzywdy” i jednak Carol będzie musiała go powstrzymać. A jednak nie. Nie było źle, jakiś suspens był... Ale jednak, czy trochę nie zmarnowano Skrulli? Jak wspomniałem wyżej, są genialnym materiałem do paranoicznych scenariuszy o inflitracji, mogliby wprowadzić powiew nowego gatunku do MCU – jak „Zimowy Żołnierz” był po trosze thrillerem szpiegowskim, tak film ze Skrullami mógłby być horrorem (no dobra, pseudohorrorem w wersji light) w typie „Thing” Carpentera. Rozumiem, że TEN film miał być o czymś innym, ale myślę o przyszłości... No i jednak zaskakuje mnie JAK BARDZO nie próbowano grać takimi wątkami. Skrulle prawie nie próbują wykorzystywać tej opcji w walce – dobra, jeden próbuje oszukać snajperkę, nie udaje się, wszyscy się ujawniają i rezygnują ze swojego największego atutu – ok do tej pory Kree mogą się spodziewać, że stojący przed nimi towarzysz to Skrull, ale co z tego? Nawet chwila zawahania może wystarczyć. A dalej na Ziemi łżeCoulson i łżeKeller w zasadzie od razu się ujawniają (ten drugi tylko przed widzem, ale jednak). W przyszłości droga nie jest całkiem zamknięta, ktoś z Marvela – Feige albo jakiś jego wasal, nie pamiętam – zaczął przebąkiwać, że u Skrulli są różne frakcje i w jak w każdym ludzie są źli i dobrze. Więc się zobaczy. Aha, w sumie fajnie, że zaprzeczono kliszy i Talos przeżył, choć zgodnie z zasadami hollywoodzkiej dramaturgii nie miał prawa – zaliczył strzała w ostatniej chwili, gdy drzwi się za nim zamykały i jeszcze chyba uśmiechał się do swojej uratowanej rodziny, w takiej sytuacji jedyne co normalnie by mu pozostało, to wygłosić ostatnie słowa. A tu nie.


Jak wspomniałem wyżej, nie do końca podoba mi się rozwiązanie kwestii oka Fury'ego. Trochę przykro, że pozbawił go kotek, którym się zachwycał i do którego się przymilał przez pół filmu. Znaczy, miało trochę sensu, no bo rozumiem, że to nie kotek, tylko kosmiczna poczwara, zresztą nawet w przypadku prawdziwych kotów nadmierne czułości do głupi pomysł... ale jednak trochę przykro.

Być może trochę zabrakło jakiejś większej traumy związanej z ujawnieniem machinacji Kree. W sumie Carol było przykro, że niesłusznie tępiła Skrulli i tyle. Ale brak było jakiegoś mocniejszego pokazania poczucia zdrady czy też rozterek związanych, że od teraz walczy z osobami, które przez ostatnie sześć lat postrzegała jako dobroczyńców/towarzyszy broni/ziomków. Wydaje mi się, że trochę trudno się tak z marszu przestawić... Właściwie to rozwiązano to dwuzdaniową konwersacją z Minn-ervą (a co z pozostałymi, którzy niekoniecznie wiedzieli, co dokładnie zaszło?).


