wtorek, 21 marca 2017

O "Loganie", X-menach i supermocach ogólnie

Niedawno obejrzałem Logana. Jest to dobry film, o czym zapewne wiecie z setek recenzji, więc nie będę się nad tym rozwodził. Tym niemniej... nie wiem, czy Fox nie dokonał "Loganem" samozaorania, przynajmniej w kwestii X-menów. Ciężko teraz będzie oglądać kolejne filmy o tej grupie, wiedząc z góry, jaki los ich spotka. Coby nie mówić, "Marvel właściwy" (ten od Avengersów) konsekwentnie buduje swoje spójne uniwersum i nie panikuje w przypadku potknięć. Natomiast Fox trochę się tak mota - najpierw ogłosili, że nieudany "Wolverine: Geneza" jest niekanoniczny (przykładowo, w owym skasowanym filmie występuje Deadpool - i był on ukazany w sposób bardzo mocno odbiegający od swojego własnego filmu oraz od komiksowego pierwowzoru i generalnie fanom się to strasznie nie podobało), potem dokonał resetu-nieresetu (teoretycznie filmy po "Day of future past" stanowią część tego samego uniwersum, co wcześniejsze, tylko po manipulowaniu czasem i zmianach rzeczywistości z tym związanych, jednakże różnice są na tyle duże, że brzmi to mocno pretekstowo). Teraz wypuścili owszem, bardzo udany film... Ale nakręcenie "finału" i to tragicznego, w sytuacji, gdy mają do opowiedzenia tyle innych historii o X-menach jest lekko kontrowersyjne i wpisuje się w opisane powyżej "motanie".


 Oczywiście, osoby, które przeczytały przynajmniej kilka moich postów (albo opis bloga) zdają sobie sprawę z tego, że jedną z rzeczy, które musiały zwrócić moją uwagę, były odniesienia religijne. Nie spodziewałem się tak dużej ilości pozytywnie ukazanych elementów chrześcijańskich w hollywoodzkim filmie:
- 100% dobra aż do przesłodzenia murzyńska rodzina odmawia modli się przed jedzeniem i mówi o Bogu. Oczywiście, fakt, że wkrótce potem owa rodzina zostaje zmasakrowana, może wywołać złośliwy uśmiech satysfakcji na ustach wojujących ateistów "hehehe i tyle daje wiara w Opatrzność" (swoją drogą, to zabawne, że Jezus mówił "Jeśli zostaniecie moimi uczniami, będziecie cierpieć, a ludzie was będą prześladować", a mimo to ludzie zakładają, że chrześcijaństwo obiecuje ludziom wolność od wszelkich trosk),
- Wolverine wspomina, że Xavier wierzył, że mutanci są częścią "boskiego planu" - mówi to kpiącym tonem, ale sam fakt, że Profesor X, czyli naczelny mędrzec i naukowiec X-menów bierze pod uwagę w swoich teoriach Boga jest fajny (swoją drogą, to wielu amerykańskich widzów-protestantów miało spore obiekcje moralne wobec tego, że w poprzednich filmach z serii często mówiło się o ewolucji, więc ich szczególnie powinna ucieszyć ta kwestia - my katolicy nie mamy powodów, aby sądzić, że "boski plan" i ewolucja stoją ze sobą w sprzeczności, czego do wiadomości nie przyjmują wojujący ateiści, czerpiący wiedzę o religii głównie z anglojęzycznego internetu, który siłą rzeczy częściej odnosi się do wierzeń protestanckich),
- kiedy Draco Malfoy zastanawia się, czemu Calliban "zmiękł", pyta go "got religion?". Oczywiście, jako złoczyńca, mówi to z pogardą, tym niemniej sama sugestia, że religia czyni ludzi lepszymi jest fajna, zwłaszcza, że Hollywood raczej próbuje nam wmawiać, ze cała moralność wynika z "ludzkiej przyzwoitości" (oczywiście definiowanej po lewacku), a religia jedynie "sprawia, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy",
- kiedy Xavier ogląda z Laurą stary western i mówi, jaki to wspaniały film i że oglądał go w dzieciństwie, m.in. słyszymy jako bohaterowie westernu odmawiają "Ojcze Nasz". Oczywiście, na koniec okazuje się, że Laura najlepiej zapamiętała inną wypowiedź z tego filmu tym niemniej przekaz jest pozytywny - "dziadek" pokazuje "wnuczce" stary, dobry film pełen wartości, a jedną z tych wartości jest religia (co ma tym większe znaczenie, że "wnuczka" jest dzika i pokazywanie jej filmu jest elementem socjalizacji),
- końcowa scena... no i tu pojawia się duży problem. Chodzi o to przekręcenie krzyża na koniec. Tak, rozumiem symbolikę tej sceny, rozumiem, że grób Logana symbolicznie staje się grobem wszystkich X-menów, rozumiem też, że Laura znała komiksy o X-menach, za to raczej nie chodziła na katechezę czy tam do szkółki niedzielnej, ale mimo wszystko przerabianie symbolu męki Chrystusa na symbol superbohaterów jest niewłaściwe. Gdyby nie ta scena, mój odbiór Logana na płaszczyźnie religijnej byłby jednoznacznie pozytywny, a tak, film pozostawił po sobie bardziej mieszane uczucia.

Niejako na pologanowej fali, obejrzałem również "Ostatni bastion". No cóż, to nie jest dobry film. Fox w kwestii X-menów wybrał inną ścieżkę niż "Marvel właściwy". Ten drugi wychodzi z założenia "Ok, zmniejszmy liczbę postaci i skalę wydarzeń, ale za to starajmy się, żeby każdy z bohaterów był choć trochę rozbudowany", zaś Fox idzie w ilość i stara się pokazać jak najwięcej postaci, choćby miały mignąć gdzieś z tyłu. Jest to zrozumiałe, bo przecież w X-menach ważny jest kontekst społeczny i fakt, że drużyna superbohaterów jest jedynie częścią wielkiej społeczności mutantów - ale trochę szkoda, gdy w parze z ilością idzie spadek jakości. Nawet w filmie z dużą ilością postaci, da się rozbudować przynajmniej kilka. A tutaj tak naprawdę nikt nie jest ciekawie pokazany. Profesor X oraz Cyclops, czyli przywódcy X-menów, giną niemal na początku (szczególnie ten drugi nie ma w filmie żadnej roli oprócz śmierci). Jean Grey, która teoretycznie powinna być w centrum zainteresowania, jest pokazana płasko - ot, odwaliło jest, zaczęła na przemian zabijać starych przyjaciół, gapić się tępo w przestrzeń oraz mówić "zabij mnie" - jest to pozbawione większego dramatyzmu. Magneto jest skrajnie zły i nie budzi ani krzty sympatii, ani choćby odrobiny "szacunku", jest płaskim jednowymiarowym czarnym charakterem, który robi złe rzeczy, nawet jeśli jest to głupie (odrzucenie Mistique po jej wyleczeniu) i w dodatku nie wiadomo o co mu do końca chodzi (raz wygląda na to, że na serio jest fanatykiem supremacji mutantów, jak w sytuacji z Mistyque, raz wygląda na cynika, którego sprawa w ogóle nie obchodzi i który jedynie dąży do władzy po trupach - jak w sytuacji, gdy posyła masowo "pionki" do walki, nie mając nic przeciwko temu, że większość z nich zginie/utraci swoje moce- swoją drogą, idiotyzmem jest to, ze w czasie tej bitwy nie wspomaga ich swoimi mocami). W przypadku Storm, Wolverine'a czy Rogue mamy niby zasygnalizowane jakieś problemy, ale właśnie zasygnalizowane. To jest co najwyżej punkt zaczepienia dla twórców fanfików, a nie pełnoprawne wątki. I nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy jednocześnie dostali lepiej zarysowanych bohaterów pierwszoplanowych... Ale tak nie jest.

No i na tle "Ostatniego bastionu" chciałbym poczynić pewne ogólne obserwacje na temat kwestii super mocy. Otóż, mamy tutaj taką scenę, kiedy Wolverine ściera się z mutantem, którego mocą jest to, że potrafi wystrzeliwać z nadgarsktów jakigoś rodzaju pociski, przypominające świdry. No i.... co jest w tym takiego super? To znaczy, nie mówię, że to jest bezużyteczna moc - każda umiejętność jest jakoś przydatna i generalnie lepiej umieć strzelać świdrami z nadgarstków niż nie umieć, ale przecież ten facet byłby duzo bardziej niebezpieczny, gdyby zostawił sobie świdry na czarną godzinę, a a normalnej walce używał zwykłej broni palnej.
Stanisław Lem generalnie nie przepadał za fantasy. Jednym z zarzutów, jakie wysuwał pod adresem magii ukazywanej w fantasy było to, że często ona niczego nie wnosi do świata przedstawionego. Pisał coś w stylu "co z tego, że mogę pomalować ścianę na czerwono czarami, zamiast farbą, efekt ten sam". Często trochę bezmyślnie zachwycamy się "o, to jest magia/supermoc", nie zwracając uwagi na to, że nie ma w niej niczego cudownego. Podobnie jest np w Harrym Potterze. Wmawia nam się, że Avada Kedavra, zaklęcie, które polega na tym, że z różdżki wystrzeliwujesz zielony promień, który leci na tyle wolno, że spokojnie może go uniknąć i przed którym 100% osłonę zapewnia np kamień nagrobny i które wymaga znacznej mocy (jest powiedziane, że dajmy na to, uczeń czwartej klasy Hogwartu nie byłby w stanie za jego pomocą spowodować choćby krwawienia z nosa) , to jest superpotężne zaklęcie. Jednocześnie HP stwierdza, że "Voldemort nie potrzebuje żadnej broni, wystarczy mu Avada Kedavra", a minister magii z lekceważeniem wypowiada się o broni palnej "to chyba jakiś rodzaj różdżki, którą mugole zabijają się nawzajem".
Sam swego czasu tworząc autorską mechanikę RPG i rozpisując jakieś zaklęcie w rodzaju "magicznego pocisku", zacząłem się zastanawiać "ale w sumie po co, skoro są łuki i kusze?". Im wyższy poziom rozwoju technologicznego, tym magia staje się mniej potężna. O ile w średniowiecznym settingu miotanie kulami ognia jest superpotężne, o tyle w świecie odpowiadającym technologią naszym czasom jest przydatne, ale nie aż tak bardzo, żeby przesądzać o losach świata i niekiedy dajmy na to, dobry snajper może rozwalić takiego magika w parę sekund.
Generalnie, mam wrażenie, że ten deficyt cudowności występuje najbardziej właśnie w przypadku magii typowo ofensywnej - właśnie ze względu na to, że łatwo znaleźć jej substytuty w realnym arsenale. Ciekawsze są moce "psychiczne" - ot np, wracając do przykładu z Potterem, Avada Keddavra to jest śmiech na sali, podobnie jak drugie z Zaklęć Niewybaczalnych - Cruciatus, które powoduje, że cel czuje ból (no po prostu potęga i moc), ale już trzecie - Imperius - pozwalające "opętać" inną osobę faktycznie jest niesamowicie przydatne i daje magowi olbrzymią przewagę. Podobnie np niewidzialność.
Dlatego przy wymyślaniu magii/supermocy warto się zastanowić, czy dana moc w ogóle ma sens, czy daje "magowi" jakąś przewagę względem "mugola". I pomyśleć, czy subtelne manipulowanie rzeczywistością i umysłami nie będzie potężniejsze (i ciekawsze) niż walenie błyskawicami z dłoni.

A

czwartek, 9 marca 2017

Publikacja "Spraw rodzinnych".

Od dzisiaj jedna z moich gier paragrafowych "Sprawy rodzinne" jest dostępna online na stronie Książkosilnik:  https://ksiazkosilnik.azurewebsites.net/Player/#Games/1021
. Generalnie, jeśli interesujecie się/chcecie zainteresować paragrafówkami. Są tam opublikowane różne gry, a jeśli ktoś z Was złapie bakcyla, może skontaktuje się z redakcją i sam spróbuje swoich sił w tworzeniu.

EDIT:
Niestety, wygląda na to, że stronę szlag trafił.