sobota, 16 grudnia 2017

Recenzja "Ostatniego Jedi"

Najpierw ogólne wrażenia, bez spoilerów, potem spoilerowa analiza.
Pewną tradycją w "Gwiezdnych Wojnach" jest to, że epizody poszczególnych trylogii mocno nawiązują do siebie nawzajem. W I epizodzie danej trylogii powinna być sierota z pustynnej planety, ucieczka przed złolami w celu przekazania ważnych informacji, niszczenie olbrzymiej superbroni, a także śmierć podstarzałego mentora. W II epizodzie trylogii ktoś powinien stracić rękę, ktoś z Ciemnej Strony powinien zachęcać kogoś z Jasnej, żeby do niego dołączył i wspólnie naprawił galaktykę. W III epizodzie powinna być wielka bitwa kosmiczna, a ktoś z rodziny Skywalkerów powinien zmienić stronę Mocy. To oczywiście nie wszystkie analogie, tylko przykłady. Prawdopodobnie ma to pokazywać cykliczność losów kolejnych pokoleń, to, że "wszystkie opowieści sprowadzają się do tego samego", zgodnie z Lucasowską fascynacją "Bohaterem o tysiącu twarzy" Campbella (tak, wiem, że Lucas już nie kręci GW, ale jakby nie patrzeć, to jego dziedzictwo). Daje to także okazję do zabawy w szukanie owych nawiązań przez fanów. Dlatego pewna wtórność "Przebudzenia Mocy" (niektórzy wręcz nazywali je "remakiem Nowej Nadziei") nie była zwykłym pójściem na łatwiznę, ale kontynuacją pewnego zamysłu artystycznego (który rzecz jasna, może się podobać, albo nie - ale to już inna rzecz). Tym niemniej... przyznaję, że "Przebudzenie Mocy" było trochę ZBYT wtórne. Dobrze się bawiłem na tym filmie, poza tym rozumiem, że na reaktywację filmowych Star Warsów wybrano mocno zachowawczy, "bezpieczny" scenariusz bez nadmiernych eksperymentów. Ale gdyby "Ostatni Jedi" okazał się tak mocno kalką "Imperium Kontratakuje", to jednak świadczyłoby o tym, że Disney wyrzucając do kosza dotychczasowe EU nie ma pomysłu na opowiedzenie własnych historii i potrafi jedynie odcinać kupony w nadziei, że ciemny lud i tak kupi bilety, DVD i gadżety.
Na szczęście, w tej kwestii twórcy "Ostatniego Jedi" sprawili się bardzo dobrze. Film jest pełne nawiązań do "Imperium Kontraktuje" (w mniejszym stopniu do "Ataku Klonów" - ale trzecia ucięta ręka w serii jest), ale go nie kopiuje. Pojawiają się stare motywy, ale z reguły są one ukazane w inny sposób, z jakimś "przekrętem" albo w całkiem innym kontekście i wychodzi to całkiem fajnie, bo w kilku miejscach dałem się oszukać, myśląc "AHA, widać do czego zmierzamy, ten wątek będzie kopią tej sceny z V epizodu", a tu nagle okazywało się, ze wcale nie. Poza tym, fabuła jako taka jest nowa - to, ze zawiera nawiązania, nie oznacza, że staje się "tylko" przeróbką. Z jednej strony - tradycji stało się zadość, z drugiej - dostajemy nową, oryginalną historię. Szczegóły, w spoilerowej analizie poniżej.
Historia jest w ogólnym zarysie poprowadzona bardzo dobrze. Nowe postacie zostają pogłębione, jest kilka dobrych plot twistów (i znowuż - w kilku miejscach twórcom udaje sie oszukać widza - przynajmniej mnie - i pewne wątki okazują się zmierzać do zupełnie innego rozwiązania, niż z początku się zdaje).
Dlaczego "w ogólnym zarysie"? Bo niestety, w szczegółach jest trochę gorzej. Film bywa nierówny - niektóre rozwiązania są bardzo błyskotliwe, niektóre mocno głupawe, czy po prostu absurdalne. Jeśli chodzi o widowiskowość, szału nie ma. Żadna walka/bitwa mnie nie zachwyciła - jest (jak na GW) przyzwoicie (pomijając wzmiankowaną absurdalność niektórych rozwiązań, która mogła mi przeszkodzić w cieszeniu się niektórymi starciami - ale wiem, że nie każdego to ruszy).
Film zdecydowanie należy do tych mroczniejszych gwiezdnowojennych pozycji. Trup ściele się gęsto po obu stronach. Jest trochę humoru, ale wydaje mi się, że wbrew temu, co niektórzy twierdzą - nie ma z nim przesady (może na ich odbiór wpłynął fakt, że jedna z pierwszych scen jest własnie humorystyczna).
W sumie - moim zdaniem, plus przeważają nad minusami.


A teraz - SPOILERY i analiza.


Odnośnie nawiązań i kreatywności w ich stosowaniu:
- Utrata ręki, która MUSIAŁA się pojawić w środkowym epizodzie trylogii. Przez jakiś czas zdawało mi się, że to olano - a jednak nie! Kiedy trup Snoke'a spada z tronu, wyraźnie widać, że stracił kończynę.
- Myśliwiec Luke'a - kiedy zobaczyłem X-winga na planecie sanktuarium, pomyślałem "OK, czyli będzie scena z wyciąganiem myśliwca, jak w V EP". A jednak nie. Luke zatopił swój myśliwiec dlatego, że nie chciał nigdy opuścić planety i koniec, on tam ma zostać, ani mu się śni, żeby kazać Rey go wyciągać.
- Generalnie cały wątek szkolenia ostatniej nadziei Jedi przez starego mistrza, który udał się na wygnanie - z trailerów było widać, że będzie ważny i zdawać by się mogło, że będzie kalką z relacji Yoda-Luke... i przez chwilę tak wygląda. Podobnie jak Yoda wobec Skywalkera, tutaj Luke zachowuje się z początku, jakby chciał odstraszyć Rey... tylko, że Yoda grał i testował potencjalnego ucznia, a Luke nie udaje - on po prostu nie chce uczyć Rey, nie i już, poszła won. A gdy wreszcie się zgadza, oświadcza, ze zrobi to tylko po to, żeby uświadomić jej, czemu Jedi ssą i w sumie nie przekazuje jej niczego przydatnego.
- Kiedy Finn i Rose odlatują z krążownika, pani przy "radarze" oznajmia wiceadmirałce, że ich statek to tylko odpadki. Podobna scena była w V EP, tylko, że tam mówił to imperialny oficer do swojego zwierzchnika o Sokole Millenium (no i mylił się, a tutaj wygląda na to, ze "radarówka" celowo okłamuje Holdo).

Jeśli chodzi o motywy fabularne, które zostały dobrze rozegrane:
- Konflikt Luke-Kylo - bardzo spoko, udało się pokazać tragizm konfliktu, do którego doszło tak naprawdę bez niczyjej winy. Wersje obu stron, choć pokazane z różnych punktów widzenia, nie przeczą sobie.
- Rodzice Rey - jedną z głównych dyskusji w fandomie było "Czyją córką (ewentualnie inną krewniaczką) okaże się Rey". Większość ludzi obstawiała Luke'a, pojawiały się też teorie związane z Obi-Wanem. I film (podobnie jak poprzednia część) do pewnego momentu grał tym motywem, sugerował, że doznamy jakiegoś objawienie typu "I am your father", które rzuci kompletnie nowe światło na relacje między postaciami i przekręci wszystko o 180 stopni... A tu guzik, rodzice Rey byli patolami, którzy sprzedali ją, żeby mieć na wódkę, czy tam przyprawę, umarli, albo cholera wie, co się z nimi stało, w każdym razie byli nikim i nie odegrają żadnej roli. Ktoś może się poczuć rozczarowany - ale moim zdaniem, ostatecznie, dobrze to zagrało.
- Bunt Kylo przeciwko Snoke'owi - dopóki Ben i Rey bili się z czerwonymi patafianami, jak biłem się z myślami. "Czy on na serio się nawrócił? To o czym będzie trzecia część? Pojawi się jakieś nowe zagrożenie, przeciwko któremu się zjednoczą? Może Snoke jednak nie zginął? A może po prostu Kylo chce go zastąpić na tronie?" Jak widać, wybrano ostatnie rozwiązanie - i jak widać, można się było go domyślić, skoro przeszło mi to przez myśl, ale jednak nie było to takie oczywiste. A już sam fakt buntu na tym etapie był zaskoczeniem.
- Wątek "zapasowego hakera" - w pewnej chwili zdawało się, że twórcy zagrają kliszą "łajdak okazuje się mieć złote serce" - w chwili, gdy zwraca Rose wisiorek - a potem się okazało, ze jednak nie. Znowu ładny plot twist. Znaczy - sama zdrada jest kliszowa, ale ponieważ wcześniej zasugerowano, że ten wątek pójdzie w stronę zupełnie innej kliszy, w sumie wyszło fajnie. Aha, bardzo dobrze, że pierwszoporządkowi go wynagrodzili i pozwolili odleciecieć. Motyw "źli mordują pomocnika, któremu obiecali nagrodę, natychmiast jak tylko na chwilę okaze się im nie być potrzebny" jest tyleż popularny, co durny.
- Yoda potwierdza, że jest małym, złośliwym skurczysynem. Z początku spalenie świętego drzewa wygląda na ilustrację wykładu pt. "Rzeczy, którym musimy pozwolić odejść z naszego życia, część setna. Nie przywiązuj się do niczego, nawet do dżedajskich świętości". Ale biorąc pod uwagę, że jak się okazuje, Rey wcześniej zajumała z drzewa księgi, o czym Yoda zapewne wiedział, to zwyczajnie zrobił Luke'a w jajo. I już wiadomo, czego tak rechotała zielona menda, niemal nakrywając się nogami.
- To, że Kylo każe przez kilka minut napierniczać ze wszystkiego, co fabryka dała, w Luke'a. Wreszcie ktoś ze złych się nauczył, że nie należy lekceważyć niepozornego zagrożenia i jeśli masz środki, to Z NICH KORZYSTAJ. Oczywiście, akurat w tym przypadku nic to nie dało, ale liczą się złe intencje. Plus - to się ładnie komponuje z dotychczasowym zachowaniem Kylo. Wcześniej, jak się wkurzył, rozwalał meble, dzięki "awansowi" może przejść na wyższy poziom środków wyrazu.

Co moim zdaniem zagrało nie za bardzo?
- Od początku było wiadome, że plan z wyłączeniem śledzenie się nie uda. Dlaczego? Bo był robiony wbrew Holdo. A było oczywiste, że pani wiceadmirał MUSI mieć rację i okazać się kompetentna, a w sporze z nią Poe MUSI przegrać, bo gdyby nie, to zaszkodziłoby to feminizacji Star Warsów, która jest w tym epizodzie jeszcze bardziej widoczna, niż poprzednim. Co samo w sobie nie przeszkadza mi, jeśli nie dostajemy w pakiecie wyzudanego seksu, aborcji itp. Tym niemniej, sama świadomość, że twórcy idą w tę stronę, pośrednio zasugerowała mi kierunek rozwoju fabuły.
- Kwestia tego, jak potraktowano Poe. Najpierw nie wykonał rozkazu, został za to zdegradowany, spoko. Potem wszczął bunt. WSZCZĄŁ BUNT. W trakcie akcji bojowej. Bezpośrednio po tym, jak został zdegradowany za niewykonanie rozkazu. To, że na sam koniec mu się upiekło, w sumie miałoby sens - z oporników została garstka uciekinierów i w tej sytuacji ciężko, żeby Leia urządzała sąd polowy jednemu (jedynemu?) ocalałemu oficerowi z doświadczeniem bojowym. Ale to, że Leia i Holdo gadając nad nieprzyjemnym Po uśmiechają się z rozczuleniem i dochodzą do wniosku, że "postrzelony, ale i tak go lubimy" (czy wręcz "ale za to właśnie go lubimy") jest lekko absurdalne. Mam wrażenie, że to wynika trochę z rozdarcia - z jednej strony, musiało dojść do konfliktu w wyniku którego Poe dostanie od nich po łapach, bo feminizacja. Z drugiej, trzeba było pokazać, że panie dowódczynie są spoko ziomkiniami, a nie jakimiś sztywniaczkami, lubią buntowników, bo przecież bunt jest fajny, luzacki i w ogóle.
- Kwestia Snoke'a. Ok, rozumiem, że to nie był film o nim i że nie każda postać może być rozwinięta... Ale tak trochę wychodzi, że on był postacią znikąd - i co gorsza, "donikąd". Nie wiadomo, skąd się wziął potężny stary darksider, który ewidentnie nie jest Sithem, dlaczego nim nie jest, w jaki sposób się od nich odróżnia, jakie są jego cele, dlaczego przejął władze nad resztkami Imperium itd. Skoro nie potrafili dać mu ciekawej historii, to mogli zrobić z niego Plaguisa, jak tego oczekiwało wielu fanów. Albo po prostu jednego z imperialnych mrocznych Jedi w rodzaju inkwizytorów, którzy przecież przeszli ze starego kanonu do nowego (są w "Rebeliantach"). Aha - dlaczego każe Kylo zabić Rey, zanim wyciąga z niej informację o miejscu przebywania Luke'a?

Rzeczy, co do których mam wątpliwości, czy dobrze zagrały:
- Pierwsza bitwa. Mam mieszane uczucia wobec niej. Z jednej strony - Poe samodzielnie rozwalający wszystkie wieżyczki wygląda na typowo absurdalną akcję typu "Jestem bohaterem, więc wszystko mi wychodzi, nawet jak to nie ma sensu!". Z drugiej - jeśli zastosować analogię bo bitew morskich (a głównie na tym bazują bitwy kosmiczne w space-operach, w tym w GW), to faktycznie, masywne, ciężkie okręty są wrażliwe na atak "samolotów" - i dlatego współcześnie zrezygnowano z takich np. pancerników, a największą siłę uderzeniową posiadają lotniskowce (i łodzie podwodne). No i jest niby powiedziane, że pierwszoporządkowcy za późno poderwali swoje myśliwce. Więc, mam takie mieszane uczucia, ale nie powiem wprost, że to na pewno bzdura. Ale nawet jeśli - trochę szkoda, że po raz kolejny dobrzy wygrywają nie tyle dzięki swojej błyskotliwości, co dzięki niekompetencji złych.
- Phasma - postać kreowana na badassa, która za każdym razem dostaje wciry. Przynajmniej tym razem mogła choć chwilę powalczyć. W sumie nie wiadomo, czy na pewno zginęła - spadnięcie z wysoka, to jest takie typowe "Nie żyje! A może jednak? Ciała nie widzieliśmy". Skoro przetrwała zamkniecie z gniatarce śmieci na planecie, która chwile potem eksplodowała, to i to może przeżyć. W sumie, gdyby wróciła w następnej części, to byłby jakiś sposób na tę postać: "Możesz mnie pokonać, ale nie możesz mnie zniszczyć".
- Hux. W poprzedniej części chyba nie był pokazany jako niekompetentny i słaby. Raczej jako "młody i ambitny". Fandom do tej pory postrzegał go raczej jako osobę nieco dystyngowaną, sztywną, starającą się zachowywać profesjonalizm i zirytowaną "żywiołowością" Kylo. Dlatego nie wiem, czy poprowadzono tę postać w dobrym kierunku - ale sceny interakcji Huxa i Rena w same sobie były całkiem fajne.
- To, co zrobiła Rose, taranując Finna, było bardzo głupie, podobnie jak wygłoszone przez nią uzasadnienie, było na poziomie drętwych gadek z "Ataku klonów" (czyli analogia!). Gdyby pozwoliła mu na atak kamikadze, zginąłby, ale pomógł uratować innych. Doprowadzając do kraksy tuż za liniami wroga, ryzykowała, że zginą oboje, całkiem nadaremno. No ale skoro się w nim zakochała, to jest sens w jej bezsensownym zachowaniu.
-Podejście Luke'a jest bzdurne. Ok, nie będzie więcej Jedi - ale będą się rodzić osoby wrażliwe na Moc. Odmawiając szkolenia ich, Luke jedynie zwiększa ryzyko, że przejdą na Ciemną Stronę - zwłaszcza, że przecież wie, że galaktyce działają aktywni darksiderzy, którzy raczej nie mają jego skrupułów. Z drugiej strony - Luke może się zachowywać bez sensu, własnie dlatego, że jest w depresji.

Rzeczy, które uważałem za absurd, ale po namyśle są ok:
- To, że Finn i Rose mogą sobie skoczyć na planetę hazardu. Mogli zatankować ten mały statek do pełna paliwem podebranym z krążownika - zapewne różnica w tonażu była na tyle mała, że krążownik w ogóle tego nie odczuł. W przeciwieństwie do krążownika, mogli się poruszać z nadświetlną - bo flota wroga śledziła krążownik - no i jw. ich statek zużywał mniej paliwa.
- To, że Snoke mówi Rey, że po wyciągnięciu z niej informacji, zabije ją w okrutny sposób. No hej, takich rzeczy się nie mówi przesłuchiwanemu, bo po co? Żeby wiedział, że idąc na współprace nic nie osiągnie? Jak nie "daruję ci życie" to chociaż "zabiję cię szybko i bezboleśnie". Ale po namyśle... Snoke nie chce Rey przesłuchiwać. Chce z niej telepatycznie wyciągnąć informację. Legilemens! (pozdro dla kumatych). Możliwe, że dodatkowe przerażenie dziewczyny miało mu w tym pomóc, osłabiając jej wolę. Zapewne w tym samym celu pokazał jej na ekranie rzeź uciekinierów (natomiast to, że w pewnej chwili każe ją zabić, zanim wyciąga te informacje, już sensu nie ma, o czym wspomniałem powyżej). Aha, w kontekście tej sceny, niektórzy widzowie zarzucali, że to, że uniesiony Mocą miecz wali Rey w głowę, to slapstickowy humor, który nie pasuje do powagi sceny, jarjarowanie itd. Owszem, to ma być w pewnym sensie śmieszne - Snoke chce ośmieszyć Rey. Upokorzyć ją.

I co? Okazało się, że te Caracale to szajs, który nie odrywa się od ziemi, teraz Francuzi mają z nimi kłopot, gdybyśmy je kupili, to my byśmy mieli (za to nie mielibyśmy grubego hajsu wyrzuconego w błoto) ale czy ktoś przyzna, że dobrze się stało, ze Macierewicz zerwał rozmowy? 

No i rzecz, którą uważam za zdecydowany, oczywisty absurd:  dlaczego właściwie ktoś musi pilotować opuszczane statki aż do ich zniszczenia, ginąc wraz z nimi? Ok, statek musi lecieć, żeby wróg od razu nie zorientował się, że został porzucony... ale dlaczego ktoś musi go pilotować? Serio, cywilizacja, która masowo produkuje roboty obdarzone sztuczną inteligencją (również bojowe), nie jest w stanie stworzyć autopilota, który mógłby chociaż utrzymywać ostatni kurs? Zresztą - nawet bez autopilota, wystarczy przed opuszczeniem odpowiednio ustawić statek i zostawić go z włączonym silnikiem, żeby leciał przed siebie. Nonsens pogłębia fakt, że kiedy Holdo zostaje na krążowniku, wyraźnie jest pokazane, że NIE MUSI go pilotować - stoi sobie na mostku i patrzy przez okno, czekając na śmierć, zaczyna robić coś innego dopiero, kiedy podejmuje decyzję o taranowaniu. Ale przecież tego początkowo nie było w planie. Otóż ona zostaje na tym statku wyłącznie z potrzeby narracyjnej - żeby można było pokazać, jak postać się poświęca.
A właśnie. Właściwie dlaczego gwiezdnowojenne floty nie używają częściej taranowania? To pytanie zadałem już przy analizie "Łotra Jeden", w którym korweta spycha dużo większy statek z kursu, łamiąc szyk Imperium i doprowadzając do kolizji. Tutaj, mamy pokazane jeszcze efektywniejsze taranowanie z użyciem hipernapędu - to jest właściwie broń doskonała, przecież tego się nie da uniknąć, żadne tarcze tego nie powstrzymają. Czemu nie robić tego częściej? Że poświęcanie statków i załóg się nie opłaca, a w drugim wypadku jest jeszcze niemoralne? Jak napisałem wcześniej - nie da się wskazać logicznego powodu, dla którego ktoś koniecznie musiałby pilotować statek-samobójcę. A skoro tak - to taki statek może składać się wyłącznie z kadłuba, silnika i komputera sterującego, nie potrzeba kajut, układów podtrzymywania życia, zgniatarek do śmieci. Taki "taran" byłby dużo tańszy, niż załogowy odpowiednik takiego samego tonażu - a mógłby posłużyć do zniszczenia dużo większego okrętu (razem z jego załogą), więc to nie jest marnotrawstwo, taki "gambit" to jest super efektywna taktyka, również z ekonomicznego punktu widzenia. Moralnie też wszystko gra - dzięki temu zginie mniej ludzi po naszej stronie (a że zginą tamci - to przecież i tak do tego dążymy, nie oszukujmy się). Nie mówię, że floty powinny składać się wyłącznie z "taranów" - rozumiem, że statki załogowe są potrzebne do bardziej finezyjnych taktyk, czy chociażby do akcji przeciwko siłom na planetach (no i do przewożenia desantu) - ale mimo wszystko, ktoś powinien wpaść na to, żeby stosować je w sytuacjach innych, niż krańcowa desperacja.
Notabene, to właściwie trzeci przypadek taranowania w GW. W "Powrocie Jedi" pilot X-Winga (lub podobnego statku) pokonuje niszczyciel/krążownik Imperium, wbijając się w jego mostek (nie jestem pewien, czy to atak kamikadze, czy po prostu postrzelony myśliwiec utracił sterowność). Z jednej strony - Rebelia/Ruch Oporu ma ograniczone zasoby, nie może beztrosko ich poświęcać.... Ale przecież to jest własne oszczędzanie! Zamiast posyłać myśliwce i bombowce i ich pilotów do ataku, w którym straci się wielu pilotów i maszyn, naprowadzić ze trzy takie okrojone X-wingi na autopilocie i dawaj w nadświetlną (X-wingi mają taki napęd). W starym kanonie było coś takiego jak statki interdykcyjne, które posiadały urządzenia pozwalające wyrwać wrogi okręt z nadprzestrzeni (i nie pozwolić mu na ponowne uruchomienie napędu) generując sztuczną studnię grawitacyjną - ale w starym kanonie było właśnie przyjęte, że silna grawitacja wyrywa statek z nadprzestrzeni - skoro w nowym kanonie da się wlecieć nawet w atmosferę planety, to ten sposób nie dałby rady.

Aha, pozostając przy kwestiach taktycznych - ktoś zwrócił uwagę, że cały ten pościg nie ma sensu, bo przecież Porządek powinien zwyczajnie wezwać posiłki, każąc im wyskoczyć z nadprzestrzeni PRZED uciekającymi opornikami, żeby wziąć ich w kleszcze. Do głowy przychodzi mi takie wyjaśnienie, że Hux koniecznie chciał doprowadzić do tego, żeby przed walką wróg wyczerpał całe paliwo, uniemożliwiając mu manewrowanie, żeby potem wygrać bitwę bez żadnego ryzyka i strat.

Jeszcze co do kwestii religijnych. Nie podoba mi się, że w tej części "kazanie" Luke'a o Mocy było takie mocno materialistyczne, sprowadzało Moc wyłącznie do sił przyrody i równowagi, wyłączając aspekt moralny i duchowy. Do tej pory Moc była przedstawiana w sposób ambiwalentny, jako ogólna metafora "jakiegoś" Absolutu/Siły Wyższej. Niektóre utwory starego EU dążyły bardziej w stronę panteistyczną, inne w teistyczną - mam wrażenie, że zależało to od osobistych poglądów ich autorów. Nawet w ramach filmów, wypowiedź Yody o Mocy z "Imperium Kontratakuje", będąca odpowiednikiem nauk Luke'a z tej części, była zdecydowanie bardziej uduchowiona i wskazywała, że istnieje jakaś rzeczywistość duchowa PONAD materią, a Moc nie jest jedynie sumą oddziaływań pomiędzy wszystkim, co żyje, ale tym, co stwarza życie: "For my ally is the Force. And a powerful ally it is. Life creates it, makes it grow. Its energy surrounds us and binds us. Luminous beings are we, not this crude matter". 
George Lucas jest zafascynowany religiami Wschodu i nie można go określić jako ortodoksyjnego chrześcijanina, tym niemniej wierzy w Boga-Stwórcę: https://hollowverse.com/george-lucas/ i sam wskazuje, że Moc miała być taką ogólną metaforą "Boga w ogóle", choć nie konkretnej religii: https://www.youtube.com/watch?v=UHGXWGbtNsU


UWAGA ODNOŚNIE KOMENTOWANIA
Nie wiem dlaczego, ale niektóre osoby mają problem z podpisywaniem się przy komentarzach. W rzeczywistości, jest to bardzo proste:
1. Otwierasz suwak "Skomentuj jako" przy formularzu komentarza.
2. Wybierasz "Nazwa/URL"
3. W rubryce "Nazwa" wpisujesz swój nick (nie ma konieczności podawania żadnego adresu w rubryce "URL".
4. Klikasz "Opublikuj".

1 komentarz:

  1. Przyznam, że nie zauważyłem odciętej ręki Snoke’a :)

    Pełna zgoda co do ,,Aha, bardzo dobrze, że pierwszoporządkowi go wynagrodzili i pozwolili odleciecieć. Motyw "źli mordują pomocnika, któremu obiecali nagrodę, natychmiast jak tylko na chwilę okaze się im nie być potrzebny" jest tyleż popularny, co durny.”

    Również zgoda co do ,, oczywisty absurd: dlaczego właściwie ktoś musi pilotować opuszczane statki aż do ich zniszczenia, ginąc wraz z nimi?”. Teoretycznie odpowiedzią mogłoby być: żeby skanery wroga ,,widziały”, że na statku są nadal jakieś formy życia. Ale przecież kiedy zostaje tylko jedna żywa istota, to wiadomo o co chodzi.

    Swoje spostrzeżenia, częściowo zbieżne z Twoimi, wrzuciłem na Poltera: http://polter.pl/Ostatni-Jedi-moje-wrazenia-b20673

    OdpowiedzUsuń