Maliniak,
jedną ręką trzymając ubrania, drugą nacisnął klamkę, a potem
wszedł do łazienki.
Pośród
niebieskich ścian, koło wanny stała Marta. Staszek stanął w
progu, wpatrując się w nią. Już przedtem uważał, że jest ładna
(nawet, kiedy na początku znajomości, mocno go irytowała), ale
teraz, kiedy jej mokre włosy opadały w lokach na ramiona, zawiązany
w pasie szlafrok podkreślał figurę, nie będąc na tyle długim,
żeby zakryć jej drobne, ale zgrabne nogi, to...
Po
chwili Marta spuściła wzrok i poprawiła szlafrok, jakby chciała
się nim mocniej zasłonić. Staszek też się speszył. Zaklął w
duchu. "Szybko się pocieszyłeś po Renacie" - zdawało mu
się, że ponownie słyszy drwiący głos ojczyma. ,,Ty mendo"
- pomyślał ,,Dopiero co zginęła... Tak, powiedzmy to sobie
szczerze... twoja dziewczyna... A ty... i to w dodatku wobec tej
biednej kobiety. Kawał chuja z ciebie, prawdę mówiąc".
- To
ja poszukam tej suszarki - w końcu odezwał się, aby przerwać
niezręczne milczenie. W ciszy zaczął przeglądać klamoty, którymi
był zasypany stojak. W końcu, pośród gąbek i buteleczek znalazł
urządzenie, po czym podłączył do prądu.
- Nie
działa. - stwierdził z głupią miną.
- Coś
się zepsuło? - spytała Marta.
- Nie
wiem, ostatnio działała. - chłopak podrapał się po głowie, a
potem palnął się w czoło. - Matko, debil ze mnie, przecież prądu
nie ma!
Cavalieri
spojrzała na niego z nieco niepewną miną. Staszek stłumił cisnący mu się na usta śmiech. Rechotanie przed Martą, nawet z samego siebie, było mimo wszystko trochę niestosowne... Ale mimo wszystko, atmosfera się odrobinę rozluźniła. A przynajmniej chłopak poczuł się trochę mniej spięty.
- No
nic, przetrę ręcznikiem, a potem same wyschną... W końcu się nie
przeziębię. Nie na tej planecie. - oświadczyła Cavalieri.
- No
tak - odparł Staszek. - Tutaj masz ubrania - wskazał na
przyniesione łaszki, które wcześniej położył na pralce. - To ja
już pójdę chyba.
-
Dziękuję - odpowiedziała Marta, rzucając okiem na ubrania. -
Tak, idź. Lepiej się prześpij, na pewno jesteś zmęczony, a
musisz mieć siły... Nawet jeśli na razie czeka nas tylko narada,
lepiej mieć jako tako jasne myśli. Ja tak zrobię, jeśli można
-
Pewnie. Pokój gościnny jest na lewo. To... na razie. - zakończył
Staszek, a potem opuścił łazienkę.
Maliniak
udał się do swojego pokoju. Zdjął buty, aby dać nieco odpocząć
nogom... Zapach był niezbyt przyjemny, chyba jemu też by się
przydała lekka kąpiel... A potem uwalił się na łóżku. Przez
jakiś czas przewracał się z boku na bok, targany myślami, ale w
końcu zmęczenie zrobiło swoje i zapadł w drzemkę.
W
końcu się obudził. Wyrwany z czarnej otchłani snu, przez chwilę
był tak zamroczony, że nie pamiętał nawet gdzie jest, już nie
mówiąc o jakichkolwiek planach.. Potem jednak oprzytomniał i
uświadomił sobie, co się dzieje. Zerknął na zegarek - było za
dziesięć szósta. Spał ponad pół godziny, a za chwilę miała
się odbyć zapowiedziana przez Abiatara narada. Staszek wstał i
ruszył na spotkanie z pozostałymi.
Znalazł
ich w kuchni. Na stole była już przygotowana skromna kolacja, a na
krzesłach siedzieli Marta i Mirkof. Jeszcze przed chwilą słyszał przytłumione głosy, ale gdy wszedł do pomieszczenia, zapadła cisza. Co gorsza, Velarez wyglądał
na zadowolonego z siebie.
- O czym rozmawialiście? - spytał ponurym tonem Maliniak, odsuwając sobie
krzesełko.
Marta
wyraźnie się zmieszała, a Staszek natychmiast pożałował swych
słów. Uznał, ze musi szybko zmienić temat: - Inkwizytora nie ma?
- spytał.