Pisałem wcześniej, że Carol jest trochę mało wyraźna. Ale jednak nie jest całkiem pozbawiona charakteru. Nie wiem, czy twórcy chcieli pójść w tę stronę, biorąc pod uwagę całe to feministyczne zadęcie, ale odbierałem ją jako postać trochę... hmm... dzieciną? Młodzieńczą? Dziewczęcą? Złożyło się to na kilka czynników:
  • te ciągłe flashbacki, w których dosłownie jest małą dziewczynką,
  • w innych flashbackach zachowuje się jak nastolatka, śpiewa głośno w barze, gra na automatach (znaczy, nie żebym osobiście miał coś przeciwko graniu na automatach, ale jednak „majnstrimowo” nie są one postrzegane jako rozrywka dla dorosłych),
  • to, że cały czas błąka się jak dziecko we mgle, nie wie o co chodzi, Kree ją oszukują, na Ziemi nie wie jak się zachować itd. Pod koniec filmu trochę się to zmienia, ale nawet wtedy jej pokaz mocy można potraktować jako młodzieńczy bunt,
  • jej relacja z „porucznikiem Nygusem”,
  • na początku filmu przychodzi do swojego „mentora”, bo miała zły sen, potem w czasie akcji wyrywa się do przodu, by móc się wykazać. Generalnie, przez kilka pierwszych minut jej relacja z Yonn-Rogiem wygląda trochę jakby była jego młodszą, narwaną ale sympatyczną i utalentowaną młodszą siostrą, którą kocha, nawet jeśli jest trochę zniesmaczony jej wybrykami (wiem, nie o to chodzi, ale jednak takie było pierwsze wrażenie),
  • Fury w pewnej chwili mówi, że jego wygląda jak czyjaś zbuntowana bratanica, czy jakoś tak,
  • jej relacja z „porucznikiem Nygusem”,
  • ma blond włosy, które u postaci kobiecej (u męskiej trochę też) często kojarzą się „niewinnością” (no chyba, że mamy do czynienia z inną kliszą tj. „królową lodu” a ekstremalnym przypadku „suczą z SS”, ale tu to nie wchodzi w grę) i taką krągłą twarz, która też chwilami kojarzy mi się „dziecinnie”,
  • kompletny brak fanserwisu, czy choćby cienia relacji romantycznych/erotycznych (no chyba, żeby dopatrywać się ich z Marią Rimbeau, ale wolę tego nie robić) – co ciekawe, brak love interest u postaci kobiecej jest postrzegany właśnie jako przejaw feminizmu i budowania „siły” tej postaci... co niespecjalnie ma sens, biorąc pod uwagę, że jak do tej pory właściwie każdy z Avengersów miał jakiś wątek romantyczny, więc gdyby Carol robiła do kogoś maślane oczy, to nie byłby to żaden seksizm i pokazywanie, że kobieta musi być emocjonalna, wrażliwa, romantyczna i kochliwa, tylko zwyczajne dopasowanie jej do kolegów. Inna sprawa, że lewicowcy często krytykują z zasady wątki romantyczne, jako takie, również u mężczyzn – chyba dlatego, że one (na szczęście) w 99,99999% „hetero” (tj. normalne, choć niestety rzadko wiążą się z sakramentem małżeństwa), co nie pasuje do ich smęcenia o „reprezentacji” i trochę przeszkadza w pisaniu entego slasz fanfika z gejowskimi orgiami – oczywiście istnieje też uzasadniona krytyka takich wątków, wykorzystująca argumenty takie jak „po co to, przecież jest niepotrzebny i zabiera czas na ważne wątki” albo „ten wątek wziął się znikąd, strasznie wymuszony”,
  • nie ma większych rozterek moralnych, robi, co uważa za słuszne pod wpływem impulsu, jeśli pojawiają się jakie dwuznaczności, to dlatego, że ją oszukano.

No i właśnie dlatego postrzegałem Carol jako postać „dziecinną”. Nie w sensie, ze infantylną i głupią, tylko bardziej niewinną idealistkę zderzającą się z rzeczywistością. Co sprawiło, ze ta postać zyskała u mnie trochę punktów i nieco odsunęła się od bycia Mary Sue. No właśnie. Problem w tym, że nie lubię przegiętych postaci. Cicho, lewaki – nie przegiętych postaci kobiecych, po prostu przegiętych postaci. Nie przepadam za Supermanem, a Kapitan Marvel w tej chwili jest właśnie Supermenem MCU. Z takimi osobnikami tylko same problemy – najpierw kreuje się ich na wszechmocnych, a potem trzeba się z tego wycofywać, bo wszechmoc z fabularnego punktu widzenia jest nieciekawa, ciekawe są konflikty i przezwyciężanie trudności. Dlatego takiego Supermana trzeba albo osłabiać – po to wymyślono kryptonit – albo wręcz „chować”, żeby nie rozwiązywał wszystkich problemów od ręki i kradł innym show (jak Lidze Sprawiedliwości, gdzie przez większość akcji był martwy, a jak pod koniec przestał być, to oznaczało, że jest po zabawie). I pewnie tak samo będzie z Carol. W ramach feministycznego przesłania pokazano, że jest już właściwie na samym szczycie – gołymi rękoma rozwala krążowniki, nikt jej nie podskoczy i nikomu „nie musi nic udowadniać”. No a przecież jeśli Endgame – i przyszłe filmy z jej udziałem – mają mieć sobie choć odrobinę napięcia, będzie musiała spaść z tego piedestału. OK, niech sobie pokona Thanosa, ale żeby walka była ciekawa, wprzódy Szalony Tytan będzie musiał jej nabić parę siniaków i chociaż zarysować kombinezon. Ba, dobrze by było, gdyby choć przez chwilę nad nią triumfował i ją upokorzył. Żeby wygrana protagonisty była coś warta, musi być związana z choć odrobiną trudu i bólu. Protagonistek też to dotyczy. A niektórzy mają problemy ze zrozumieniem tego – vide ból tyłka z tego powodu, że w X-Men: Apokalipsa główny złol przydusił Mistique. Bo chcemy silnych, walczących postaci kobiecych. Ale nie chcemy oglądać przemocy wobec kobiet. Ha. Poza tym, cholernie przykro będzie jeśli taka nuworyszka pojawi się w ostatniej chwili i będzie rozstawiać po kątach postaci, które zdążyliśmy poznać i polubić. Mam nadzieję, że nie czekają nas kolejne takie dyskusje:
  • Nie podoba mi się, jak poprowadziliście Kapitan Marvel.
  • Oooo, szowinista się odezwał, dupa boli & male tears, że pokazują silną, niezależną kobietę? Łojojoj, chcesz, żeby ci współczuć, biedaczku.
  • Nic takiego nie powiedziałem. Chodzi o to, że źle ją poprowadzili, zrobili z niej Mary Sue. Gdyby była facetem, też by mi się to nie podobało.
  • Nieprawda, my lepiej wiemy, co myślisz, seksisto. Ić stont <<tu wstaw jakiegoś mema i kilka nic nie wnoszących popisów ironii i sarkazmu>> Mylisz się i nie powiem dlaczego, bo nie jestem tu, żeby cię edukować. Dlaczego tak bardzo nienawidzisz kobiet? A w ogóle to nie jest film dla ciebie, ty biały heretoseksualny cissamcze, więc się nie odzywaj!


Kwestia relacji Carol z Marią Rambeau. Oczywiście, wprost nie pokazano niczego zdrożnego, zgodnie z kanonem są „best friends” i koniec. Ale ewidentnie to było mrugnięcie okiem do LGBT. Mieszkają razem, razem spędzają święta, razem wychowują dziecko, po zaginięciu Carol to Maria dostaje jej rzeczy, w dodatku Carol jest z jakiegoś powodu skłócona ze swoimi rodzicami... No i nie ma najmniejszej wzmianki o ojcu Moniki (w komiksach mąż Marii jest strażakiem). Oczywiście, wszystko to da się racjonalnie wyjaśnić, osoba płci żeńskiej, z którą byłem na seansie była zaskoczona, że doszukuję się dewiacji, twierdząc, że to normalna relacja samotnej matki z bezdzietną koleżanką... W każdym razie – Chińskie władze to ateiści/poganie prześladujący chrześcijan, ale w jednym aspekcie robią dobrą robotę – nie dopuszczają na nadzorowany przez siebie chiński rynek (który jest coraz bardziej znaczący dla Hollywoodu) propagowania zboczeństwa i dzięki temu producenci blockbusterów muszą się trochę krygować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz