Związki gier z
kinematografią są silne. Najbardziej oczywistym przykładem tego są
filmy na podstawie gier, oraz gry na podstawie filmów. Te pierwsze z
reguły są beznadziejne, te drugie najczęściej są zwykłym
skokiem na kasę, gadżetem mającym wyciągnąć dodatkowe banknoty
z kieszeni fanów filmu. Można jednak spojrzeć na przenikanie się
przemysłów filmowego i growego od nieco innej strony i skupić się
na czynniku ludzkim. To jest – na aktorach.
Swego czasu całkiem
często pojawiały się na rynku gry wykorzystujące sceny z żywymi
aktorami. Niekiedy takie sekwencje stanowiły integralną część
rozgrywki – tutaj można wskazać takie tytuły jak licząca sobie
około dwudziestu lat seria Star Wars: Rebel Assault, a także Mad
Dog McCree czy Supreme Warrior. To rozwiązanie miało oczywiste wady
– wszak w czasie produkcji da się nagrać tylko z góry określoną
ilość scen z aktorami. W związku z tym, takie gry znacząco
ograniczały swobodę gracza, niekiedy sprowadzając jego działanie
do „kliknij, a wyświetli się fajna scenka”. To po prostu nie
mogło się przyjąć. Dziś jedynym typem gier, gdzie można się
spotkać z takim rozwiązaniem jest dosyć egzotyczny gatunek, a
mianowicie symulatory rozbieranego pokera... Ale nie o TAKICH
aktorkach ma być ten artykuł.
Dużo sensowniejszym
rozwiązaniem było tworzenie aktorskich przerywników filmowych,
odgrywanych pomiędzy poszczególnymi misjami. Tutaj warto wspomnieć
o serii symulatorów kosmicznych Wing Commander. W części trzeciej
i następnych można było zobaczyć właśnie takie przerywniki,
zresztą w pewnej mierze interaktywne. W głównego protagonistę,
Christophera Blaira, wcielił się aktor mający doświadczenie w
odgrywaniu bohaterów pilotujących gwiezdne myśliwce, a mianowicie
Mark Hamill.
Jeśli mowa o aktorskich
cut-scenkach, to nie sposób nie wspomnieć o produkcjach Westwood
Studios, zarówno głównej serii Command & Conquers, jak i jej
spin-offach Red Alert i Generals. Wprowadzenia do misji kręcone z
udziałem żywych ludzi stały się już tradycją Westwoodu. Być
może dlatego ten producent, jako bodajże jedyny na rynku, wciąż
używa aktorskich przerywników, choć moda na nie już dawno
przeminęła. Te filmiki z reguły nie powalają, najczęściej
ograniczając się do krótkich briefingów, w których jakaś
gadająca głowa pokrótce wyjaśnia nam cele następnej misji.
Aktorzy w nich grający na ogół do czołówki nie należą, próżno
szukać tu najjaśniejszych hollywoodzkich gwiazd. Ale mimo wszystko
można się natknąć na stosunkowo znane osoby, jak David Hasselhoff
(tak, chodzi o tego słonecznego patrolowca), czy Hosato George Takei
(odtwórca roli Sulu w serii Star Trek). Z reguły w przerywnikach
biorą udział także niebrzydkie dziewczyny, mające stanowić
dodatkową atrakcję przyciągającą graczy (szczególnie w Red
Alert 3 mamy do czynienia z jawnym fan service).
Jak już wspomniałem,
popularność aktorskich przerywników już dawno wygasła, a
Westwood jest ich ostatnim bastionem. Podstawowy powód jest dosyć
prozaiczny – nieopłacalność. Gaże aktorów, zbudowanie
scenografii, wynajęcie ekipy filmowej – to wszystko kosztuje.
Drugą przyczyną jest rozwój grafiki komputerowej. Obecnie cut
scenki mogą być z powodzeniem tworzone choćby na silniku gry, co
znacznie upraszcza ich produkcję. Nie mówiąc już o tym, że
programiści potrafią za pomocą komputerów tworzyć prawdziwe
perełki, jak w przypadku filmików Blizzarda.
Ale przecież aktor w
swej pracy używa nie tylko mimiki i wizerunku, ale również mowy.
Nawet jeśli rezygnujemy z kręcenia scen z udziałem żywych ludzi,
to przecież i tak ktoś musi podłożyć głosy pod bohaterów.
Dlatego dubbing w grach ma się dobrze i raczej nie zaniknie...
przynajmniej do momentu, w którym technologia syntezowania ludzkiej
mowy nie osiągnie odpowiedniego poziomu. Aktorem, który szczególnie
często użycza swego głosu w grach, jest wspomniany już Mark
Hamill. Ma on na koncie udział w ponad dwudziestu tytułach.
Czytelnicy mogą znać go np. jako narratora z Call of Duty 2, bardzo
często wciela się on także w Jokera w grach o Batmanie (zresztą
nie tylko grach, ale i serialach animowanych). Kilkakrotnie głos
podkładał Gary Oldman (serie Call of Duty, Medal of Honor, a także
The Legend of Spyro). Przygodę z dubbingiem w grach przeżyli
również tacy aktorzy jak John Cleese, Gary Coleman, Lisa Edelstein,
John Goodman, Dennis Hopper, czy Ron Perlman. W anglojęzycznej
wersji (o polskim dubbingu piszę nieco dalej) trzeciej części
Wiedźmina w rolę cesarza Nilfgaardu Emhyra wcieli się Charles
Dance, znany m.in. jako Tywin Lannister z „Gry o tron”.
Czasem zachodzi sytuacja,
gdy aktor podkłada głos pod postać, która owszem, została
wygenerowana komputerowo, ale tak, żeby jej twarz przypominała tą
należącą do odtwórcy. Można to uznać za naturalne w przypadku,
w którym gra jest adaptacją filmu lub serialu, a aktor wciela się
w tą samą postać, którą kreował w oryginale (co zresztą nie
zachodzi nazbyt często). I tak np. osoby pracujące na planie
serialu CSI:
Kryminalne Zagadki Las Vegas (i jego spin-offów)
wielokrotnie wcielały się we własne awatary w egranizacjach.
Ciekawszy przypadek zachodzi, kiedy mamy do czynienia nie z
adaptacją, ale z grą opowiadającą oryginalną historię, w której
wygląd bohatera zostaje dopasowany do dubbingującego. I tak np.
postać Nathana Dawkinsa z gry Beyond: Dwie Dusze jest dokładnym
odwzorowaniem Willema Defoe. W pełni dokładnym, gdyż ów aktor
użyczył nie tylko swego głosu i wizerunku, ale dzięki technice
motion-capture, także mimiki. Paradoksalnie można uznać, że w tym
wypadku historia zatoczyła koło i znowu w czasie gry możemy
podziwiać na ekranie prawdziwego aktora, choć tym razem nie dzięki
kamerze, a skomplikowanej aparaturze przekładającej jego ruchy na
grafikę komputerową.
Ale, ale. Ja
tak cały czas o zagraniczniakach, a przecież polscy aktorzy nie
gęsi, swój język mają i w grach go chętnie używają. Co
ciekawe, choć w Polsce dosyć silne jest przekonanie o grach, jako
rozrywce bezwartościowej intelektualnie i pozbawionej jakichkolwiek
wartości artystycznych (obecnie się to chyba pomału zmienia, choć
taki np. Andrzej Sapkowski dzielnie kontynuuje tradycję pogardzania
grami), to od dawna polscy aktorzy biorą udział w ich dubbingu. I
to nie byle jacy aktorzy. Szczególnie warto wspomnieć o ekipie
pracującej przy polonizacji serii o przygodach Dziecka Bhaala. Mało
która wybitna sztuka teatralna może się pochwalić tak gwiazdorską
obsadą. Chyba każdy, kto grał w Baldur's Gate kojarzy narratora –
Piotra Fronczewskiego. Pan Piotr stał się w środowisku graczy
postacią na tyle kultową, że pojawiły się nawet koszulki z jego
wizerunkiem i podpisem „Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać
drużynę”. Oprócz niego wymienię m.in. tak wybitnych aktorów
jak nieżyjący już niestety Gabriela Kownacka (Viconia) i Krzysztof
Kolberger (Jon Irenicus), a także szczęśliwie wciąż chodzący po
ziemskim padole Jan Kobuszewski (Jan Jansen) czy Wiktor Zborowski
(Sarevok). Oczywiście, Polacy nie ograniczają się tylko do
polonizowania zagranicznych gier. W naszych rodzimych produkcjach też
ktoś musi grać. W Geralta, w serii gier, która stała się w
ostatnich latach naszym głównym towarem eksportowym, wciela się
Jacek Rozenek. Warto tutaj wspomnieć o specyficznej grupie aktorów
i oddać im należny szacunek. Są to ludzie, których dorobek
obejmuje ogromną ilość tytułów, ale mimo tego na ulicy raczej
ich nie rozpoznacie, bo grają wyłącznie (albo niemal wyłącznie)
głosem. Przykładowo Agnieszka Kurnikowska (m.in. Triss Merigold),
wystąpiła w ponad dwudziestu grach (oraz niemal setce filmów
animowanych), ale zobaczyć jej twarz można było bodajże jedynie w
epizodycznej roli w serialu Plebania. Prawdziwym tytanem pracy, jeśli
chodzi o growy dubbing w Polsce, jest Jarosław Boberek. W ponad
setce gier można napotkać postaci mówiące jego głosem (zresztą
nie tylko w grach – król Julian z Madagaskaru to właśnie on).
Przy czym akurat tego aktora możecie znać z twarzy. Choć w filmach
aktorskich grywa na ogół role epizodyczne, to stał się
rozpoznawalny dzięki Posterunkowemu z „Rodziny Zastępczej” (co
ciekawe, aż troje aktorów grających w tym serialu ma bogate
doświadczenie w pracy przy grach). Oczywiście, jest też wielu
innych dobrych polskich aktorów, którzy użyczają swych głosów
do gier. Jeśli ich pominąłem, to nie dlatego, że nie zasługują
na uznanie, ale dlatego, że wyliczenie ich wszystkich zabrałoby co
najmniej dodatkową stronę.
Mimo
wszystko, dubbing w grach niekiedy pozostawia sporo do życzenia.
Bardzo często poszczególne kwestie są wypowiadane nienaturalnie,
tonem kompletnie nie pasującym do sytuacji, są jakby wyrwane z
kontekstu, niekiedy wręcz sztywne i drewniane. Jest to wina nie tyle
aktorów, co sposobu, w jaki z reguły przebiegają prace nad
dubbingiem. Aktor najczęściej ma jedynie bardzo ogólne pojęcie o
produkcji, w której tworzeniu bierze udział – wie o czym mniej
więcej jest gra, kim jest odgrywana przez niego postać. Ale nie zna
konkretnej sytuacji, w której wypowiadana jest dana kwestia. Pewien
problem jest także z dialogami – nagrywanie rozmowy do gry nie
przypomina tworzenia słuchowiska radiowego, gdzie aktorzy siedzą w
studiu razem i faktycznie rozmawiają. Przy takich np. erpegach,
zastosowanie takiej metody byłoby wręcz niewykonalne. Wszak w grach
fabularnych dialogi są z założenia nieliniowe, poszczególne
kwestie pełnią rolę „klocków” i to od wyborów gracza zależy,
które z nich i w jakiej kolejności zostaną wypowiedziane w czasie
rozgrywki,. Dlatego też z reguły każdy aktor indywidualnie nagrywa
swój zestaw kwestii. Ułatwieniem dla aktorów jest pomoc
producentów – tak było np. przy Wiedźminie, gdzie ludzie z
CD-Projekt byli obecni w czasie nagrań i mogli udzielać
odgrywającym porad. W przypadku lokalizowania produkcji
obcojęzycznej aktorom pomaga odsłuchanie kwestii wypowiadanych
przez oryginalnych odtwórców – wówczas mają się na czym
wzorować.
Na koniec
chciałbym wspomnieć o tym, że związki aktorów z grami nie muszą
być tylko czysto zawodowe. Niektórzy lubią sobie po prostu
popykać. Daniel Craig, czyli najnowszy model agenta 007, nie ukrywa,
że gry są jego pasją. Pośród swoich ulubionych tytułów
wymienia Halo i GTA. Ponoć kiedyś spóźnił się na ważne
spotkanie, bo za mocno wczuł się w czasie gry w Guitar Hero.
Wielbicielką Halo jest także Megan Fox. Duże zainteresowanie grami
przejawia Vin Diesel. Gwiazdor kina akcji nie tylko wcielił się
bohaterów w trzech komputerowych produkcjach, ale założył własną
firmę Tigon Studios, będącą deweloperem gier. Czasem uwielbienie
dla gier może przybrać dosyć dziwne formy – dotyczy to także
graczy-aktorów. Robin Williams nazwał swoją córkę Zelda. Tak, w
hołdzie dla serii The Legend of Zelda. W Polsce czołowym
graczem-aktorem jest Pan Kazimierz Kaczor, który uwielbia strategie,
zwłaszcza te autorstwa Sida Meiera z serią „Cywilizacja” na
czele (za to ponoć nie przepada za Total Warem) i chętnie wypowiada
się na temat swoich ulubionych tytułów (swego czasu występował w
programie telewizyjnym „Joystick”, a i teraz zdarza mu się
nagrać recenzję jakiejś gry – zainteresowanych zapraszam na
Youtube'a). Zainteresowania grami nie kryje również Borys Szyc, fan
Gears of War i Need for Speed. Natomiast Łukasz Nowicki przyznaje,
że jest uzależniony od bourbona i... farmerskich gier na Facebooku
(prawdę mówiąc, tym ostatnim wydaje się być lekko zażenowany).
A zatem,
kiedy głos jakieś postaci powali was na kolana swą charyzmą (albo
wręcz przeciwnie – wprawi w głębokie zniesmaczenie), sprawdźcie,
komu należy przypisać za to zasługę (albo hańbę). Być może
zdziwicie się, widząc nazwisko znane Wam z telewizji lub kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz