niedziela, 18 września 2016

Jedni grają w gry, inni grają w grach - czyli o co nieco o "growych" aktorach

Związki gier z kinematografią są silne. Najbardziej oczywistym przykładem tego są filmy na podstawie gier, oraz gry na podstawie filmów. Te pierwsze z reguły są beznadziejne, te drugie najczęściej są zwykłym skokiem na kasę, gadżetem mającym wyciągnąć dodatkowe banknoty z kieszeni fanów filmu. Można jednak spojrzeć na przenikanie się przemysłów filmowego i growego od nieco innej strony i skupić się na czynniku ludzkim. To jest – na aktorach.
Swego czasu całkiem często pojawiały się na rynku gry wykorzystujące sceny z żywymi aktorami. Niekiedy takie sekwencje stanowiły integralną część rozgrywki – tutaj można wskazać takie tytuły jak licząca sobie około dwudziestu lat seria Star Wars: Rebel Assault, a także Mad Dog McCree czy Supreme Warrior. To rozwiązanie miało oczywiste wady – wszak w czasie produkcji da się nagrać tylko z góry określoną ilość scen z aktorami. W związku z tym, takie gry znacząco ograniczały swobodę gracza, niekiedy sprowadzając jego działanie do „kliknij, a wyświetli się fajna scenka”. To po prostu nie mogło się przyjąć. Dziś jedynym typem gier, gdzie można się spotkać z takim rozwiązaniem jest dosyć egzotyczny gatunek, a mianowicie symulatory rozbieranego pokera... Ale nie o TAKICH aktorkach ma być ten artykuł.
Dużo sensowniejszym rozwiązaniem było tworzenie aktorskich przerywników filmowych, odgrywanych pomiędzy poszczególnymi misjami. Tutaj warto wspomnieć o serii symulatorów kosmicznych Wing Commander. W części trzeciej i następnych można było zobaczyć właśnie takie przerywniki, zresztą w pewnej mierze interaktywne. W głównego protagonistę, Christophera Blaira, wcielił się aktor mający doświadczenie w odgrywaniu bohaterów pilotujących gwiezdne myśliwce, a mianowicie Mark Hamill.
Jeśli mowa o aktorskich cut-scenkach, to nie sposób nie wspomnieć o produkcjach Westwood Studios, zarówno głównej serii Command & Conquers, jak i jej spin-offach Red Alert i Generals. Wprowadzenia do misji kręcone z udziałem żywych ludzi stały się już tradycją Westwoodu. Być może dlatego ten producent, jako bodajże jedyny na rynku, wciąż używa aktorskich przerywników, choć moda na nie już dawno przeminęła. Te filmiki z reguły nie powalają, najczęściej ograniczając się do krótkich briefingów, w których jakaś gadająca głowa pokrótce wyjaśnia nam cele następnej misji. Aktorzy w nich grający na ogół do czołówki nie należą, próżno szukać tu najjaśniejszych hollywoodzkich gwiazd. Ale mimo wszystko można się natknąć na stosunkowo znane osoby, jak David Hasselhoff (tak, chodzi o tego słonecznego patrolowca), czy Hosato George Takei (odtwórca roli Sulu w serii Star Trek). Z reguły w przerywnikach biorą udział także niebrzydkie dziewczyny, mające stanowić dodatkową atrakcję przyciągającą graczy (szczególnie w Red Alert 3 mamy do czynienia z jawnym fan service).
Jak już wspomniałem, popularność aktorskich przerywników już dawno wygasła, a Westwood jest ich ostatnim bastionem. Podstawowy powód jest dosyć prozaiczny – nieopłacalność. Gaże aktorów, zbudowanie scenografii, wynajęcie ekipy filmowej – to wszystko kosztuje. Drugą przyczyną jest rozwój grafiki komputerowej. Obecnie cut scenki mogą być z powodzeniem tworzone choćby na silniku gry, co znacznie upraszcza ich produkcję. Nie mówiąc już o tym, że programiści potrafią za pomocą komputerów tworzyć prawdziwe perełki, jak w przypadku filmików Blizzarda.
Ale przecież aktor w swej pracy używa nie tylko mimiki i wizerunku, ale również mowy. Nawet jeśli rezygnujemy z kręcenia scen z udziałem żywych ludzi, to przecież i tak ktoś musi podłożyć głosy pod bohaterów. Dlatego dubbing w grach ma się dobrze i raczej nie zaniknie... przynajmniej do momentu, w którym technologia syntezowania ludzkiej mowy nie osiągnie odpowiedniego poziomu. Aktorem, który szczególnie często użycza swego głosu w grach, jest wspomniany już Mark Hamill. Ma on na koncie udział w ponad dwudziestu tytułach. Czytelnicy mogą znać go np. jako narratora z Call of Duty 2, bardzo często wciela się on także w Jokera w grach o Batmanie (zresztą nie tylko grach, ale i serialach animowanych). Kilkakrotnie głos podkładał Gary Oldman (serie Call of Duty, Medal of Honor, a także The Legend of Spyro). Przygodę z dubbingiem w grach przeżyli również tacy aktorzy jak John Cleese, Gary Coleman, Lisa Edelstein, John Goodman, Dennis Hopper, czy Ron Perlman. W anglojęzycznej wersji (o polskim dubbingu piszę nieco dalej) trzeciej części Wiedźmina w rolę cesarza Nilfgaardu Emhyra wcieli się Charles Dance, znany m.in. jako Tywin Lannister z „Gry o tron”.
Czasem zachodzi sytuacja, gdy aktor podkłada głos pod postać, która owszem, została wygenerowana komputerowo, ale tak, żeby jej twarz przypominała tą należącą do odtwórcy. Można to uznać za naturalne w przypadku, w którym gra jest adaptacją filmu lub serialu, a aktor wciela się w tą samą postać, którą kreował w oryginale (co zresztą nie zachodzi nazbyt często). I tak np. osoby pracujące na planie serialu CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas (i jego spin-offów) wielokrotnie wcielały się we własne awatary w egranizacjach. Ciekawszy przypadek zachodzi, kiedy mamy do czynienia nie z adaptacją, ale z grą opowiadającą oryginalną historię, w której wygląd bohatera zostaje dopasowany do dubbingującego. I tak np. postać Nathana Dawkinsa z gry Beyond: Dwie Dusze jest dokładnym odwzorowaniem Willema Defoe. W pełni dokładnym, gdyż ów aktor użyczył nie tylko swego głosu i wizerunku, ale dzięki technice motion-capture, także mimiki. Paradoksalnie można uznać, że w tym wypadku historia zatoczyła koło i znowu w czasie gry możemy podziwiać na ekranie prawdziwego aktora, choć tym razem nie dzięki kamerze, a skomplikowanej aparaturze przekładającej jego ruchy na grafikę komputerową.
Ale, ale. Ja tak cały czas o zagraniczniakach, a przecież polscy aktorzy nie gęsi, swój język mają i w grach go chętnie używają. Co ciekawe, choć w Polsce dosyć silne jest przekonanie o grach, jako rozrywce bezwartościowej intelektualnie i pozbawionej jakichkolwiek wartości artystycznych (obecnie się to chyba pomału zmienia, choć taki np. Andrzej Sapkowski dzielnie kontynuuje tradycję pogardzania grami), to od dawna polscy aktorzy biorą udział w ich dubbingu. I to nie byle jacy aktorzy. Szczególnie warto wspomnieć o ekipie pracującej przy polonizacji serii o przygodach Dziecka Bhaala. Mało która wybitna sztuka teatralna może się pochwalić tak gwiazdorską obsadą. Chyba każdy, kto grał w Baldur's Gate kojarzy narratora – Piotra Fronczewskiego. Pan Piotr stał się w środowisku graczy postacią na tyle kultową, że pojawiły się nawet koszulki z jego wizerunkiem i podpisem „Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę”. Oprócz niego wymienię m.in. tak wybitnych aktorów jak nieżyjący już niestety Gabriela Kownacka (Viconia) i Krzysztof Kolberger (Jon Irenicus), a także szczęśliwie wciąż chodzący po ziemskim padole Jan Kobuszewski (Jan Jansen) czy Wiktor Zborowski (Sarevok). Oczywiście, Polacy nie ograniczają się tylko do polonizowania zagranicznych gier. W naszych rodzimych produkcjach też ktoś musi grać. W Geralta, w serii gier, która stała się w ostatnich latach naszym głównym towarem eksportowym, wciela się Jacek Rozenek. Warto tutaj wspomnieć o specyficznej grupie aktorów i oddać im należny szacunek. Są to ludzie, których dorobek obejmuje ogromną ilość tytułów, ale mimo tego na ulicy raczej ich nie rozpoznacie, bo grają wyłącznie (albo niemal wyłącznie) głosem. Przykładowo Agnieszka Kurnikowska (m.in. Triss Merigold), wystąpiła w ponad dwudziestu grach (oraz niemal setce filmów animowanych), ale zobaczyć jej twarz można było bodajże jedynie w epizodycznej roli w serialu Plebania. Prawdziwym tytanem pracy, jeśli chodzi o growy dubbing w Polsce, jest Jarosław Boberek. W ponad setce gier można napotkać postaci mówiące jego głosem (zresztą nie tylko w grach – król Julian z Madagaskaru to właśnie on). Przy czym akurat tego aktora możecie znać z twarzy. Choć w filmach aktorskich grywa na ogół role epizodyczne, to stał się rozpoznawalny dzięki Posterunkowemu z „Rodziny Zastępczej” (co ciekawe, aż troje aktorów grających w tym serialu ma bogate doświadczenie w pracy przy grach). Oczywiście, jest też wielu innych dobrych polskich aktorów, którzy użyczają swych głosów do gier. Jeśli ich pominąłem, to nie dlatego, że nie zasługują na uznanie, ale dlatego, że wyliczenie ich wszystkich zabrałoby co najmniej dodatkową stronę.
Mimo wszystko, dubbing w grach niekiedy pozostawia sporo do życzenia. Bardzo często poszczególne kwestie są wypowiadane nienaturalnie, tonem kompletnie nie pasującym do sytuacji, są jakby wyrwane z kontekstu, niekiedy wręcz sztywne i drewniane. Jest to wina nie tyle aktorów, co sposobu, w jaki z reguły przebiegają prace nad dubbingiem. Aktor najczęściej ma jedynie bardzo ogólne pojęcie o produkcji, w której tworzeniu bierze udział – wie o czym mniej więcej jest gra, kim jest odgrywana przez niego postać. Ale nie zna konkretnej sytuacji, w której wypowiadana jest dana kwestia. Pewien problem jest także z dialogami – nagrywanie rozmowy do gry nie przypomina tworzenia słuchowiska radiowego, gdzie aktorzy siedzą w studiu razem i faktycznie rozmawiają. Przy takich np. erpegach, zastosowanie takiej metody byłoby wręcz niewykonalne. Wszak w grach fabularnych dialogi są z założenia nieliniowe, poszczególne kwestie pełnią rolę „klocków” i to od wyborów gracza zależy, które z nich i w jakiej kolejności zostaną wypowiedziane w czasie rozgrywki,. Dlatego też z reguły każdy aktor indywidualnie nagrywa swój zestaw kwestii. Ułatwieniem dla aktorów jest pomoc producentów – tak było np. przy Wiedźminie, gdzie ludzie z CD-Projekt byli obecni w czasie nagrań i mogli udzielać odgrywającym porad. W przypadku lokalizowania produkcji obcojęzycznej aktorom pomaga odsłuchanie kwestii wypowiadanych przez oryginalnych odtwórców – wówczas mają się na czym wzorować.
Na koniec chciałbym wspomnieć o tym, że związki aktorów z grami nie muszą być tylko czysto zawodowe. Niektórzy lubią sobie po prostu popykać. Daniel Craig, czyli najnowszy model agenta 007, nie ukrywa, że gry są jego pasją. Pośród swoich ulubionych tytułów wymienia Halo i GTA. Ponoć kiedyś spóźnił się na ważne spotkanie, bo za mocno wczuł się w czasie gry w Guitar Hero. Wielbicielką Halo jest także Megan Fox. Duże zainteresowanie grami przejawia Vin Diesel. Gwiazdor kina akcji nie tylko wcielił się bohaterów w trzech komputerowych produkcjach, ale założył własną firmę Tigon Studios, będącą deweloperem gier. Czasem uwielbienie dla gier może przybrać dosyć dziwne formy – dotyczy to także graczy-aktorów. Robin Williams nazwał swoją córkę Zelda. Tak, w hołdzie dla serii The Legend of Zelda. W Polsce czołowym graczem-aktorem jest Pan Kazimierz Kaczor, który uwielbia strategie, zwłaszcza te autorstwa Sida Meiera z serią „Cywilizacja” na czele (za to ponoć nie przepada za Total Warem) i chętnie wypowiada się na temat swoich ulubionych tytułów (swego czasu występował w programie telewizyjnym „Joystick”, a i teraz zdarza mu się nagrać recenzję jakiejś gry – zainteresowanych zapraszam na Youtube'a). Zainteresowania grami nie kryje również Borys Szyc, fan Gears of War i Need for Speed. Natomiast Łukasz Nowicki przyznaje, że jest uzależniony od bourbona i... farmerskich gier na Facebooku (prawdę mówiąc, tym ostatnim wydaje się być lekko zażenowany).
A zatem, kiedy głos jakieś postaci powali was na kolana swą charyzmą (albo wręcz przeciwnie – wprawi w głębokie zniesmaczenie), sprawdźcie, komu należy przypisać za to zasługę (albo hańbę). Być może zdziwicie się, widząc nazwisko znane Wam z telewizji lub kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz