czwartek, 26 października 2017

Recenzja "Thor: Ragnarok"

Jestem świeżo po pokazie przedpremierowym "Ragnaroku". Cóż, najwyraźniej jestem w mniejszości, bo film podobał mi się średnio, a większość recenzji jest zdecydowanie pozytywna.
Dzisiaj będzie bez spoilerów. Mam też sporo spoilerowych rozmyślań, które opublikuję później, gdyż:
a) wtedy będę mógł się łudzić, że zainteresują więcej osób, które widziały już film,
b) nie mam dziś już czasu,
c) dzieląc temat na dwa posty opublikuję dwa posty, dzięki czemu będę mógł skuteczniej clickbaitować i infekować życie normalnych ludzi PROFIT!!!

Nie nakręcałem się za bardzo na ten film. Raz, że "Thory" to do tej pory była raczej ta słabsza część MCU, dwa, że ostatni zwiastun - ten z "Rewanżersami" nie nastroił mnie zbyt optymistycznie. Bo jeśli ta sztywna gadka i suchy dowcip to najlepszy, co twórcy mają do zaoferowania, to będzie kiepsko.

No i niestety, seans przebiegał mniej więcej zgodnie z moimi niskimi oczekiwaniami. Według mnie film jest raczej średni. Widać wyraźną zmianę klimatu - więcej dowcipu, więcej buszowania po kosmosie, generalnie chyba reżyser chciał się zbliżyć do "Strażników Galaktyki". No i nie wyszło. Znaczna cześć dowcipów jest drętwa - może nie żenujące, ale zwyczajnie wymuszone. Oczywiście, nie wszystkie, były dobre momenty, w paru miejscach słyszałem w kinie głośny śmiech - ale generalnie, szału nie ma. Takie przynajmniej było zdanie moje i osoby, z którą film oglądałem. Być może jednak mamy spaczone poczucie humoru, bo większość ludzi chwali dowcip i być może wspomniane wybuchy śmiechu są bardziej miarodajne.

Próba mocniejszego osadzenia Asgardu w galaktyce też moim zdaniem nie za bardzo wyszła. To się strasznie rozjeżdża, nie wiadomo czy Asgard to planeta będąca centrum galaktycznego mocarstwa, czy mityczna kraina wyrwana z normalnej rzeczywistości. Z jednej strony Asgard jest wielokrotnie określany właśnie jako planeta, kiedyś władał kosmosem, jest miejscem do którego da się dolecieć (albo które można opuścić) statkiem kosmicznym, dysponuje zaawansowaną techniką (statki, działa itd.). Z drugiej - jego armię stanowią legiony włóczników czy wojowniczki z mieczami latające na pegazach, ma rozmiary wielkości niezbyt dużego miasta z przyległości i odpowiadającą tym rozmiarom populację. Albo idziemy całkowicie w mityczno-baśniową umowność, albo bawimy w science fi-fiction (ale w tym wypadku jakaś logika powinna obowiązywać).

Co chyba jeszcze gorsze, w "Ragnaroku" nie za bardzo grają nawet te elementy, które nieźle wychodziły w poprzednich "Thorach", czyli cała ta rodzinna drama. Los Odyna jest ukazany w sposób, ktory można określić jedynie jako "na odwal". I to zarówno w treści, jak i formie. Mam wrażenie, jakby Hopkins grał na zasadzie "wydeklamuję swoje kwestie i uciekam i tu na chwilę i nie wiadomo po co". Ba, nawet zdjęcia w chwili, gdy na ekranie pojawia się Odyn, są jakieś takie sztuczne. Loki, przedmiot westchnień, analiz psychologicznych i apologii milionów fanek, zostaje straszliwe spłycony. Do tej pory cieszył się sławą antagonisty wybijającego się ponad - niezbyt wysoki - poziom MCU-owych złoczyńców miał pogłębioną historię, emocje itd. Nawet kiedy czynił zło, robił to z jakichś istotnych pobudek, miał swoje wielkie ambicje i traumy. Tutaj przez większość czasu jest drobnym krętaczem o przyziemnych motywacjach. Są momenty, w których postać trafia mniej więcej na stare tory i staje się trochę bardziej dwuznaczna, ale nie jest tego za dużo. Nie chodzi mi o to, że w filmie koniecznie musi być Lokiego (choć wzmiankowane wyżej fanki z pewnością nie miałyby nic przeciwko temu), ale o fakt, że treści, które dostajemy, niezbyt dobrze się prezentują. No i wreszcie Hela... o rety, jaka to jest zmarnowana zmarnowana postać. Bo backstory Heli (zresztą i jej losy ukazane w filmie) dają jak najbardziej pole do popisu, gdyby dobrze to wykorzystać, spokojnie mogłaby dorównać Lokiemu (temu dotychczasowemu).... No ale nie wykorzystano. Co chwila inne postaci krzyczą, jaki to z niej potwór niszczycielka światów, podczas gdy w praktyce a) znalazła się po ciemnej stronie ewidentnie z winy Odyna (i to w większym stopniu niż w przypadku Lokiego), który tradycyjnie odmawia wzięcia za to jakiejkolwiek odpowiedzialności b) przez zdecydowaną większość filmu nie zachowuje się jak potwór, walczy z tymi, którzy chcą walczyć z nią, nie masakruje, nie prześladuje, nie morduje, nie chce zabijać bez potrzeby, próbuje rozmawiać z ludźmi i przeciągać ich na swoją stronę, ale nawet nie próbują jej słuchać, naprawdę złe rzeczy zaczyna robić dopiero pod koniec. Ale konsekwentnie jest traktowana jako zło wcielone, które trzeba bez jakiejkolwiek refleksji rozwalić. W sumie, skoro twórcy nie potrafili porządnie wykorzystać postaci, która do tej pory była fajna, to i nic dziwnego, że z nową im nie wyszło. Bodajże w dwóch scenach próbują coś wykrzesać, ale nic z tego nie wynika. Oczywiście nie jest tak, że każdy film komiksowy musi mieć nie wiadomo jaką głębię, może być po prostu radosną rozwałką, ale 1) jak wyżej - do tej pory "Thory" starały się iść w tym kierunku, ludzie je lubili głównie za to, 2) po co tworzyć złoczyńcy traumatyczny origin i obarczać relacjami z bohaterami, jeśli jest to w sumie niewykorzystane, 3) z radością wg mnie też tu szału nie ma, a jeśli chodzi o rozwałkę... o tym trochę później. Jeśli idzie o kreację postaci, to idąc dalej... Thor i Hulk, w sumie wyszli spoko. Bez fajerwerków, ale spoko. W sumie mam wrażenie, że większość dobrych żartów pojawia się w interakcjach tych dwu. Z postaci pobocznych - Skurge i bezimienna walkiria/złomiarz ileś tam nie są za bardzo rozbudowani, ale jakoś tam dają radę. Arcymistrz jako poboczny zły jest... jak cały ten film. Nie jest beznadziejny, nie jest super, stara się być śmieszny, nie zawsze mu to wychodzi.

Jeśli chodzi o rozwałkę tudzież inne sceny akcji, to też nie powala. Ot, po prostu są. Nie zachwycają, nie żenują (poza faktem, że Asgardczycy walczą włóczniami), nie trzymają specjalnie w napięciu. Jak wiadomo ze zwiastunów, jednym z gwoździ programu miała być walka Thor-Hulk - ale trochę tępy ten gwóźdź wyszedł. Ani Thor, ani tym bardziej Hulk, to nie są postaci, które mogą się pochwalić jakąś szczególną finezją ruchów czy zaawansowaną taktyką. Stosują głównie prymitywną - no własnie - rozwałkę. A żeby rozwąłka w ich wykonaniu miała potencjał, potrzebuje przestrzeni, inaczej ogranicza się do zwykłego "dawania sobie po mordach", a nie tego oczekuje człowiek po walce w filmie komiksowym. Jakieś skakanie po wieżowcach, rzucanie samochodami itd. A tutaj panowie łażą po arenie i okładają się pięściami tudzież różnymi narzędziami, który ma więcej pary w łapach i punktów życia i tyle.

Mam też wrażenie, ze ten film padł ofiarą jednej z patologii współczesnego kina - złego montażu. Kiedy słyszałem o tym, co ma się pojawić w "Ragnaroku", miałem wątpliwości - jak w tym zmieszczą ekranizację tytułowego "Ragnaroku", "Planety Hulk" i jeszcze sceny na Ziemi. Odpowiedź brzmi - tnąc i ściskając. Jest zwłaszcza taki moment w filmie - gdzieś tak mniej więcej od 10 do 20 minuty - kiedy akcja pędzi strasznie. I to na zasadzie takiego "odhaczania" - Loki to Odyn, skaczemy na Ziemię, ta postać rzuciła tamtą, ujawniamy (kolejny) mroczny sekret rodzinny, ta postać umiera, ta się pojawia, skaczemy do Asgardu (ale nie do końca), ta postać umiera, ta też i jeszcze ta. TADAM! Wszystko to w niesamowitym tempie, ważne wydarzenia są zbywane jednym zdaniem albo kilkusekundową sceną. Równie dobrze można by to załatwić głosem narratora albo planszą z objaśnieniami, jak w niemym filmie. W tym wszystkim jeszcze zmieszczono scenę z Doktorem Strange'em. Która sam w sobie nie jest zła (choć tu też akcja strasznie pędzi), wprowadza fajny element ciągłości uniwersum (brak sytuacji, gdy jedna postać wchodzi drugiej na rejon, ale nie pokażemy reakcji tej drugiej postaci, bo to nie jej film), a fanów (nie oszukujmy się, głównie fanki) "Sherlocka" ucieszą nawiązania do serialu... Ale kurde, może gdyby nie było tej pobocznej sceny, zostałoby więcej miejsca na pokazanie tego, o czym tak naprawdę ten film miał być?  Dalej - w filmie nie pojawiają się sceny, które można było zobaczyć w materiałach z planu (Odyn jako bezdomny, Loki w skórzanej kurtce itd.). No i co w co najmniej jednej scenie wyraźnie widać, że coś ucięto - sprowadza się to w skrócie do "hela wychodzi z pałacu, wychodzi z miasta, w którym jest pałac, idzie w góry, jest już na progu jaskini, prawie wchodzi do jaskini no i wreszcie wchodzi do tego pałacu". Wniosek - materiał mocno poszatkowano, niekoniecznie w dobrych miejscach, jak to ostatnimi czasy bywa. Zapewne - gdyby zrobiono to lepiej, to i efekt końcowy byłby lepszy.

Z takich pobocznych obserwacji: film można uznać za dosyć feministyczny, mamy jako złą silną kobietę, w dobrej drużynie też, pojawia się wątek Walkirii jako całkowicie kobiecej elitarnej formacji asgardzkich wojsk, właściwie brak jest wątku romantycznego.

Jak dla mnie, film jest po prostu taki... nijaki. Nie budzi większych emocji. Nie jest gównem, nie mówię, że się ani trochę nie bawiłem, ale to był raczej poziom rozrywki "film klasy B, na który natrafiłem przerzucając kanały w TV i okazał się nienajgorszy, więc obejrzałem do końca, bo nie miałem nic innego do roboty, a nawet się trochę wciągnąłem", a nie poziom, który powinna oferować wysokobudżetowa produkcja, za której obejrzenie płaci się kupując bilet.

Na podstawie własnych odczuć powiedziałbym tak: jeśli nie oglądaliście do tej pory nic Marvela/oglądaliście i Wam się nie podobało, zdecydowanie odradzam. Jeśli jesteście fanami MCU i czasu i pieniędzy Wam nie brakuje możecie pójść, ale wiele nie stracicie, nie idąc i zapoznając się z ważniejszymi wydarzeniami na wikipedii. Ale skoro wygląda na to, że większości film się podobał... ciężko coś arbitralnie doradzić.

Aha, żeby nie było, ze recenzja jest pozbawiona ideologii - głównym potencjalnym problemem światopoglądowym jest tu oczywiście kwestia bogów. Jakoś mnie to specjalnie nie razi, bo MCU kilkakrotnie ją rozładowywał (kapitanowe "jest jeden Boóg i nie ubiera się w ten sposób", odynowe "nie jesteśmy bogami" itd.), ale wolałbym, że Thor tak uparcie nie nalegał, by nazywać go "bogiem piorunów" zamiast "panem piorunów" (zwłaszcza, że nie oszukujmy się, ten żart nie był specjalnie dobry).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz