Schizma na Socratesie
Vitnika była zwyczajną wioską, jakich wiele na
Socratesie. Znajdowała się w okolicy położonej od stolicy na tyle
daleko, że rzadko odczuwała na sobie wzrok świętych rządców
planety. Mieszkańcy żyli z dala od przepychów Primurbium, a żaden
z nich nie obcował z tajemnymi cudami Pierwszego
Domu. Nie byli jednak prostakami - choć nie czuli nad sobą
kapłańskiej ręki, to oświecone słowa duchownych docierały pod
ich strzechy. Prowadzili proste, pracowite życie, a ich pola i
obejścia w większości były zadbane. Tuż za osadą rozciągały
się pola pszenżyta i pastwiska, gdzie przechadzały się dorodne
flambeny o czerwonej skórze. Nie każdemu się
tutaj przelewało, ale nikt nie cierpiał głodu.
Choć na wsi nigdy nie brakuje pracy, był to okres
względnego odpoczynku. Już miesiąc minął od żniw, zboże
zostało zebrane do spichlerzy. Co prawda, zbliżał się czas
zbiorów bulw, ale w tym regionie mało kto je uprawiał.
Dlatego też, wielu osadników mogło sobie pozwolić na chwilę
wytchnienia. Zresztą, pogoda była na tyle słoneczna, że mało kto
miał ochotę i siły, aby przykładać się do pracy w południe. Z
niewielkiej gospody słychać było szczęk kufli i kilka
rozochoconych głosów bywalców, którzy gasili pragnienie piwem..
Przed jednym z domów jakiś staruszek siedział na krześle i
wygrzewał kości, z lubością wystawiając twarz do słońca. Na
piaszczystej dróżce dzieciaki wyrysowały patykami coś w rodzaju
planszy do gry - jej zasady i sens były najwyraźniej niezrozumiałe
dla każdego, kto liczył więcej niż dwanaście wiosen. Ucichło
dzwonienie metalu dobiegające z kuźni - kowal zrobił sobie
przerwę, aby otrzeć pot z czoła. Może gdzieś tam w dalekim
świecie, Arcykapłan toczył wojnę z Kaszmirytami, ale Vitniczan to
nie dotyczyło.
Niestety, jak się okazało, spokój panujący w wiosce
był tylko ciszą przed burzą... A może ,,na
szczęście", jeśli weźmie się pod uwagę, co miało wyniknąć
z najbliższych wydarzeń?
- Nevadim! Nevadim nadchodzą! – rozległ się głos.
Do sioła Vitnika wbiegł mężczyzna. Na jego twarzy było wypisane
przerażenie. Chyba wszyscy w osadzie słyszeli jego krzyk. Ludzie porzucali
pracę, wybiegali z domów i zbierali się na środku placu, żywo
komentując nowinę. Kilka kobiet zaczęło lamentować. Jakieś
dziecko się rozpłakało. Mieszkańcy czekali, aż Waldo – bo to
on był krzykaczem – ochłonie na tyle, aby powiedzieć coś
więcej. Na razie mężczyzna oparł się o cembrowaną studnię,
która stała pośrodku niewielkiego placyku. Ciężko dyszał.
Pewnie musiał przebiec kawał drogi, żeby zdążyć, zanim Nevadim
faktycznie dotrą do Vitniki.
- Co się tu dzieje? – rozległ się tubalny głos
Makeja. Tłum ustępował z drogi, gdy szedł starszy wioski. Potężna
postawa (trzymał się prosto mimo wieku, ale i tak wspomagał się
włócznią, używaną też jako laska), siwe włosy i groźne,
poważne spojrzenie budziły we wszystkich respekt. Po chwili starszy
stanął nad wciąż opartym o cembrowinę Waldem. Opierając się na
włóczni, spytał:
- No? Co jest z tymi Nevadim?
- Nadchodzą! – wydyszał człowiek. Mówił z
trudem, a jego koszula była cała zlepiona potem.
- Tyle to już wiemy – sarknął Makej. – Hej,
dajcie mu wody, niech gardło przepłucze!
Młody Jaros, który stał zaraz obok studni,
natychmiast rzucił się, aby wyciągnąć wiadro. Rozległ się
skrzyp, gdy kubełek wędrował do góry, ciągnięty przez łańcuch.
Rówieśniczka chłopaka, Atalia, podała Waldowi chochlę. Jednak,
prawdę mówiąc, nie była mu ona potrzebna. Jak tylko Jaros
wyciągnął wiadro, mężczyzna rzucił się do niego, by zaspokoić
pragnienie.
- Spokojnie! – burknął Matej. – Powoli, bo się
zatchniesz!
- Niech gada wreszcie! – krzyknął ktoś z tłumu.
W końcu Waldo oderwał się od wiadra. Rozejrzał się
po wyczekujących twarzach zgromadzonych na placu ziomków, splunął,
po czym zaczął gadać.
- Spotkałem ich nad strumieniem. Poili letaury. Siła
ich było, a przewodzi im Kadze Półgęby. Jak mnie złapali, to
kazał powiedzieć, że na razie rozłożą tam obóz, bo rumaki są
wykończone, a jutro przyjadą do nas, po daninę.
- Kurwie syny – warknął Matej, stukając w ziemię
drzewcem.
- To już trzeci raz tego roku – jęknął któryś z
mieszkańców.
- Nie możemy im na to pozwolić! – krzyknęła
Atalia. – Za każdym razem jak się podniesiemy, oni przyjeżdżają
i od nowa wszystko rozwalają!
Matej nie mógł nie przyznać racji swojej wnuczce. W
czasie ,,pobierania daniny” Nevadim zdarzało się zarzynać
zwierzęta, niszczyć zboże i zasiewy, a czasem nawet palić chałupy
– bez żadnego celu, ot po prostu po to, żeby pokazać, kto tu
rządzi. A połamanych kości, nabitych siniaków i rozlanych łez,
nikt nie był w stanie zliczyć.
Jednocześnie, Matej nie mógł zgodzić się z
pierwszym zdaniem dziewczyny.
- Nie możemy im na to
nie
pozwolić – stwierdził ponurym głosem. – Jak ich niby
chciałabyś powstrzymać?
Atalia na chwilę zamilkła, zgaszona. Jednak po chwili
na jej twarzy pojawił się pełen nadziei uśmiech.
- Wezwijmy na pomoc templariuszy!
- Tak, w końcu mają nas bronić! Od tego są! Na coś
płacimy dziesięcinę! – rozległy się okrzyki poparcia.
W odpowiedzi Matej gorzko się zaśmiał.
- Myślicie, że nie wzywałem ich? Owszem, robiłem to.
Nawet parę razy. Zawsze mi odmawiano. Jego Ekscelencja ma ważniejsze
sprawy na głowie. Choćby święta wojna przeciwko Kaszmirytom...
Vitnika go nie obchodzi. Obawiam się, że z naszych dziesięcin jest
dla nas jeszcze mniej pożytku, niż z tego, co oddajemy Nevadim...
- Jak możesz tak mówić o kapłanach, dziadku! –
jęknęła Atalia. Matej pokręcił głową. Od śmierci jej rodziców
wychowywał ją. Robił to w duchu poszanowania dla bogów i ich sług
– ale teraz zastanawiał się, czy dobrze robił...
- Przygotujcie wszystko na jutro – rozkazał starszy sucho
swoim ziomkom. – Nie drażnijmy ich dodatkowo czekaniem.
Atalia siedziała przy ognisku, które rozpaliła na
wzgórzu za wioską – już skończyli przygotowania do jutrzejszego
dnia i mogła odejść. Przykucnięta, patrzyła na Vitnikę. O tej
porze wioska była spowita mrokiem - tylko w oknach chatki należącej
do znachorki można było dostrzec słabe światełko lampy olejnej.
Osada wyglądała tak spokojnie... Ale jutro znowu ci brudni
barbarzyńcy będą po niej łazić... Każdy, kto chciał,
wykorzystywał wieśniaków. Nevadim, inne bandy, czasem maruderzy z
wojska... A nawet i kapłani – teraz to widziała. Chłopi byli do
tego przyzwyczajeni – byli na dnie. Każdy mógł po nich deptać.
Byleby przeżyć dał.
Ale co to było za życie! Pełne upokorzeń... A poza
tym, jak żyć, kiedy co chwila ktoś odbiera ci owoce twojej pracy? A nawet tego marnego życia nie jesteś pewien, bo dla kaprysu ktoś
może je odebrać.
Z oczu Atalii popłynęła łza bezsilnej złości.
Cisnęła do ogniska kawałki gałęzi, którą od jakiegoś czasu
wyginała i łamała na kawałki. Nagle usłyszała za sobą kroki.
Natychmiast skoczyła na równe nogi i odwróciła się. To mógł
być jeden ze zbójców. Przecież Nevadim mogli przybyć wcześniej!
Ale to był tylko Jaros, Atalia nawet po ciemku była w
stanie rozpoznać jego twarz i ciemne włosy, nieco
dłuższe niż u większości mężczyzn w Vitnice. Chłopak przez
chwilę przyglądał się jej z podniesionymi brwiami, po czym lekko
się uśmiechnął.
- Mogę się przysiąść? – spytał.
- Siadaj – rzuciła krótko dziewczyna, po czym, nie
patrząc na niego, ponownie przykucnęła.
- Coś taka niemiła? – spytał chłopak, siadając
koło niej.
- Nie mam powodu do radości. A ty? – odburknęła
Atalia.
Jaros wzruszył ramionami. – Pewnie, że nie. Ale nie
ma czym się przejmować... Takie życie. Przychodzą i odchodzą.
- A daj mi spokój – warknęła dziewczyna, wstała i
odeszła w kierunku wioski. Przez chwilę Jaros zastanawiał się,
czy nie iść za nią... Lubił Atalię. Nawet bardzo. Ale co miał
jej powiedzieć? Stary Matej miał rację. Jedynym co im pozostawało
to zagryźć zęby i czekać, aż ta klęska przeminie. Jak grad czy
susza.
Kadze Półgęby jechał na swoim letaurze przez
Vitnikę. Przezwisko nosił od dnia, kiedy został wodzem Nevadim. Co
prawda, wówczas udało mu się wykończyć w pojedynku poprzedniego
herszta, ale przedtem ostrze starego co nieco nadwyrężyło
facjatę następcy. Praktycznie cały lewy policzek i skóra na części jego
szczęki nie istniały. Czasem było to denerwujące – na przykład
kiedy jadł – ale generalnie nawet pożyteczne, bo wygląd pomagał mu
utrzymać jego przerażająca legendę.
Legendę, dzięki której marne szczury, takie jak
mieszkańcy Vitniki robili w gacie ilekroć o nim usłyszeli. O,
jakże Kadze nimi gardził! Marni tchórze... frajerzy... żyli tylko
po to, żeby zaspokajać zachcianki prawdziwych królów życia,
takich jak on i jego chłopcy!
Oddział posuwał się w kierunku placu na środku
osady. Była to obdarta zgraja, zbrojna w siekiery, kordy, dzidy,
miecze i łuki. Większość szła pieszo, ale kilku jechało na
letaurach. Pośrodku grupy można był dojrzeć samego wodza. Kadze
patrzył na porządne, schludne budynki, których kryte gontami dachy
zdobione były rzeźbionymi w drewnie gwiazdami –
dobrze, bogaty łup... Patrzył też na uboższe chaty i nędzne
lepianki - nie szkodzi, nie ma domu tak biednego, żeby nie byłe
czego odebrać jego mieszkańcom... Patrzył na kryjących się po
kątach, starających się nie wpadać w oczy wieśniaków...
Niektórzy z jego chłopców rzucali w ich stronę obelgi a nikt nie
śmiał im odpowiedzieć... Sam Kadze milczał. Wiedział dobrze, że
mówienie nie wychodzi mu najlepiej.
Po chwili dojechali na plac. Wódz wstrzymał swojego
letaura - zielonego, rogatego jaszczura, a inni Nevadim poszli w
jego ślady. Kadze rozejrzał się. Na środku placu stał starszy
wioski, a koło niego kilku chłopów. Wokoło zgromadzili kilka
małych beczułek z gorzałką i kosze na jedzenie.
Było tego mało. Za mało.
Kadze wydął wargi i świsnął przez nos. Natychmiast
Chudy Lete, jego przyboczny, oświadczył – Wielki Kadze jest
niezadowolony! – Lete zawdzięczał swoje stanowisko temu, że w
jakiś sposób zawsze rozumiał wodza bez słów, wyręczając go w
jakże kłopotliwej czynności, jaką było przemawianie. Tylko
dzięki temu – i wrodzonemu sprytowi – ten wątły, szczurowaty
osobnik mógł przeżyć w takiej bandzie jak Nevadim.
- Za pozwoleniem – zaczął Matej. – To już trzecia
danina w tym roku... Nie możemy dać więcej. Naprawdę. Błagam o
wybaczenie.
Och, te słowa nie przychodziły łatwo staremu! Za
młodu, jako żołnierz, grzmocił takich sukinsynów jak ci tutaj.
Ale teraz... Musiał się płaszczyć, jeśli chciał dobrze dla
swojej wioski i ludzi.
Wódz Nevadim uderzył w szyję swojego letaura, po czym
splunął na ziemię (przy czym część śliny spłynęła mu
bokiem).
- Wielki Kadze sra na twoje wyjaśnienia, staruchu! –
oświadczył Lete. – Nevadim będą pobierać, co im się należy,
choćby dziesięć razy w roku! Choćby zabraliby wam wszystko,
łącznie z waszymi brudnymi portkami – macie siedzieć cicho i
spełniać ich wolę!
Z lekkim uznaniem Kadze pomyślał, że nawet gdyby mógł
mówić, nie ująłby tego tak pięknie.
- Nie damy rady więcej... Naprawdę. To prawie
wszystko, co mamy. I tak będzie nam ciężko przeżyć zimę –
stwierdził Matej.
Kadze ujął uzdę letaura. Powoli zaczął jechać w
stronę Mateja. Chłopi, którzy stali obok starszego zaczęli się
cofać. Jednak sam starzec stał w miejscu. Po chwili rumak wodza
stał przed nim. Jego pysk niemal dotykał piersi Mateja –
mężczyzna czuł gorący i wilgotny oddech. Kadze nieco nachylił
się w jego kierunku. Przez chwilę starszy patrzył na jego paskudną
twarz i na kaprawe oczy patrzące spod hełmu.
- Wielkiego Kadzego gówno obchodzi to, czy przeżyjecie,
śmierdziele! – wrzasnął Lete. ,,Pomijając to, że jeśli
zdechniecie, nie będziemy miał kogo łupić” – pomyślał, ale
zachował to dla siebie.
Kadze szarpnął uzdą. Jego letaur zrobił krok do
przodu. Uderzył pyskiem w pierś Mateja – a ponieważ jednocześnie
nadepnął mu na nogę, starzec zachwiał się i upadł. Jego laska
upadła obok.
Starzec uniósł się nieco na jednej ręce. W tej samej
chwili Kadze ujął swoją lancę. Odchylił rękę do tyłu – i
wbił ją w ciało Mateja, który jęknął z bólu. Wódz wyszarpnął
włócznię. Starszy opadł bezładnie na ziemię.
- Oto co się dzieje z tymi... – zaczął Chudy Lete,
ale nie skończył. Nagle coś uderzyło w głowę wodza, aż się
zachwiał w siodle.
- Ty potworze! – wszyscy usłyszeli ten krzyk. Przed
drzwiami od jednej z chałup stała młoda dziewczyna o związanych
blond włosach. Miała zaciśnięte pięści i nienawiść wypisaną
na twarzy.
- Brać ją! – wrzasnął Lete. Natychmiast kilku jeźdźców ruszyło w jej stronę. Kiedy byli już blisko, zeskoczyli z letaurów. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, co się dzieje. Rzuciła się do drzwi, aby się schować w domu, ale wcześniej jeden z Nevadim złapał ją w mocnym uścisku.
- Brać ją! – wrzasnął Lete. Natychmiast kilku jeźdźców ruszyło w jej stronę. Kiedy byli już blisko, zeskoczyli z letaurów. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, co się dzieje. Rzuciła się do drzwi, aby się schować w domu, ale wcześniej jeden z Nevadim złapał ją w mocnym uścisku.
Młoda kobieta wyrywała się i krzyczała, ale nic nie
pomagało. Po chwili najeźdźca cisnął ją pod nogi letaura
Kadzego. Atalia uniosła głowę i spojrzała w twarz watażki.
Krwawa plama na jego czole, pomiędzy kaprawymi oczami, nie robiła
wielkiego wrażenia przy jego zmasakrowanej twarzy – ale i tak
poczuła odrobinę satysfakcji.
- Ty .... plugawy bękarcie! – wrzasnęła i
splunęła pod nogi wierzchowca. – Morderco!
Atalia widziała przez dziurę w twarzy, jak zęby
Kadzego poruszają się, zgrzytając. Wódz znów uniósł swoją
lancę. Dziewczyna już chciała odskoczyć, kiedy...
- Wodzu, ta mała dziwka zasługuje na karę! Ale czy śmierć wystarczy? Oddaj ją twoim wiernym druhom, a oni ukarzą ją za zuchwalstwo jak należy! – rozległ się głos Letego. Na szczurzej twarzy przybocznego pojawił się obleśny uśmiech.
- Wodzu, ta mała dziwka zasługuje na karę! Ale czy śmierć wystarczy? Oddaj ją twoim wiernym druhom, a oni ukarzą ją za zuchwalstwo jak należy! – rozległ się głos Letego. Na szczurzej twarzy przybocznego pojawił się obleśny uśmiech.
Wódz najwyraźniej myślał przez chwilę, trzymając
w powietrzu lancę. Potem powoli skinął głową i odłożył broń.
Atalię otoczyła zgraja rechoczących Nevadim. Wreszcie
do niej dotarło, co miał na myśli Lete... Znowu złapało ją
kilku bandytów. Zaczęli ją gdzieś nieść.
- Nie, tylko nie to! – krzyczała. ,,Czemu nikt mi nie pomoże, nic nie zrobi, jak mogą na to patrzeć!” – takie myśli przelatywały przez jej głowę. Ale nikt nie ruszył jej na ratunek. Otaczały ją jedynie zarośnięte gęby śmierdzących barbarzyńców i słyszała jedynie ich rechot. W końcu rzucili ją na jakiś stóg siana.
- Nie, tylko nie to! – krzyczała. ,,Czemu nikt mi nie pomoże, nic nie zrobi, jak mogą na to patrzeć!” – takie myśli przelatywały przez jej głowę. Ale nikt nie ruszył jej na ratunek. Otaczały ją jedynie zarośnięte gęby śmierdzących barbarzyńców i słyszała jedynie ich rechot. W końcu rzucili ją na jakiś stóg siana.
- Ja pierwszy! – warknął szczególnie rosły Nevadim
o skołtunionej czarnej brodzie. Nogami przycisnął Atalię do
podłoża, a sam zaczął rozpinać pas, dopingowany okrzykami
towarzyszy. Dziewczyna cały czas próbowała się wyrwać. Zaczęła
uderzać w brzuch najeźdźcy, ale to wywołało jedynie jego śmiech.
- Ostra, co? Dobrze, lubię takie! – warknął.
Po policzkach Atalii popłynęły łzy, ale przestała
bić napastnika. Jak go nienawidziła! Była taka bezsilna... Nic nie
mogła zrobić... A on mógł z nią zrobić, co zechce... To było
takie... NIESPRAWIEDLIWE!
Nagle czarnobrody Nevadim przestał się śmiać. Jego
ręce, którymi właśnie zaczynał ściągać spodnie opadły.
Wpatrywał się w twarz Atalii szeroko otwartymi, przerażonymi
oczami, a potem skierował wzrok nieco niżej. Dziewczyna spojrzała
w to samo miejsce. Na jego brzuch.
Jej dłoń była W NIM. Wbiła gołą
rękę w jego brzuch. Nawet nie zauważyła kiedy... Przerażona,
odruchowo wyrwała ją. Ręką wyszła z ciała z ohydnym
mlaśnięciem. Pomimo tego, że była cała pokryta krwią, widać
było, ze otacza ją jakaś niebieskawa poświata...
Napastnik otworzył szeroko usta. Popłynął z nich strumień krwi. Zwalił się na leżąca na sianie Atalię. Dopiero teraz dziewczyna usłyszała okrzyki jego towarzyszy – do tej pory wszyscy bez słów wpatrywali się w nią i jej dzieło.
Napastnik otworzył szeroko usta. Popłynął z nich strumień krwi. Zwalił się na leżąca na sianie Atalię. Dopiero teraz dziewczyna usłyszała okrzyki jego towarzyszy – do tej pory wszyscy bez słów wpatrywali się w nią i jej dzieło.
Atalia czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła...
To było ohydne. Czuła, ze jest cała we krwi... Ciężkie ciało
barbarzyńcy przygniatało ją – w dodatku jeszcze żył i trząsł
się w agonii. A poza tym... śmierdział.
Ogromnym wysiłkiem udało się jej zrzucić
umierającego. Wstała.
Dookoła niej stali w kole Nevadim. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Potem jeden z nich uniósł topór.
- Ta dziwka zabiła Jehana! – warknął i ruszył w jej stronę.
- Nie rusz jej, to wiedźma... – powiedział któryś, ale to nie powstrzymało topornika. Dopadł do Atalii i wzniósł swój oręż nad głowę, by zadać śmiertelny cios. Dziewczyna powinna spróbować zrobić unik, ale w takich chwilach nie zawsze ludzie zachowują się racjonalnie. Zamiast tego, złapała barbarzyńcę za ręce. Oczywiście, nie miała tyle siły, aby powstrzymać takiego wojownika.
Dookoła niej stali w kole Nevadim. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Potem jeden z nich uniósł topór.
- Ta dziwka zabiła Jehana! – warknął i ruszył w jej stronę.
- Nie rusz jej, to wiedźma... – powiedział któryś, ale to nie powstrzymało topornika. Dopadł do Atalii i wzniósł swój oręż nad głowę, by zadać śmiertelny cios. Dziewczyna powinna spróbować zrobić unik, ale w takich chwilach nie zawsze ludzie zachowują się racjonalnie. Zamiast tego, złapała barbarzyńcę za ręce. Oczywiście, nie miała tyle siły, aby powstrzymać takiego wojownika.
Nie musiała mieć. Ramiona Nevadima, w miejscu za
które złapała, po prostu zaczęły się... Topić.
Bandyta, wyjąc z bólu, wypuścił topór, który spadł
na ziemię, za jego plecami. Wyrwał ręce z uścisku Atalii. Z
przerażeniem spojrzał na nie. W miejscu, gdzie dziewczyna go
dotknęła, było widać gołą kość prześwitującą pomiędzy
resztkami skóry i mięśni. Będąc w szoku, Naveadim
zaczął wrzeszczeć i biegać dookoła, wymachując swoimi rękoma,
rozsiewając dookoła krople krwi. Jeden z towarzyszy złapał go.
Reszta ruszyła na Atalię.
Dziewczyna w panice skuliła się, zasłaniając głowę rękoma. Było ich zbyt wielu. Co z tego, że potrafiła zabijać dotknięciem? Co jej to dało i tak zdechnie...
Dziewczyna w panice skuliła się, zasłaniając głowę rękoma. Było ich zbyt wielu. Co z tego, że potrafiła zabijać dotknięciem? Co jej to dało i tak zdechnie...
Ale ciosy nie nadchodziły. Atalia nieśmiało uniosła
głowę i rozejrzała się.
Dookoła niej w dalszym ciągu stali Nevadim. Większość z nich miała w ręku broń i wściekłość wypisaną na twarzy, ale niektórzy patrzyli na nią z wyraźnym przerażeniem albo... zdziwieniem? O co tu chodziło?
Dookoła niej w dalszym ciągu stali Nevadim. Większość z nich miała w ręku broń i wściekłość wypisaną na twarzy, ale niektórzy patrzyli na nią z wyraźnym przerażeniem albo... zdziwieniem? O co tu chodziło?
Nagle jeden z Nevadim wzniósł miecz i zamachnął się
w jej stronę. Atalia odruchowo odskoczyła... Ale zauważyła, że
cios i tak by jej nie dosięgnął. Ostrze zatrzymało się przed jej
twarzą. Choć Nevadim próbował je popchnąć dalej, a na jego
twarzy pojawił się wyraz wysiłku, nie był w stanie jej zranić.
Jakby miecz napotkał niewidzialną ścianę. Dodatkowo spod ostrza
sypały się niebieskawe iskry... Podobne do tej poświaty! Atalia
spojrzała na swoje dłonie. Wciąż się lekko jarzyły. Ta sama
magia, która pozwoliła jej okaleczyć tamtych dwóch, teraz
chroniła ją przed ciosami!
Atalia spojrzała w kierunku Nevadim. Chyba to, co
ujrzeli w jej oczach nie spodobało się im. Ten, który ją
atakował, opuścił broń i zaczął się cofać. Tak samo inni.
- Cooo, skurwysyny? – wysyczała dziewczyna. – Przyjemnie napadać, gwałcić, zabijać, kiedy ofiara się nie broni, co? Śmierdzący tchórze! – Atalia tak się zapamiętała w gniewie, że nie widziała, co się dzieje. Nie zauważyła, że uniosła się o kilka palców w górę, zawisając nad ziemią. Nie zwróciła uwagi na to, że jej tarcza stała się widzialna. Dookoła niej jarzyła się błękitna, iskrząca aura. Pomału coraz bardziej się rozszerzała, sięgając coraz bliżej Nevadim.
A potem wybuchła.
- Cooo, skurwysyny? – wysyczała dziewczyna. – Przyjemnie napadać, gwałcić, zabijać, kiedy ofiara się nie broni, co? Śmierdzący tchórze! – Atalia tak się zapamiętała w gniewie, że nie widziała, co się dzieje. Nie zauważyła, że uniosła się o kilka palców w górę, zawisając nad ziemią. Nie zwróciła uwagi na to, że jej tarcza stała się widzialna. Dookoła niej jarzyła się błękitna, iskrząca aura. Pomału coraz bardziej się rozszerzała, sięgając coraz bliżej Nevadim.
A potem wybuchła.
Na środku wioski Kadze ze swojego letaura obserwował,
jak pod nadzorem jego chłopców, wieśniacy wynoszą wszystkie swoje
dobra na plac. Wierny Lete miotał się tu i tam, zaglądając do
domów, dbając o to, aby te śmierdziele niczego przed nimi nie
ukryli.
Kilku chłopaków już się zajęło zabawą. Wytoczyli beczkę gorzałki i otworzyli ją, rozlewając do skonfiskowanych kubków. Jeden z nich wyciągnął nawet harmonijkę i zaczął grać jakąś skoczną melodię. Dobrze. Niech się chłopcy poweselą. Zasługują na to.
- Ej, szybciej, ruchy, ruchy! – krzyknął jeden z chłopców i kopnął w tyłek młodego, ciemnowłosego wieśniaka, który niósł kosz z kiełbasą. Kmiot zachwiał się, ale nie upadł. Nevadim już szykował się, aby wymierzyć mu kolejny cios, kiedy nagle stanął, patrząc się gdzieś w dal.
Kilku chłopaków już się zajęło zabawą. Wytoczyli beczkę gorzałki i otworzyli ją, rozlewając do skonfiskowanych kubków. Jeden z nich wyciągnął nawet harmonijkę i zaczął grać jakąś skoczną melodię. Dobrze. Niech się chłopcy poweselą. Zasługują na to.
- Ej, szybciej, ruchy, ruchy! – krzyknął jeden z chłopców i kopnął w tyłek młodego, ciemnowłosego wieśniaka, który niósł kosz z kiełbasą. Kmiot zachwiał się, ale nie upadł. Nevadim już szykował się, aby wymierzyć mu kolejny cios, kiedy nagle stanął, patrząc się gdzieś w dal.
-
Eee... szefie... – wyjąkał zbój. – Co to jest?
Młody wieśniak przystanął i spojrzał w tę samą
stronę, co on. Wypuścił z rąk kosz, kilka kiełbas wypadło na
ziemię.
- Atalia?.... – wymamrotał.
Kadze również obrócił głowę. Jego oczom ukazał
się niezwykły widok. Spomiędzy chałup wyszła... Nie...
wyleciała? Wypłynęła? (Pomału posuwała się do przodu, choć
jej nogi pozostawały bez ruchu – poza tym unosiły się nad
ziemią) jakaś postać. Jej jasne, długie, rozpuszczone włosy
powiewały za nią – choć nie było wiatru. Jej ubrania, twarz i
rozłożone na boki ręce – były pokryte krwią. Dookoła niej co
jakiś czas strzelały błękitne iskry.
- Demon? – wyszeptał Lete, który stanął koło
swego przywódcy.
Kilku z Nevadim wyciągnęło broń, ale nikt nie śmiał ruszyć w kierunku tej istoty. Wszyscy – także wieśniacy – stali i wpatrywali się w nią.
Kilku z Nevadim wyciągnęło broń, ale nikt nie śmiał ruszyć w kierunku tej istoty. Wszyscy – także wieśniacy – stali i wpatrywali się w nią.
- To koniec – rozległo się w końcu. Był to
dźwięczny, dziewczęcy głos... Ale czuć w nim było
jakąś siłę. I determinację. I nienawiść. – Nie będzie
więcej rabowania. Nie będzie więcej zabijania. Nie będzie więcej
gwałcenia!
- Hej, to tylko ta dziewka! – zaśmiał się Lete. –
Wykończcie ją! Może jest wiedźmą... ale tym lepiej! Bogowie nas
będą lubić, jak ją załatwimy!
Kilku z grabieżców wyrwało się z otępienia i
ruszyło w stronę Atalii. Teraz, kiedy wiedzieli, że to człowiek z
krwi i kości, a nie demon, już się jej nie bali.
- Nie wycieraj sobie gęby bogami – oświadczyła
dziewczyna. – Bo jesteś śmieciem w ich oczach. A ja
jestem ich mieczem, który ukarze was! – jej słowa przerodziły
się w krzyk. Uniosła wyżej ręce. Po jej dłoniach zaczęły
tańczyć błękitne iskry – takie same, jak te w
powietrzu wokół niej (których zresztą zaczynało być coraz
więcej). Po chwili jej palce zaciskały się wokół lśniących kul
energii.
- Zdychajcie! – krzyknęła, po czym miotnęła kule
w kierunku idących w jej stronę Nevadim. Jeden z pocisków z sykiem
przeciął powietrze, po czym trafił w któregoś
z bandytów i z hukiem wybuchł. Nevadim padł na ziemię,
wrzeszcząc z bólu. Po jego ciele przebiegały niebieskie rozbłyski
energii.
- Dorwijcie ją szybko, zanim wystrzeli tego więcej –
krzyknął Lete.
Ale już kolejne pociski przeszywały powietrze. Jeden z Nevadim, który dosiadł letaura, aby zaszarżować, po chwili legł przygnieciony jego ciężarem, kiedy wierzchowiec padł, trafiony kolejną sferą.
Ale już kolejne pociski przeszywały powietrze. Jeden z Nevadim, który dosiadł letaura, aby zaszarżować, po chwili legł przygnieciony jego ciężarem, kiedy wierzchowiec padł, trafiony kolejną sferą.
- To nasza szansa! Na nich! – krzyknął Jaros.
Kopnął w krocze najbliższego Nevadim, a kiedy ten zgiął się w
bólu, wyrwał mu miecz. Kilku wieśniaków poszło w ślady
chłopaka.
Po raz pierwszy, mieszkańcy Vitniki walczyli z Nevadim.
Po raz pierwszy, mieszkańcy Vitniki walczyli z Nevadim.
Walka była skończona. Wszędzie walały się trupy. Niestety – wiele z nich należało do wieśniaków. Ale co najmniej tyle samo do Nevadim. A te drugie były w o wiele gorszym stanie. Wiele z nich było zmasakrowanych – rozerwanych albo nadpalonych. Pośrodku tego wszystkiego stała główna sprawczyni rzezi. Tak, stała. Już nie lewitowała. Znikła też błękitna aura. Prawdę powiedziawszy, Atalia niewiele pamiętała z tego, co się przed chwilą działo. Jakby jej się to wszystko śniło... Ale trupy dookoła utwierdzały ją w przekonaniu, że to zdarzyło się naprawdę.
Podszedł do niej Jaros. Chłopak miał kilka szram,
ale jego twarz była rozradowana.
- Hej, ale ich załatwiłaś! – krzyknął. – Cuda
wyczyniałaś... Nie jesteś ranna? – spytał.
Atalia natychmiast odwróciła się w jego stronę.
- Przedtem nie byłeś taki troskliwy – syknęła. –
Nic nie zrobiłeś, kiedy tamte bydlaki ciągnęły mnie, żeby... –
Jej oczy zalśniły niebieskim blaskiem, a po dłoniach znów zaczęły
pełzać iskierki. Chłopak cofnął się, przerażony. Nagle jednak
światła zgasły.
- A pomyśleć, że cię kiedyś... - teraz w jej
głosie zabrzmiał jakby żal. Nie dokończyła. Na twarzy dziewczyny
pojawiło się przerażenie. Właśnie sobie o czymś przypomniała.
- Dziadek! – krzyknęła. – Co z nim? Żyje?
- Dziadek! – krzyknęła. – Co z nim? Żyje?
- Kiedy Kadze go zranił, zabraliśmy go do znachorki –
szybko odpowiedział Jaros. – Zajęła się nim
do razu.
Atalia natychmiast pobiegła w kierunku chatki
należącej do zielarki. Nie zwracała uwagi na ziomków, którzy
próbowali ją zatrzymać, żeby o coś spytać czy podziękować za
to, co zrobiła (nie zauważyła też, że niektórzy na jej widok
odsuwali się ze strachem w oczach).
Wpadła do małego domku znachorki. W ciemnej izdebce, pośród ziół zwieszających się z sufitu i ścian, na drewnianej ławie leżał Matej a stara, przygarbiona kobieta nachylała się nad nim. Atalia natychmiast podbiegła do łoża, odsuwając na bok starowinkę.
- Dziadku! Dziadku! – krzyknęła, klękając przy nim. Matej przekręcił głowę, aby spojrzeć na nią.
Wpadła do małego domku znachorki. W ciemnej izdebce, pośród ziół zwieszających się z sufitu i ścian, na drewnianej ławie leżał Matej a stara, przygarbiona kobieta nachylała się nad nim. Atalia natychmiast podbiegła do łoża, odsuwając na bok starowinkę.
- Dziadku! Dziadku! – krzyknęła, klękając przy nim. Matej przekręcił głowę, aby spojrzeć na nią.
- Jesteś... cała? – spytał z wysiłkiem. – Nic
ci... nie zrobili?
- Nie, nie... – odpowiedziała dziewczyna. –
Próbowali, ale nie pozwoliłam... Dziadku! Pokonaliśmy ich!
- Co ty... mówisz... – W tej chwili do chatki wszedł
Jaros, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Tak! Dziadku! Bogowie zesłali mi moc... Wielką moc! Pozabijałam ich!
- Tak! Dziadku! Bogowie zesłali mi moc... Wielką moc! Pozabijałam ich!
- Przestań mnie... okłamywać.
-
Ona mówi prawdę! – wtrącił się Jaros. – Zobaczcie sami! –
otworzył szeroko drzwi do chatki. Matej uniósł się lekko przez
otwór mógł widzieć kawałek placu. Zobaczył parę trupów
Nevadim i ich letaurów.
- Więc to prawda... Zrobiłaś to, czego ja... się
zawsze bałem. Jestem z ciebie... dumny – wyszeptał słabnącym
głosem Matej. – Teraz mogę... umrzeć.
- Nie mów tak! – krzyknęła Atalia. – Mam moc...
Mam moc! Uzdrowię cię! – przyłożyła
mu ręce do piersi. – Żyj! Żyj!!!
Głowa starszego opadła bezwładnie na bok.
- Daj mu spokój – łagodnym głosem powiedziała
znachorka. - On już nie żyje, córciu.
Atalia położyła głowę na ciele dziadka. Przez chwilę tak półleżała. Jaros i zielarka usłyszeli, jak cicho łka.
Atalia położyła głowę na ciele dziadka. Przez chwilę tak półleżała. Jaros i zielarka usłyszeli, jak cicho łka.
- Atalia... – powiedział chłopak, kładąc jej dłoń
na ramieniu. Nagle dziewczyna się podniosła, odtrącając rękę
Jarosa. Siąpnęła nosem i otarła rękawem łzy z twarzy. Potem się
odezwała, a w jej głosie czuć było ponurą determinację.
- Skoro bogowie chcą, żebym była narzędziem kary, a
nie szafarką łask.... Niech tak będzie!
Wyszła z chatki. Przeszła pośród trupów na środek placu, a jej ziomkowie przyglądali się jej, szepcząc między sobą.
Wyszła z chatki. Przeszła pośród trupów na środek placu, a jej ziomkowie przyglądali się jej, szepcząc między sobą.
Atalia stanęła na środku.
- Czy jacyś Nevadim przeżyli? – spytała.
- A juści! – krzyknął jeden z wieśniaków.-
Samego Kadzego żeśmy złapali!
- Dawać go tu – warknęła Atalia. – Dawać go tu,
powiedziałam! – krzyknęła głośniej, kiedy nikt nie kwapił
się, żeby wykonać rozkaz. Jej oczy zalśniły. Tym razem
posłuchali się. Po chwili dwóch rosłych chłopów rzuciła jej
pod nogi wodza Nevadim. Kadze był w opłakanym
stanie. Był cały poraniony. Gdzieś zgubił swój hełm i widać
było jego rzadkie, choć długie, ciemne włosy, teraz zlepione juchą. Kiedy spojrzał na Atalię – wciąż poplamioną krwią
jego towarzyszy – zagulgotał coś niezrozumiale. Potem zerwał się
na równe nogi i zaczął uciekać. Któryś z chłopów podciął mu
nogę i watażka runął jak długi. Teraz nikt się go nie bał.
Atalia stanęła nad nim.
- To twój koniec – oświadczyła. – Z woli bogów
dziś będziesz się smażył w piekle – a ja ci dam tego
przedsmak!
Dziewczyna pochyliła się nad przerażonym bandytą.
Wykonała rękę – która znów zaczęła się świecić – po
czym, poprzez dziurę w policzku, wepchnęła ją do środka jamy
ustnej Kadzego. Wódz zaczął jęczeć. Z jego ust, nozdrzy, uszu, a
nawet oczu wytrysnęły strumienie błękitnego światła. Po chwili
jego głowa eksplodowała, obryzgując Atalię krwią i
płynem mózgowym. Ciało opadło na ziemię. Ktoś głośno
zwymiotował.
Dziewczyna obróciła się.
Dziewczyna obróciła się.
- Zakopcie to gdzieś – oświadczyła, po czym
ruszyła w stronę domu, który przedtem zamieszkiwała razem z
dziadkiem, a wszyscy schodzili jej z drogi.
Legendy głoszą, że wieki temu olbrzymi, stalowy dom zesłany przez bogów zstąpił z niebios pośrodku równin Czerkan. W jego środku byli przodkowie wszystkich ludzi. Wyszli z wielkiego domu i założyli dookoła niego osadę – a po latach rozmnożyli się tak, że zasiedlili cały świat.
Pierwsza wioska nie została zapomniana – wręcz
przeciwnie, przetrwała i rozrosła się. Ba, stała się największym
miastem na Socratesie. A pośrodku stolicy zwanej Primurbium wciąż
wnosi się Pierwszy Dom – obecnie jest świątynią i siedzibą
Arcykapłana, a także skarbcem świętych relikwii, otrzymanych od
samych bogów. Z jego stalowych ścian Jego Ekscelencja włada
wszystkimi bogobojnymi ludźmi dobrej woli, którzy uznają jego
nadaną przez bogów władzę i wypełniają jego światłe i pełne
mądrości słowa.
Jednak nie zawsze Arcykapłan przebywa wśród pełnych
przepychu sal Pierwszego Domu. Czasem chwalebna, lecz ciężka służba
bogom zmusza go, aby wyruszył w świat, na spotkanie z wiernymi. Tak
też uczynił owego dnia. Jego zaprzężona w dwa letaury kareta,
otoczona eskortą templariuszy, właśnie wjeżdżała do małej
wioski, zwanej Vitniką.
Nagle Ezdrael poczuł, że wóz się zatrzymał.
Zniecierpliwiony wyjrzał przez okno.
- Co się dzieje? – spytał jednego z templariuszy. Opancerzony jeździec oświadczył:
- Za pozwoleniem... Musimy poczekać, aż otworzą, Wasza Ekscelencjo.
- Co niby mają otworzyć? – spytał zdziwiony Ezdrael. Wychylił się nieco dalej i spojrzał przed wóz.
- Co się dzieje? – spytał jednego z templariuszy. Opancerzony jeździec oświadczył:
- Za pozwoleniem... Musimy poczekać, aż otworzą, Wasza Ekscelencjo.
- Co niby mają otworzyć? – spytał zdziwiony Ezdrael. Wychylił się nieco dalej i spojrzał przed wóz.
Jego oczom ukazały się fortyfikacje – solidny
ziemny wał i palisada. Po murze kręciło się kilku strażników.
To wyglądało bardziej jak wojskowy obóz, niż spokojna, rolnicza
wioska. Nie tego się spodziewał... Choć zważywszy na pogłoski –
powinien.
W końcu wrota się otworzyły i karawana mogła ruszyć. Jeźdźcy i karoca wjechali do środka grodu. Od wewnątrz Vitnika bardziej przypominała zwykłą osadę – choć można było tu dostrzec całkiem sporo mężczyzn pod bronią (nic wielkiego – głównie dzidy, czy narzędzia rolnicze – choć kilku miało miecze). Większość z nich na widok karocy ozdobionej emblematem Arcykapłana – Złotym Trójrogiem – skłaniało w szacunku głowy – a Ezdrael odwzajemniał się im, rozdzielając błogosławieństwa. Jednak niektórzy z nich nie zwracali na niego uwagi – czy wręcz patrzyli się hardo. To nie podobało mu się.
W końcu wrota się otworzyły i karawana mogła ruszyć. Jeźdźcy i karoca wjechali do środka grodu. Od wewnątrz Vitnika bardziej przypominała zwykłą osadę – choć można było tu dostrzec całkiem sporo mężczyzn pod bronią (nic wielkiego – głównie dzidy, czy narzędzia rolnicze – choć kilku miało miecze). Większość z nich na widok karocy ozdobionej emblematem Arcykapłana – Złotym Trójrogiem – skłaniało w szacunku głowy – a Ezdrael odwzajemniał się im, rozdzielając błogosławieństwa. Jednak niektórzy z nich nie zwracali na niego uwagi – czy wręcz patrzyli się hardo. To nie podobało mu się.
Po chwili orszak stanął na placu pośrodku osady.
Jeden z templariuszy otworzył drzwiczki karety i pomógł wyjść
Arcykapłanowi. Ezdrael spojrzał przed siebie.
Na ganku największego i najbardziej okazałego domu (nie to, żeby by wyglądał jakoś szczególnie, w porównaniu z pałacami Primurbium) stała dziewczyna. Była ubrana w skórzaną, nabijaną metalowymi ćwiekami i paskami żelaza kurtę – taki strój nosiło wielu najemników i bandytów. Długie, jasne włosy miała spięte z tyłu. Sądząc po twarzy, mogła sobie liczyć nie więcej jak kilkanaście wiosen – ale jej wyprostowana sylwetka, kamienna twarz i poważne spojrzenie, sprawiały wrażenie, jakby była dużo dojrzalsza. Przez chwilę stali naprzeciw siebie – młoda dziewczyna ubrana, jak żołnierz i starzec spowity w białą szatę z kapturem. Potem jasnowłosa wskazała na otwarte drzwi chaty.
Na ganku największego i najbardziej okazałego domu (nie to, żeby by wyglądał jakoś szczególnie, w porównaniu z pałacami Primurbium) stała dziewczyna. Była ubrana w skórzaną, nabijaną metalowymi ćwiekami i paskami żelaza kurtę – taki strój nosiło wielu najemników i bandytów. Długie, jasne włosy miała spięte z tyłu. Sądząc po twarzy, mogła sobie liczyć nie więcej jak kilkanaście wiosen – ale jej wyprostowana sylwetka, kamienna twarz i poważne spojrzenie, sprawiały wrażenie, jakby była dużo dojrzalsza. Przez chwilę stali naprzeciw siebie – młoda dziewczyna ubrana, jak żołnierz i starzec spowity w białą szatę z kapturem. Potem jasnowłosa wskazała na otwarte drzwi chaty.
- Witamy w Vitnice, Wasza Ekscelencjo. Zapraszam, czym
chata bogata, tym rada – powiedziała. Choć jej słowa były
uprzejme, jej ton był chłodny. I nie skłoniła głowy. To nie
podobało się Ezdraelowi. Z namysłem pogładził swoją niewielką
kozią bródkę, gdzieniegdzie przetykaną siwymi pasmami. Wciąż
przyglądał się gospodyni.
- Moi bracia zajmą się twoimi sługami –
oświadczyła dziewczyna.
Arcykapłan skinął dowódcy straży. Ale na wszelki wypadek rozkazał, aby dwóch templariuszy poszło razem z nim.
Arcykapłan skinął dowódcy straży. Ale na wszelki wypadek rozkazał, aby dwóch templariuszy poszło razem z nim.
W trójkę wkroczyli do wnętrza domostwa. Tam czekał
na nich zastawiony stół. Cóż, nie było zbyt bogato, ot zupa
warzywna, kasza z omastą, piwo do popicia – ale czego mogli się
spodziewać? Liczy się gościnność.
Co prawda, na niej też, tej Atalii nie zbywało. Choć
dwóch chłopów, usługujących przy stole napełniało kiedy trzeba
kubki gości i podsuwało im jedzenie, sama gospodyni siedziała
sztywno wyprostowano na krześle i uważnie obserwowała przybyszy.
Ezdrael starał się nie zdradzać zaniepokojenia. Jadł powoli,
uważając, aby nie zaplamić swojej białej szaty. Ciszę przerywały
jedynie odgłosy drewnianych łyżek stukających o talerze i chrzęst
kolczug templariuszy.
W końcu Arcykapłan zdecydował się przerwać
kłopotliwe milczenie.
- Zatem... moje dziecko... – zaczął łagodnym
głosem.
- Nie jestem dzieckiem – przerwała mu Atalia. –
Już nie. A na pewno nie twoim.
- Jak śmiesz! – warknął jeden z templariuszy, unosząc się. Ezdrael powstrzymał go uspokajającym ruchem dłoni. – Z pokorą wybaczam te słowa, składając je na karb młodzieńczej zapalczywości – oświadczył. Na zdecydowane kroki zawsze był czas. Na razie chciał się dowiedzieć, co się właściwie tu dzieje. Poza tym – nie był pewien, czy w razie konfrontacji wieśniacy z Vitniki staną po WŁAŚCIWEJ stronie.
- Jak śmiesz! – warknął jeden z templariuszy, unosząc się. Ezdrael powstrzymał go uspokajającym ruchem dłoni. – Z pokorą wybaczam te słowa, składając je na karb młodzieńczej zapalczywości – oświadczył. Na zdecydowane kroki zawsze był czas. Na razie chciał się dowiedzieć, co się właściwie tu dzieje. Poza tym – nie był pewien, czy w razie konfrontacji wieśniacy z Vitniki staną po WŁAŚCIWEJ stronie.
- Jesteś dosyć śmiała i wygadana, jak na osobę
wychowaną w takim miejscu, czyż nie, moje... panienko? – spytał
Arcykapłan.
- W jakim miejscu? Takim, które nie zasługuje na twą
uwagę i ochronę twych templariuszy? A ja... Wychowywał mnie
człowiek bywały w świecie. Mądry człowiek. Na tyle mądry, że
poznał się na was.
Na te słowa Ezdrael zamilkł na chwilę. No cóż,
faktycznie Vitnika wysyłała prośby o pomoc... Ale na
bogów! Rządził całym państwem, nie mógł interweniować za
każdym razem, kiedy jakaś banda złupi wioskę na peryferiach!
- Więc... wydaje ci się, że zostałaś obdarzona
mocą przez bogów? – kontynuował.
- Nie.
Arcykapłan uśmiechnął się pobłażliwie.
- Cieszy mnie to... Wygląda na to, ze to wszystko jest
nieporozumieniem, wywołanym przez plotki, roznoszone...
- Nie wydaje mi się, że zostałam obdarzona mocą
przez bogów – przerwała jego tyradę Atalia. – Bo to prawda.
- Wielu ludzi tak mówi. Daj mi dowód – oświadczył
wprost Ezdrael.
- Dowód? – spytała się Atalia, wstając z krzesła.
– Chcesz dowodu? – oparła się o stół.
Zaniepokojony Arcykapłan zauważył, że jej oczy
zaczynają się świecić. – Człowieku małej wiary! –
krzyknęła, wznosząc ręce do góry. – Oto masz dowód! – Po
jej palcach zaczęły skakać z trzaskiem błękitne iskry. Kątem
oka Arcykapłan zobaczył, że dwaj wieśniacy cofają się pod
ścianę. Natomiast jego gwardziści nie ulegli panice.
- To wiedźma! – krzyknął jeden z nich i sięgnął
do pasa po Święty Samopał. Jednak zanim zdążył wycelować,
Atalia machnęła rękę. Błękitna błyskawica przecięła
powietrze i templariusz z krzykiem wypuścił broń. Uniósł ku
twarzy dłoń. W kilku miejscach skóra była całkiem spalona.
W tym czasie dziewczyna uniosła się do góry. Iskry
skakały wszędzie dookoła, a jej naelektryzowane włosy fruwały w
powietrzu.
- CZY TERAZ MASZ DOWÓD?! – krzyknęła nieludzkim
głosem.
Arcykapłan zanurkował pod stół. – Brońcie mnie, na litość bogów! – krzyknął. W tej chwili trzaskające odgłosy iskier ucichły. Ezdrael wyjrzał nieśmiało spod stołu.
- Odejdźcie – usłyszał spokojny głos. Atalia stała jak by nic nie zaszło. Nie było śladu po wydarzeniach sprzed chwili – no może poza tym, że jeden z templariuszy tulił do siebie ranną dłoń.
- Odejdźcie – powtórzyła. – Służcie wiernie bogom... Od tej pory nie słowami, a czynem. Żegnam.
Arcykapłan zanurkował pod stół. – Brońcie mnie, na litość bogów! – krzyknął. W tej chwili trzaskające odgłosy iskier ucichły. Ezdrael wyjrzał nieśmiało spod stołu.
- Odejdźcie – usłyszał spokojny głos. Atalia stała jak by nic nie zaszło. Nie było śladu po wydarzeniach sprzed chwili – no może poza tym, że jeden z templariuszy tulił do siebie ranną dłoń.
- Odejdźcie – powtórzyła. – Służcie wiernie bogom... Od tej pory nie słowami, a czynem. Żegnam.
Po chwili zgromadzeni na placu wieśniacy i kilku
templariuszy zobaczyło, jak z chatki wypada Jego Ekscelencja, a w
ślad za nim dwaj gwardziści. Arcykapłan stanął na ganku. Po jego
twarzy było widać, że jest wściekły.
- Jest wśród was wiedźma! – krzyknął, wznosząc
ręce ku górze. – Demon w ludzkiej skórze!
- Prawda, ciarki mnie przechodzą, jak ją widzę... – mruknął jeden z wieśniaków, jednak reszta natychmiast go zbeształa.
- Prawda, ciarki mnie przechodzą, jak ją widzę... – mruknął jeden z wieśniaków, jednak reszta natychmiast go zbeształa.
- Cichaj!
- Wszyscy wiedzą, ze to dobra dziewczyna, tylko
trochę... tego.. nerwowa.
- Panienka Atalia uratowała nas wszystkich!
- A co WY zrobiliście dla nas, a? – krzyknął jakiś
chłop, wskazując palcem na Ezdraela.
Arcykapłan aż zazgrzytał zębami ze złości.
- Bluźniercy! Niewdzięcznicy! – krzyczał. –
Klątwa na was i na wasze potomstwo!
Ochłonął trochę. Rozejrzał się po placu. Miał tylko dziesięciu (w tym dziewięciu zdolnych do walki) templariuszy. Normalnie byliby w stanie rozpędzić całą wioskę – cywile pierzchali przed doświadczonymi żołnierzami, kiedy tylko usłyszeli huk wystrzałów i ujrzeli pierwszą krew.
Ochłonął trochę. Rozejrzał się po placu. Miał tylko dziesięciu (w tym dziewięciu zdolnych do walki) templariuszy. Normalnie byliby w stanie rozpędzić całą wioskę – cywile pierzchali przed doświadczonymi żołnierzami, kiedy tylko usłyszeli huk wystrzałów i ujrzeli pierwszą krew.
Ale nie w tym wypadku. Nie pod dowództwem tej wiedźmy.
Arcykapłan widział pełne determinacji oczy. Widział zaciśnięte
na drzewcach dłonie. Wolał nie próbować.
- Jedziemy stąd – rzucił sucho w kierunku
templariuszy.
Świątynia Słonecznego Głosu była jednym z
najchętniej odwiedzanych przez pielgrzymów miejsc, zaraz za samym
Pierwszym Domem. Choć tego miejsca nie nawiedzał osobiście żaden
z bogów, to jednak można było tu ujrzeć wyraźny przejaw
działania Gwiezdnych Panów... A raczej, usłyszeć go.
Derek dopiero rok temu otrzymał niższe święcenia
kapłańskie, a już dostąpił zaszczytu dotknięcia relikwii. Z
namaszczeniem przyjął niewielki, okrągły przedmiot z rąk
przełożonego świątyni. Zdziwiła go niezwykła faktura artefaktu
– nie stworzono go z kamienia, ani metalu. To utwierdziło Dereka w
przekonaniu, że trzyma rzecz nie pochodzącą z tego świata.
Kapłan wyszedł na dziedziniec. W ślad za nim kroczył
templariusz Zakhar – jedyny przedstawiciel tego zakonu, pełniący
służbę w świątyni. Derek ustawił relikwię na niewielkim
podeście i odstąpił. Przez chwilę spoglądał na przedmiot, a
potem pozostawił go pod pieczą Zakhara. Teraz pozostawało jedynie
czekać, aż promienie słońca przekażą swą moc artefaktowi.
Kilka tygodni temu, przełożony świątyni zdradził
Derekowi, że spokojnie można by dokonywać wystawienia świętości
częściej niż raz na rok, w czasie letniego przesilenia. Może
nawet codziennie. Zbroje templariuszy były wspomagane przez tę samą
słoneczną moc, a przecież można ich było używać bez większych
ograniczeń.
- To dlaczego robimy to tylko raz na rok? - pytał
zdziwiony Derek. - Dlaczego skąpimy wiernym tej łaski?
- Dla ich dobra, rzecz jasna! - odparł wówczas stary
Jahim. - Sam pomyśl. Gdyby mogli być świadkami tego cudu
codziennie... Spowszedniałby im. Przestałby by budzić zachwyt. Czy
to, że słońce wschodzi co rano nie jest większym cudem i
przejawem łaski bogów, niż jakaś śpiewająca skrzynka? Jest. A
czy budzi to podziw maluczkich? Niespecjalnie. Wczoraj słońce
wzeszło, jutro też wzejdzie, czy się tu zachwycać? Za co
dziękować? A tak... wierni przybywają do nas z dalekich stron. Nie
każdy może sobie pozwolić na oderwanie się od pracy właśnie w
te letnie dni. Niektórzy pielgrzymują do nas tylko raz w życiu.
Wracają do domów utrudzeni, ale szczęśliwi, bo mają poczucie, że
dotknęli czegoś niezwykłego... A to coś, dotknęło ich. Mają co
wspominać. Nie odbierajmy im tego.
Derek wyparł z głowy wspomnienia. Musiał dopilnować
bardziej przyziemnych aspektów tego świątecznego dnia. Jak na
przykład, przypilnować, aby kucharze przygotowali dania, którymi
przełożony chciał wieczorem ugościć co znaczniejszych gości. Na
razie artefakt może spokojnie spoczywać, pod czujmy okiem
templariusza.
Mijały godziny. Słońce osiągnęło zenit i zaczęło
wędrować ku zachodowi, ale wcześniej spełniło swe zadanie i
użyczyło mocy relikwii. Wieczór przyniósł miły chłodek. Na
trybunach otaczających dziedziniec zgromadzili się wierni.
Kilkunastu strażników świątynnych (z których każdy marzył, by
kiedyś przywdziać zbroję templariusza) utrzymywało porządek
wśród tłumu, ale i tak gwar był niesamowity.
Hałas umilkł, gdy do podestu podszedł stary Jahim w
asyście młodszych kapłanów. Ostatecznie, każdy z pielgrzymów
przybył, tu, aby słuchać.
Na razie jednak, zgromadzeni wierni musieli wysłuchać
kazania wygłoszonego przez przełożonego świątyni. Jahim
zamierzał celebrować tę szczególną chwilę. Najpierw odmówił
modlitwę dziękczynną, potem podzielił się z pielgrzymami swoimi
przemyśleniami na temat bogów, ludzi, relacji bogów z ludźmi i
odwrotnie, a także kilkoma poradami gospodarskimi.
- A teraz, boskie dzieci, nadeszła chwila... -
oznajmił wyższy kapłan, zawieszając głos w celu zbudowania
napięcia. Ale zanim Jahim pociągnął wątek, wśród zebranych na
nowo wszczął się zamęt. Przełożony chramu uniósł wzrok –
bynajmniej nie ku niebiosom, lecz ku trybunom, aby zobaczyć, czemu
wierni hałasują, podczas gdy powinni w nabożnym skupieniu czekać
na objawienie Słonecznego Głosu.
Derek poszedł w ślady swego mistrza i zobaczył, że
przez tłum przedzierali się jacyś ludzie. Ich ubiory były raczej
ubogie, ot, proste chłopskie odzienia, ale niektórzy mieli na sobie
proste skórzane kaftany, jakie nosili żołnierze, najemnicy i
rozbójnicy. Większość była uzbrojona – nie tylko w pałki,
noże czy dzidy, ale nawet w miecze. Kapłan ocenił, że grupa
spóźnialskich przybyszów liczyła około trzydziestu-czterdziestu
osób. Osobnicy poszukiwali miejsc do siedzenia, a ponieważ
większość była już zajęta, zaczęli się rozdzielać. Jednakże,
w dalszym ciągu kilkunastu z nich tworzyło w miarę zwarty oddział.
Większość stanowili mężczyźni, ale Derek zauważył trzy
kobiety. Wśród nich wyróżniała się młoda dziewczyna o jasnych
włosach. Nie nosiła broni, ale kiedy zwróciła się do jednego z
przybyszów z władczą miną (kapłan nie był w stanie usłyszeć
jej słów), ten tylko pokiwał głową i przesunął się. Czyżby
była ich przywódczynią? Nie wyglądała na szlachciankę.
- Czemu zakłócacie naszą świętą ceremonię? - dał
się słyszeć głos Jahima. Starszy kapłan starał się sprawiać
spokojne i dostojne wrażenie, ale Derek domyślał się, że jego
mentor ledwie skrywa irytację. - Powinniście zająć swoje miejsca
już dawno temu!
- Wybaczcie, wielebny – odpowiedziała mu dziewczyna.
Chyba faktycznie była przywódczynią przybyszów, skoro przemawiała
w ich imieniu. - Spóźniliśmy się.
- Spóźniliście się?! - tym razem Jahim dał się
ponieść gniewowi. - Więc powinniście zostać na zewnątrz! Kimże
jesteś, żebyśmy my... i sami bogowie, mieli czekać aż ty i twoi
pachołkowie raczą zająć miejsca?
- Jestem Atalia z Vitniki! - oznajmiła kobieta. Teraz
wśród zgromadzonych rozpętał się prawdziwy rozgardiasz. Wierni
gadali między sobą oraz wypytywali obstawę dziewczyny, by upewnić
się co do jej tożsamości.
Derek słyszał co nieco o tej kobiecie. Głównie plotki, niektóre wzajemnie się ze sobą sprzecznie. Ludzie mówili o niej jako o nieskalanej dziewicy zesłanej przez bogów, pod której stopami, gdy przechodzi, wyrastają kwiaty. Albo o krwiożerczej wiedźmie, pożerającej serca swoich wrogów. Albo o nieślubnej córce Arcykapłana, chcącej odebrać ojcu tron. Albo o rewolucjonistce, palącej pałace i nawołującej do tego, żeby wszystko było wspólne, łącznie z żonami i onucami.
Jahim zamilkł. Starszy duchowny wyglądał na skonsternowanego. Potem na nowo przybrał groźny wyraz twarzy i oznajmił:
- Myślisz, że to cię czyni kimś ważniejszym w oczach bogów? A teraz siadaj, milcz i nie przeszkadzaj więcej!
O dziwo, kobieta usłuchała. Zamilkła i usiadła. Jej ludzie poszli w ślady swojej przywódczyni. To jeszcze spowodowało jeszcze większe zmieszanie u przełożonego świątyni. Zapadła cisza. Dopiero po chwili Jahim wziął się w garść i powrócił do przerwanego rytuału.
- Jak powiedziałem, nadeszła chwila, aby boski śpiewak obdarzył nas swym głosem! - oświadczył kapłan, a potem przycisnął klawisz znajdujący się na relikwii i stanął z boku. Z niewielkiego przedmiotu dobył się dźwięk. Przez chwilę słychać było jedynie szum i trzaski. Niektórzy wierzą, że to dlatego, że głos boga musi się przebić przez chmury rozciągnięte pomiędzy ziemią, a niebem. Potem rozległ się śpiew. Pieśniarzem był mężczyzną, albo kobieta o bardzo niskiej barwie głosu - zresztą, kto wie, jak to jest z tymi bogami. Ton pieśni był raczej radosny, wręcz frywolny. Z jednej strony, nie pasował do uroczystej, religijnej ceremonii... Z drugiej - wpasowywał się w "słoneczny", pogodny nastrój, który na ogół był domeną tego święta. W każdym razie, może to i dobrze, że słowa pieśni należały do jakiegoś tajemnego języka bogów (lub dialektu ludzkich praprzodków), bo treść mogłaby spowodować wiele zawirowań teologicznych i rodzić nowe herezje.
Wszyscy słuchali w zaiste nabożnym skupieniu. Nikt nie nie gadał, nikt nie kaszlał, nikt nie tupał. Skończyła się jedna pieśń i zaczęła druga. Tym razem głos był zdecydowanie damski, a śpiew przybrał rzewny ton. Wyraźnie było słychać, że słowa drugiego utworu są w w języku innym, niż pierwszego. Potem przyszła na mężczyznę, który śpiewał w tej samej mowie, co pierwszy, ale w kompletnie odmienny sposób. Nie tyle śpiewał, co recytował w rytm, wyrzucając z siebie słowa z jakąś taką złością.
Derek nie pierwszy raz uczestniczył w obrzędzie, być może dlatego, aż tak bardzo nie skupiał się na świętych pieśniach. Rozglądał się po trybunach. Nie mógł się powstrzymać, aby kierować co chwilę wzroku na Atalię. Dziewczyna siedziała z dłońmi splecionymi na podołku i ze szczerą uwagą skupiała się na świętej muzyce.
Wierni wysłuchali jeszcze kilku piosenek. Wreszcie Jahim ponownie podszedł do relikwii i nacisnął inny przycisk. Muzyka ucichła. No, teraz jeszcze słowo końcowe i rozpocznie się festyn. Będzie dużo handlu, chlania i zgoła nieboskich śpiewów.
Derek niemal nie słuchał kolejnej przemowy swego mistrza. Czuł, że coś musi się stać. Przecież Atalia i jej zwolennicy nie przybyli tu tylko po to, żeby uczestniczyć w święcie. I faktycznie, jak tylko Jahim zakończył krótkie kazanie słowami "A teraz, bawcie się dobrze, bracia i siostry, z naszym błogosławieństwem", dał się słyszeć głos dziewczyny.- Jestem wdzięczna za to przeżycie - oznajmiła kobieta. - Zarówno tobie, wielebny, jak i bogom, których muzykę mieliśmy łaskę słyszeć.
Jahim otworzył usta. Być może, żeby przyjąć podziękowania, ale raczej po to, by zbesztać bezczelną dziewkę. Może nawet po to, by kazać strażnikom świątynnym, aby ją aresztowali. To ostatnie posunięcie mogłoby okazać się bardzo głupie, biorąc pod uwagę siłę grupy przyprowadzonej przez Atalię.
Tak, czy inaczej, dziewczyna nie dała dojść duchownemu do słowa. Schodząc po stopniach prowadzących ku arenie, cały czas przemawiała. A jej głos był tak donośny, że Derek miał wrażenie, że w grę wchodzi coś więcej, niż dobra akustyka amfiteatru. Od kobiety wypływały się jakieś takie... wibracje. W pewnym sensie przypominające sposób, w jaki rozchodził się dźwięk boskiej muzyki.
Derek przestraszył się tej myśli natychmiast po tym, jak przemknęła przez jego głowę.
- Ale prawdziwej wdzięczności nie wyraża się słowami, tylko czynami! - ciągnęła dziewczyna. - Wysłuchaliśmy głos bogów... i co dalej? Pobawimy się trochę na festynie, a potem wrócimy do domów i nic się nie zmieni? Po co to wszystko? Nie! Jeśli wysłuchaliśmy głosu bogów, powinniśmy czynić wolę bogów! - Atalia wkroczyła na arenę i stanęła tuż obok osłupiałego Jahima. - A co jest wolą bogów? Walka z niesprawiedliwością! Walka z wyzyskiem! Walka ze złem!
Za każdym wypowiedzianym słowem, dziewczyna unosiła się odrobinę w górę, a jej głos stawał się odrobinę głośniejszy. Coraz jaśniejsze stawały się też iskry sypiące się z jej dłoni. Widzowie, którzy wcześniej w milczeniu podziwiali cud boskiej muzyki, teraz szeptali między sobą. Niektórzy nawet wyciągali w jej stronę palce.
- Każdy, kto chce dołączyć do walki o sprawiedliwość, ma teraz okazję! - oświadczyła Atalia, a jej głos był niczym grom z nieba. - Każdy, kto stanie przeciwko nam, zostanie pokarany i zniszczony!
Tego dnia kilkudziesięciu nowych ludzi dołączyło do armii Atalii. Derek był wśród nich.
Arcykapłan Ezdrael siedział zadumany na swoim złotym tronie w Wewnętrznym Sanktuarium. Był tu zupełnie sam. Miał wiele do przemyślenia. Sprawy szły w złym kierunku.
Minęło już kilka miesięcy od... tamtych wydarzeń. Nigdy nikt go tak nie upokorzył! Jego, Arcykapłana, z Woli Bogów Zarządzającego Socratesem! Do tej pory wpadał we wściekłość, kiedy o tym pomyślał.
W dodatku ta suka.... Jej wpływy się rozszerzały.
Rozbijała zbójeckie bandy, karała zbrodnie, gdzie tylko mogła. A
szeregi jej zwolenników się powiększały. Przyłączała się do
niej nawet pomniejsza szlachta... I kapłani. Do wszystkich demonów
Lorf-Lekanta, nawet kapłani!
A on nie mógł nic zrobić z tą histerią. Zbyt dużo
sił zaangażował w świętą wojnę z Kaszmirytami.
W tej chwili na dworze było zaledwie pięć Czcigodnych Zbroi
Wspomaganych.
W tej chwili w sali rozległ się znajomy trzask. Arcykapłan natychmiast zerwał się z tronu i podbiegł do jednej ze ścian. Wiedział, co się dzieje. Ołtarz Wizji Przemówi! Słowo od bogów!
W tej chwili w sali rozległ się znajomy trzask. Arcykapłan natychmiast zerwał się z tronu i podbiegł do jednej ze ścian. Wiedział, co się dzieje. Ołtarz Wizji Przemówi! Słowo od bogów!
Duchowny stanął przed świętym miejscem. Tuż pod
ścianą stał niewielki podest, a przed nim... Cóż, Ezdraelowi
kojarzyło się to z kazalnicą - dziwne, bo bardziej pasowałby tu
klęcznik, ale widać tak miało być. Przebudowa byłaby
bluźnierstwem. Pulpit ,,kazalnicy" pokrywały różne
przyciski. Arcykapłan wcisnął zielony, tak jak nakazywała w
takiej sytuacji Instrukcja autorstwa świętego Obsługi. Natychmiast
z Ołtarza wytrysnął snop światła, który po chwili skupił się
w eteryczny wizerunek. Oczom Ezdraela ukazała się dobrze odżywiony,
lekko łysiejący mężczyzna, ubrany w jakiś połyskliwy strój.
- Ekhem – odchrząknął i zaczął mówić. –
Dzień dobry. Inspektor Sektora Victor Narracote. W ramach co
dziesięcioletniej inspekcji chciałem porozmawiać z Zarządzającym
planetą Socrates.
- Ja mam zaszczyt pełnić ten urząd, panie mój! –
krzyknął Ezdrael, padając na kolana.
- Miło mi poznać, ale... bez przesady – odparł,
wyraźnie lekko zakłopotany, mężczyzna. – Jak się przedstawiają
sprawy?
- Toczymy wojnę z niewiernymi Kaszmirytami na waszą
chwałę! Wkrótce ich zmiażdżymy.
- Ach. No tak. Radzenie sobie z lokalnymi buntami leży
w pańskich kompetencjach. Jeśli to wszystko, to...
Arcykapłan wszedł w słowo bogu. Wiedział, że to
zuchwalstwo, ale musiał o to spytać, zanim on zniknie.
- Czy Atalia z Vitniki jest waszym posłańcem?
- Hem? – zdziwił się holograficzny wizerunek. –
Nie mam pojęcia, o kim mówisz. Ale wiem na pewno, że nikogo do was
nie posyłaliśmy.
Ezdrael zerwał się na równe nogi. Zaczęła go
ogarniać euforia.
- Błagam o wybaczenie! Proszę o chwilę czasu,
wszyscy muszą to usłyszeć! – krzyknął i podbiegł do drzwi. Z
hukiem je otworzył. Jego oczom ukazał się przedsionek wypełniony
templariuszami oraz mnóstwem pątników ze wszystkich zakątków
Socratesa, którzy pokornie czekali, aż Jego Ekscelencja raczy ich
przyjąć.
- Chodźcie, chodźcie wszyscy! – krzyknął
Arcykapłan. – Słowo od bogów!
Natychmiast go posłuchali. Nikt z nich – prócz kilku z templariuszy – nie miał jeszcze okazji widzieć Objawienia.
Natychmiast go posłuchali. Nikt z nich – prócz kilku z templariuszy – nie miał jeszcze okazji widzieć Objawienia.
Tłum zgromadził się wokół holograficznego
wizerunku. Niektórzy krzyczeli w zachwycie. Inni padali na kolana.
Narracote był wyraźnie zakłopotany. Wiedział, że
na niektórych odległych koloniach panuje spore zacofanie, ale żeby
takie? Ale nikt z wiernych nie zwracał uwagi na takie szczegóły,
jak zmieszanie ,,bóstwa".
-
Błagam! – zaczął Ezdrael. – O panie, powtórz to wobec
wszystkich! Czy Atalia z Vitniki jest waszym posłańcem? Czy
przemawia w waszym imieniu?
- Nie, nie znam jej! Na pewno nie jest przedstawicielem rządu Paktu! – odpowiedział wizerunek.
Ezdrael odwrócił się do tłumu z triumfalnie wzniesionymi ramionami. Nie zwrócił uwagi na to, że projektor z trzaskiem się wyłączył. Liczyło się, to co usłyszeli ludzie. Teraz wszyscy odwrócą się od Atalii! Szeregi heretyków stopnieją z dnia na dzień. A kiedy będzie sama....
- Nie, nie znam jej! Na pewno nie jest przedstawicielem rządu Paktu! – odpowiedział wizerunek.
Ezdrael odwrócił się do tłumu z triumfalnie wzniesionymi ramionami. Nie zwrócił uwagi na to, że projektor z trzaskiem się wyłączył. Liczyło się, to co usłyszeli ludzie. Teraz wszyscy odwrócą się od Atalii! Szeregi heretyków stopnieją z dnia na dzień. A kiedy będzie sama....
Ukarze jej zuchwalstwo.
- Zwiadowcy mówią, że... oni nadchodzą – powiedział Derek.
- Czekamy na nich – odpowiedziała Atalia.
Jej zwolennicy zebrali się w wąwozie Szamara, na
południe od Primurbium. Czemu Atalia poprowadziła swoje siły do
tej nieurodzajnej krainy, między skały i kamienie? Każdy, kto
studiował historie powstań i rewolucji wie, że góry są
przyjaciółkami buntowników walczących z regularną armią. Atalia
nie znała historii, ale potrafiła myśleć. Dlatego, kiedy
dowiedziała się, że ogłoszono ją heretyczką, a władcy
Primurbium wysłali przeciwko niej armię templariuszy, zarządziła,
by jej ludzie pomaszerowali właśnie do wąwozu Szamara. Tutaj
oczekiwali na nadejście żołnierzy Arcykapłana. Tutaj mieli stawić
im czoła.
A co do jej zwolenników... Od kiedy rozeszły się plotki, że w Pierwszym Domu pośród huku piorunów i feerii świateł ukazał się jeden z bogów, w całej swej chwale i ogłosił, że Atalia z Vitniki jest bluźnierczą heretyczką, wielu z nich odeszło.
A co do jej zwolenników... Od kiedy rozeszły się plotki, że w Pierwszym Domu pośród huku piorunów i feerii świateł ukazał się jeden z bogów, w całej swej chwale i ogłosił, że Atalia z Vitniki jest bluźnierczą heretyczką, wielu z nich odeszło.
Ale i wielu pozostało.
Atalia przysiadła na kamieniu. Dookoła niej kręcili
się rozgorączkowani ludzie, szykując się do nadchodzącej bitwy.
- Czy... Czy nie miałaś wątpliwości? Jeśli ten bóg
mówił prawdę... – usłyszała głos Dereka.
- Owszem, miałam – odpowiedziała cicho, nie
odwracając się. – Ale... wiem, że postępuję słusznie. Ci
wszyscy ludzie... potrzebują kogoś, kto ich ochroni. A jeszcze
bardziej potrzebują kogoś, kto przekona ich, że są w stanie sami
się ochronić. To co robię jest dobre, a jeśli bogowie
sprzeciwiają się temu, co jest dobre.... – zawiesiła głos. -
.... to pieprzyć bogów! A ty? – nagle Atalia odwróciła się do
Dereka, patrząc mu prostu w oczy. – Czy ty nie masz wątpliwości?
Jesteś przecież kapłanem!
Derek uśmiechnął się.
- Po to zostałem kapłanem, aby postępować słusznie.
I pomagać innym, którzy też tego chcą.
Atalia słabo odwzajemniła uśmiech. – Poza tym – powiedziała – skądś moje moce się biorą... Więc nawet jeśli bogowie mają nas gdzieś, jak ich wielce świątobliwy arcykapłan... Jest coś... lub ktoś... ponad nimi. Kto nam pomógł. Kto nam pomoże.
Atalia słabo odwzajemniła uśmiech. – Poza tym – powiedziała – skądś moje moce się biorą... Więc nawet jeśli bogowie mają nas gdzieś, jak ich wielce świątobliwy arcykapłan... Jest coś... lub ktoś... ponad nimi. Kto nam pomógł. Kto nam pomoże.
- Chciałbym, żeby tak było – mruknął Derek, tak
cicho, że dziewczyna nie mogła go usłyszeć.
- Zaraz będą! – ktoś krzyknął.
Atalia zerwała się i wskoczyła na kamień.
Krzyknęła: - Słuchajcie mnie wszyscy! – Zgromadzeni ludzie
szybko zebrali się wokół niej.
-
Broniliśmy się zjednoczeni przeciwko tym, którzy nastawali na
nasze życie i mienie! – zaczęła mówić. –
I dziś też to zrobimy! Bandyci, templariusze... Nie ma to
znaczenia! Nie pozwolimy, żeby ktokolwiek traktował nas jak gówno!
– odpowiedziały jej okrzyki poparcia. – Niech wszyscy zajmą
swoje miejsca, tak jak ustaliliśmy. I niech... – Atalia
uświadomiła sobie, że nie wie, jak zakończyć. ,,...bogowie mają
nas w swojej opiece” w świetle ostatnich wydarzeń, nieco nie
pasowało. – Niech zwycięstwo będzie nasze! – w
końcu wybrnęła.
Ludzie uzbrojeni we włócznie i inną broń do walki wręcz ustawili się z przodu. Strzelcy (mieli nawet kilka kulomiotów) pozajmowali miejsca nieco z tyłu, w miarę możliwości na wzniesieniach. Atalia zauważyła kątem oka ruch w górze, ponad zboczami wąwozu. Wszystko odbyło się dosyć sprawnie. Prawie wszyscy mieli za sobą już kilka potyczek z bandytami. Poza tym, do ich sprawy dołączyło nieco żołnierzy, którzy pomagali Atali utrzymać jako taką organizację i dyscyplinę.
Sama Atalia zeskoczyła ze swego kamienia i wdrapała się na dużo większy głaz. Z niego miała widok na pole nadchodzącej bitwy. Wszyscy w ciszy patrzyli w stronę, z której miał nadejść atak Po chwili dał się słyszeć odgłos, jaki wydawały szarżujące letaury. Za moment, zza zakrętu, w kłębach kurzu wyłonił się oddział jeźdźców. Ubrani w zielone zbroje, dopasowane do skór ich rumaków, z obniżonymi lancami pędzili w kierunku grupy Atalii.
Ludzie uzbrojeni we włócznie i inną broń do walki wręcz ustawili się z przodu. Strzelcy (mieli nawet kilka kulomiotów) pozajmowali miejsca nieco z tyłu, w miarę możliwości na wzniesieniach. Atalia zauważyła kątem oka ruch w górze, ponad zboczami wąwozu. Wszystko odbyło się dosyć sprawnie. Prawie wszyscy mieli za sobą już kilka potyczek z bandytami. Poza tym, do ich sprawy dołączyło nieco żołnierzy, którzy pomagali Atali utrzymać jako taką organizację i dyscyplinę.
Sama Atalia zeskoczyła ze swego kamienia i wdrapała się na dużo większy głaz. Z niego miała widok na pole nadchodzącej bitwy. Wszyscy w ciszy patrzyli w stronę, z której miał nadejść atak Po chwili dał się słyszeć odgłos, jaki wydawały szarżujące letaury. Za moment, zza zakrętu, w kłębach kurzu wyłonił się oddział jeźdźców. Ubrani w zielone zbroje, dopasowane do skór ich rumaków, z obniżonymi lancami pędzili w kierunku grupy Atalii.
- Strzelać! – krzyknęła dziewczyna. W stronę
templariuszy poleciał grad strzał, bełtów, kamieni i kul. Paru
jeźdźców spadło z letaurów – ale była to kropla w morzu.
Zbroje wykute ze świętego metalu, pozyskiwanego ze ścian
Pierwszego Domu, były naprawdę wytrzymałe. Wrogowie byli coraz
bliżej – za chwilę wpadną w tłum, tratując i rozdzielając
ciosy.
Atalia wolała nie sprawdzać, czy jej zwolennicy dotrzymają pola jeźdźcom Arcykapłana. A templariusze właśnie zbliżali się do TEGO miejsca.
Atalia wolała nie sprawdzać, czy jej zwolennicy dotrzymają pola jeźdźcom Arcykapłana. A templariusze właśnie zbliżali się do TEGO miejsca.
- Teraz! – krzyknęła dziewczyna, wznosząc ręce do
góry. Na zboczach wąwozu pojawiły się ludzkie sylwetki. Jeźdźcy
nie zwrócili na nie uwagi. Źle zrobili – po chwili
z hukiem po ścianach wąwozu zaczęły zwalać się głazy i
mniejsze kamienie. Szarża się załamała. Ludzie i letaury ginęli
w deszczu kamieni. Wszystko pokryła chmura pyłu,
z wnętrza której dobiegały przeraźliwe krzyki ludzi i ryki
letaurów. Po chwili kurz opadł. Większość z grupy atakującej
legła pod gruzem. Na wierzchu było widać jedynie kilka
ciał – no i paru rannych templariuszy, którzy wciąż się
ruszali.
Ludzie Atalii zaczęli wydawać okrzyki radości. Kilku
z nich wyrwało się z szeregu. Chcieli jako pierwsi dorwać się do
łupów.
- Stójcie, głupcy, jeszcze nie! – krzyknęła
Atalia, ale jej nie posłuchali. Kilku mężczyzn dorwało się do
ciał i zaczęli je ograbiać. W tym momencie rozległ się
terkot – i szabrownicy padli na ziemię, szarpani
drgawkami. Zza zakrętu, w równiutkim szyku, wyszło kilkunastu
templariuszy. Ich zbroje lśniły w słońcu, a każdy z nich trzymał
w ręku samopał. Przemaszerowali kilka kroków, po
czym jeden, wyróżniający się purpurowym pióropuszem na hełmie,
krzyknął.
- Stać! Przygotować się! – Oddział stanął w
miejscu. Pierwszy szereg templariuszy przystanął. Atalia wiedziała,
co za chwilę się stanie.
- Użyjcie tarcz! – krzyknęła. Tym razem jej rozkaz
został natychmiast wykonany. Pierwsze szeregi uniosły przygotowane
wcześniej, solidne i grube tarcze, tworząc prawdziwą ścianę, na
moment przedtem nim oficer krzyknął ,,Cel! Pal!” i w ich stronę
pofrunął rój pocisków.
Choć tarcze osłaniały jej ludzi, Atalia widziała, ze i tak ostrzał zbiera swe żniwo. Co chwila jakaś kula znajdowała lukę w obronie, albo po prostu przebijała ją. Co chwila ktoś umierał. A przecież nie mogli ruszyć na kapłańskich strzelców.... Wystrzelają ich jak kaczki. To będzie rzeź...
Atalia czuła narastającą wściekłość. Znów świat zaczęła jej przesłaniać błękitna mgiełka.
- Ubić wiedźmę! – przez huk pocisków usłyszała głos świątynnego oficera. Ale było za późno. Pociski nie były w stanie zrobić jej krzywdy. Nawet pomimo tego, że zaczęła wznosić się do góry, stanowiąc świetny cel. Jej tarcza ochronna zaczynała działać.
Choć tarcze osłaniały jej ludzi, Atalia widziała, ze i tak ostrzał zbiera swe żniwo. Co chwila jakaś kula znajdowała lukę w obronie, albo po prostu przebijała ją. Co chwila ktoś umierał. A przecież nie mogli ruszyć na kapłańskich strzelców.... Wystrzelają ich jak kaczki. To będzie rzeź...
Atalia czuła narastającą wściekłość. Znów świat zaczęła jej przesłaniać błękitna mgiełka.
- Ubić wiedźmę! – przez huk pocisków usłyszała głos świątynnego oficera. Ale było za późno. Pociski nie były w stanie zrobić jej krzywdy. Nawet pomimo tego, że zaczęła wznosić się do góry, stanowiąc świetny cel. Jej tarcza ochronna zaczynała działać.
Co więcej, zaczynała się rozszerzać. Świetlista
aura sięgała coraz dalej, sięgając ku jej zwolennikom. Na
początku niektórzy z nich zaczęli krzyczeć w panice, bojąc się,
że płomienie magii ich pochłoną – ale po chwili okazało się,
że tym razem moc służy tylko i wyłącznie ochronie. Żaden z
tych, którzy znaleźli się błękitnym polu nie doznawał szkody od
pocisków.
- Dalej! – krzyknęła Atalia. – To nasza szansa! Naprzód!
- Dalej! – krzyknęła Atalia. – To nasza szansa! Naprzód!
Jej wojownicy odrzucili tarcze i z krzykiem ruszyli w
stronę templariuszy. Atalia unosiła się nad nimi, starając się
objąć wszystkich ochronną aurą.
Buntownicy byli już o krok od żołnierzy Arcykapłana.
Ci najwyraźniej dostrzegli, że ich samopały nie czynią im szkody
i sięgnęli po miecze. Teraz, kiedy w pobliżu Atalii oprócz
podopiecznych znaleźli się też wrogowie, tarcza zaczęła słabnąć,
aż znikła. To była nierówna walka. Co prawda rebeliantów było
więcej, ale templariusze byli nieporównywalnie lepiej uzbrojeni i
wyszkoleni. Tak czy inaczej doszłoby do rzezi, gdyby nie to, że
Atalia była zdecydowana do niej nie dopuścić. Co chwila miotała
we wrogów pociski energii, raniąc lub nawet zabijając. Walka z
magią, w dodatku używaną przez kogoś, kogo nie byli w stanie
zranić, czy choćby dosięgnąć – to było zbyt wiele, nawet jak
na nerwy templariuszy. Niektórzy z nich zaczęli się wycofywać. Po
chwili cały oddział był w odwrocie, ścigany przez triumfujących
buntowników.
W tej chwili nadeszła ostatnia fala żołnierzy
Pierwszego Domu. Wszyscy – zarówno buntownicy, jak i templariusze
zamarli, obserwując. Lekko poskrzypując i dudniąc z każdym
krokiem, parły do przodu monumentalne machiny. Każda z nich miała
ponad dwa metry wysokości. Nic dziwnego, że dotarły dopiero teraz
– ciężar pancerza czynił je dość powolnymi. Ale jego
wytrzymałość w pełni to rekompensowała.
Atalia cisnęła pociskiem w najbliższą Czcigodną
Zbroję Wspomaganą - jedną z legendarnych
maszyn, boskich tworów, które przywieźli na Socratesa w
starożytnych czasach jego pierwsi mieszkańcy. Kula energii
skwiercząc wybuchła, gdy w nią trafiła, rozsiewają dookoła
iskry. Ale nie wyglądało, aby uczyniła jakąkolwiek szkodę jej,
lub ukrytemu w niej żołnierzowi. Z wnętrza innej zbroi rozległ
się donośny śmiech, a po chwili mowa. To był (zniekształcony)
głos Arcykapłana.
- I co, wiedźmo? Twoje sztuczki są niczym wobec
boskiej techniki! Dziś jest dzień triumfu wiernych i kary dla
heretyków! – to powiedziawszy, opancerzony duchowny zamachnął
się potężnym ramieniem maszyny, wyrzucając w powietrze kilku
buntowników, których udało mu się zagarnąć. Pozostali
rebelianci zaczęli z trwogą uciekać.
- Ci, których omamiłaś, cię opuszczają, wiedźmo!
A ty sama za chwilę trafisz do piekła. – Atalia dostrzegła, że
jeden z opancerzonych templariuszy przytargał na ramieniu jakąś
długą rurę. Atalia domyślała się, co to jest. Pobłogosławione
Działo Przenośne. I było wycelowane prosto w nią. Czy jest w
stanie przebić się przez jej ochronę?
Podczas, gdy kanonier nastawiał wyrzutnię i celował,
Atalia słyszała szyderczy śmiech Arcykapłana, zwielokrotniany
przez głośniki w jego hełmie. NIE! To się nie mogło tak
skończyć! On nie mógł wygrać! Nie mógł jej upokorzyć!
Iskry wokół jej dłoni zaczęły skwierczeć tak
głośno, że zagłuszyły śmiech Ezdraela. Pomiędzy jej rękoma
zaczęły przeskakiwać błyskawice. Wyciągnęła obie ręce przed
siebie. Z jej dłoni wystrzeliła prosta, skupiona wiązka
energii, trafiając w zbroję kanoniera. Jego hełm – i głowa –
zostały całkowicie zmiecione. Zbroja upadła z hukiem na
ziemię.
Kilku uciekających rebeliantów odwróciło się na ten odgłos. Widząc triumf swojej przywódczyni, odzyskali wiarę w zwycięstwo. Zaczęli powstrzymywać innych i pokazywać im, co się stało. Po chwili podjęli walkę z templariuszami.
Kilku uciekających rebeliantów odwróciło się na ten odgłos. Widząc triumf swojej przywódczyni, odzyskali wiarę w zwycięstwo. Zaczęli powstrzymywać innych i pokazywać im, co się stało. Po chwili podjęli walkę z templariuszami.
- To niemożliwe! – usłyszała Atalia donośny jęk
Arcykapłana. W tym samym momencie zmiotła kolejnego z jego sług
spowitych w zbroję wspomaganą. Ezdrael obrócił się i zaczął
uciekać. Niezdarnie i powolnie, gdyż jego zbroja – która teraz i
tak nie stanowiła żadnej ochrony – spowalniała jego ruchy.
Tego dnia urząd Arcykapłana opróżnił się.
Tego dnia na Socratesie rozpoczęła się Wielka
Schizma.
Tego
samego dnia, doktor Victor Tremayne, dyrektor Ośrodka Badań nad
Parapsychologią, mieszczącego się na planecie Copernicus,
przyjmował w swoim gabinecie świeżo mianowanego Wielkiego
Inkwizytora Paktu, Wolframa Eutejmene.
-
Zatem wedle pańskich badań, te... zdolności najczęściej
ujawniają się w wieku dojrzewania? - zahuczał swoim
basowym głosem dygnitarz, siadając w skórzanym fotelu.
-
Zgadza się - gorliwie pokiwał głową uczony. - I zazwyczaj na
skutek silnych przeżyć. Na przykład - wieści o śmierci bliskiej
osoby, sytuacji ekstremalnego zagrożenia...
Inkwizytor
pokręcił głową.
-
Tak, nasze obserwacje to potwierdzają. Ale to bardzo... Niewłaściwe.
To może powodować, że całkiem nieznani ludzie, bez żadnej
kontroli, będą w stanie używać nadnaturalnych mocy...
-
Khem - odchrząknął z urazą doktor. - Nie nazwałbym tego
,,nadnaturalnymi mocami". To brzmi zbyt... okultystycznie. Mam na myśli raczej... naturalne, choć rzadko spotykane zdolności. Pozostające w ramach Bożego porządku świata, powiedziałbym.
Ale
Wolfram go nie słuchał. W zadumie patrzył przez okno gabinetu.
Widać było przez nie nocne niebo, a na nim - miliony gwiazd.
- Pakt obejmuje setki planet... Ma setki miliardów
obywateli. Ilu dzikich psioników może być w galaktyce? Tysiące?
Miliony? - wyszeptał sam do siebie.
Super opowiadanie, czytało mi się świetnie! Najlepsze z tych które do tej pory u ciebie czytałem.
OdpowiedzUsuńJedyne co rzuciło mi się w oczy to za często używasz wielokropka. Ale tak to bardzo podobał mi się sposób w jaki poprowadziłeś tą historię. Świat jest bardzo podobny do Gasnących Słońc, które uwielbiam. Mix wiary i technologii był mega :).