- Ano
nie ma. - Jego ojczym pokręcił głową. - Braciszek najpierw
ustawia nas jak w zegarku, każe przyjść na naradę wojenną, a
potem sam wybywa. Nieładnie.
- Nic
bardziej mylnego - rozległ się spokojny głos Abiatara.
Natychmiast cała trójka odwróciła się w stronę wejścia do
kuchni. Stał w nim Refuze. Na mankiecie jego szarego munduru widać
było małą plamę krwi. - Przecież zaplanowałem naradę na szóstą
- i o tym czasie przybyłem.
Staszek
odruchowo zerknął na czasomierz wiszący na kuchennej ścianie.
Właśnie w tej chwili duża wskazówka przekroczyła dwunastkę,
wyznaczają równą godzinę.
- Jak
w zegarku. - Laszamar powtórzył słowa Mirkofa, a kąciki jego ust
zadrgały lekko, jakby w śladowym uśmiechu.
-
Jest brat ranny? - z troską w głosie spytała Marta, patrząc na
krwawą plamę na uniformie zakonnika.
-
Nie, to nie moja krew. - spokojnie odrzekł Refuze.
-
Acha, to dob... - zaczęła Cavalieri, ale nagle przerwała. - W
takim razie czyja?
-
Pozwolicie, że o tym opowiem podczas posiłku, żeby nie przedłużać.
Choć
czasem wywody inkwizytora sprawiały wrażenie dziwacznych i
niezrozumiałych, tym razem Staszek zgadzał się z nim na całej
linii. Ostatnim posiłkiem jaki spożył, była mała konserwa - i
było to w środku nocy. Do tej pory nie myślał o tym, ale zapach
jedzenia na stole sprawił, że ślinka zaczęła mu napływać do
ust.
-
Może brat Refuze poprowadzi modlitwę przed jedzeniem? -
zaproponowała Martaa.
No
tak.
Inkwizytor
skinął głową. - Czemu nie? - powiedział, po czym podszedł do
stołu i złożył ręce. - Boże w Niebiosach pobłogosław nas i te
pokarmy, które będziemy spożywać i za które Ci dziękujemy.
Amen
-
Amen - odpowiedziała pozostała trójka. Jak widać, podstawową
zasadą inkwizycyjnych form pobożności było ,,zwięźle, krótko i
na temat". Staszkowi to pasowało. Chłopak natychmiast usiadł,
wziął grubą pajdę chleba, posmarował... czymś co wytwórcy
określali mianem ,,pasztetu" (Staszek wolał nie wiedzieć, jaki
jest prawdziwy skład, ale tak czy inaczej, lubił to) i zaczął się
napychać. Po chwili zorientował się, że rozsiewa dookoła okruchy
i kropelki śliny. Zawstydzony rzucił okiem w stronę Marty.
Kobieta widziała, że zachowuje się jak świnia, ale tylko
przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko, jakby chciała
powiedzieć ,,Jedz, jedz, nie przejmuj się". Mimo wszystko
Staszek nieco zwolnił tempo jedzenia.
- Zatem... żeby nie przedłużać. - zaczął Abiatar. - Byłem na
zwiadach. Połączonym z... przesłuchaniami. Tak się złożyło, że
tych kilu osobników, których spotkałem... Nie było skorych do współpracy.
Może z powodu munduru - chyba próbowali się włamać do jednego z
bogatszych domów. A może moja niebieska skóra wydała im się
śmieszna? A może z obu powodów? Nieistotne. W każdym razie, udało
mi się z nimi nawiązać nić porozumienia... choć nie bez
trudności i konieczności ucieknięcia się do niewerbalnych metod
przekonywania.
- A
ja myślałem, że im po prostu nastukałeś - stwierdził Mirkof,
nalewając sobie kawy do kubka.
- To
miałem na myśli - Znowu te charakterystyczne drgnięcie warg. -
Ale pozwólcie, że przejdę do sedna. Otóż ci szabrownicy byli
mocno zaniepokojeni. A włamywali się nie tylko po to, aby obrabować
mieszkanie, ale by się w nim schronić. Ponoć potwór jest blisko
miasta. Jeden z bandy wypuścił się na przeszpiegi po okolicy.
Zabrał ze sobą krótkofalówkę. Podobno przed śmiercią,
straszliwie krzyczał. Najpierw ze strachu, potem z bólu. A na
koniec słychać było tylko ryki i skrzeki.
Staszek
nerwowo przełknął kęs chleba. Przypomniały mu się straszliwe
odgłosy rzezi w hotelu.
- To
na pewno prawda. Moja aniołki też dały mi znać, kiedy spałam, że
niebezpieczeństwo jest blisko. - powiedziała Marta, tak
naturalnym tonem, jakby właśnie prosiła o podanie cukru. Mirkof
zrobił głupią minę, zaś Abiatar rzucił jej dyskretne, badawcze
spojrzenie. Staszek w milczeniu zagryzł wargi. Przypomniały mu się
słowa inkwizytora.... Maliniak też nie wiedział, czy lepiej
pozwolić, aby mur złudzeń chronił Martę, czy też go
zburzyć... Ale na pewno nie teraz. Nie kiedy niebezpieczeństwo było
tak blisko.
-
Przynajmniej cała rzecz skończy się szybko - mruknął Velarez i
pociągnął łyk z kubka. - No to jak już tak idzie - może
wtajemniczy nas braciszek w swój cudowny plan?
Abiatar
odłożył sztućce, którymi kroił posiłek. Najwyraźniej już
skończył jeść. Nie spożył zbyt wiele - być może potrzebował
mało jedzenia, ze względu ma ascetyczny, zakonny tryb życia - albo
może jako Laszamar miał odmienną fizjologię.
-
Żeby przebić skórę gargoyli, potrzeba sporej siły ognia.
Większej nawet, niż żeby zestrzelić mały statek. Działko
przeciwlotnicze, które ochrania wasz ratusz, byłoby w stanie
zniwelować pancerz potwora, tylko jeżeli po kolei kilka pocisków
trafiłoby w to samo miejsce. A to niemożliwe. Gargulec porusza się
zbyt szybko... Jego przyspieszony metabolizm i nadmiar energii służy
nie tylko rozwojowi. Dlatego nie nadaje się do tego celu. -
oświadczył.
-
Zatem co się nadaje? - spytał z kwaśną miną Mirkof.
- Tak
się składa, że mam to ze sobą. A dokładnie - w salonie. Jeśli
skończyliście już jeść, chodźcie, a zobaczycie. - oznajmił
Abiatar.
- Ja
jestem gotowa. - powiedziała Marta, wstając od stołu.
- Ja
też. - dodał Velarez - Dziękuję pani za kolację. - powiedział
i skinął lekko głową.
- Och,
to ja dziękuję za gościnę. - kobieta skinęła głową.
Przeklęty
Mirkof. Niby taki nieokrzesany, a jednak miał w sobie coś, co
działało na kobiety. W końcu inaczej mama by za niego nie
wyszła... Staszek połknął ostatni kęs w całości, szczęśliwie
unikając zadławienia i również podziękował. Po chwili cała
ekipa przeszła do dużego pokoju. W dalszym ciągu na stoliku leżała
podłużna waliza, którą przyniósł zakonnik. Abiatar stanął nad
nią i przez chwilę manipulował przy zamku - dopiero teraz Maliniak
zauważył, że zawartość była chroniona przez jakiś mechanizm
szyfrowy. W końcu zaskoczyło i klapa odskoczyła. Abiatar odsunął
się od stolika i usiadł wygodnie w fotelu, pozwalając pozostałym
na przyjrzenie się temu, co było w walizce. Okazała się ona być
futerałem, w którego wgłębieniu spoczywał podłużny, metalowy
przedmiot. Była to metalowa rura, na której widniał jakiś
przyciski oraz jakiś, w tej chwili złożony wihajster, zapewne
stojak bądź uchwyt. We wnętrzu wnętrzu został umieszczony nieco
mniejszy pręt, na którego czubku była zwężająca się głowica -
jej koniec był bardzo cienki w stosunku do reszty i wyglądał na
ostry. Sama głowica była wykonana z jakiegoś innego metalu niż
reszta, bardziej... połyskliwego.
-
Bardzo to ładne, ale czy ma jakieś praktyczne zastosowanie? -
odezwał się w końcu Mirkof, idąc w ślady Refuzego i uwalając
się w drugim fotelu.
-
,,To" jest wprost stworzone do zadania, jakie nas czeka -
wyjaśnił Abiatar. - To przenośna wyrzutnia rakiet klasy
,,Sicarian". Dzięki dużej prędkości lotu i temu szpikulcowi
na końcu, zrobionemu z kimberleńskiej stali, jest w stanie przebić
praktycznie każdy pancerz... No może oprócz tych na dużych
statkach bojowych. Wybuch nastąpi dopiero, kiedy wbije się w ciało
potwora - dzięki czemu większą część jego siły zostanie
skierowana do jego wnętrza, dosłownie go rozrywając. A dzięki
naprowadzaniu, jest duża szansa, że w niego trafimy. Dodajmy
jeszcze, że ta broń jest bardzo łatwa w obsłudze.
-
Czyli można by rzecz, broń idealna - mruknął Staszek.
- W
tej sytuacji - owszem - przytaknął inkwizytor.
-
Więc zostają nam tylko trzy problemy. Po pierwsze - musimy znaleźć
stwora. Po drugie - nie dać się zabić, zanim któreś z nas z tego
nie wystrzeli. Po trzecie - mamy tylko jedną szansę, chyba, że
przywiozłeś więcej tych cudeniek. Na co nie mam zbyt wielkiej
nadziei.
- I
słusznie - kiwnął głową Laszamar. - Nie brałem ze sobą
arsenału. Nie wiedziałem, że kiedy przybędę, potwór będzie już
rozbudzony. Tak czy inaczej... Musimy zmaksymalizować nasze szansę
w inny sposób. Na przykład - musimy znaleźć odpowiednie miejsce
na walkę. Ja nie znam miasta. Jakieś propozycje?
Cała
czwórka stała na dachu jednego z bloków. Najchętniej Staszek
trzymałby Martę z dala od walki z potworem... Gdyby skryła się
w jakiejś piwnicy, byłaby bezpieczna. Tylko, że... Znając jej
stan, nie mógł być pewien, czy pozostałaby w ukryciu, a nie
wybiegła na spotkanie gargulca. Dlatego z dwojga złego, lepiej, aby
ktoś miał ją na oku cały czas, nawet jeżeli miało to oznaczać,
że weźmie udział w akcji.
Czemu
wybrali właśnie ten dach? Budynek był dosyć solidny. Ale, dajmy na to,
ratusz też był taki. Mirkof z początku nalegał, aby właśnie tam
czekać na potwora. W końcu, gdyby Sicarian nie trafił w potwora,
mogliby jeszcze spróbować użyć działka. Jednak Abiatar
zdecydowanie się temu sprzeciwił. Po raz kolejny potwierdził, że
broń przeciwlotnicza nie zda egzaminu przeciw tej poczwarze. Za to
cenny atutem byłaby wysokość - tak aby potwór nie mógł
doskoczyć do ich stanowiska. ("A co, jeżeli już nauczył się
latać"? - spytał Staszek. ,,Umrzemy" krótko skwitował
inkwizytor). Dlatego w końcu wybrali jeden z bloków, jego dach
wznosił się wyżej niż wieżyczka strzelnicza ratusza.
Z
odtwarzacza, który zabrali z domu, cały czas leciała muzyka - na
tyle głośno, aby dźwięk niósł się po okolicy. W końcu nie
chcieli ukrywać się przed potworem. Chcieli go zwabić. Im szybciej
nastąpi konfrontacja, tym większe mieli szanse.
Marta
była zatopiona w rozmowie z Abiatarem. Staszek postanowił nie
przeszkadzać. Być może inkwizytor był dziwny, ale na pewno miał
pewną wiedzę psychologiczną. Była szansa, że jest w stanie
wybadać kobietę i zdecydować, czy straszne przeżycia wywołały u
niej chorobę - a jeżeli tak, podjąć jakieś działania. Dlatego
chłopak odszedł na drugi koniec dachu (poza tym, lepiej, żeby
teren był obserwowany z obu stron). Usiadł na murku otaczającym
podłoże (miał stanowić ochronę przed wypadnięciem), spuszczając
nogi na dół. Muzyka była na tyle głośna, że nie słyszał
rozmowy Marty i obcego. Zanim zdążył zatopić się w myślach,
dosiadł się do niego Mirkof.
-
Kiepska sprawa, nie, młody? - mruknął mechanik. - Po mojemu, to
idziem śmierci prosto w śmierdzącą i zębatą paszczę śmierci, jakby
powiedział poeta.
- Ta
- krótko odparł Staszek. Jeżeli ten tekst miał być żartem dla
rozładowania atmosfery, to do niego nie trafiał.
Velarez
przez chwilę milczał, stukając palcami do rytmu muzyki i gapiąc
się przed siebie. W końcu westchnął przeciągle i znowu zaczął
mówić.
-
Kiepsko zaczęliśmy. Ty się na mnie wkurzałeś, bo nagle na
miejsce ojca przyszedł obcy facet i zaczął się rządzić. Ja się
wkurzałem na ciebie, bo nie chciałeś się słuchać i jak mogłeś
okazywałeś, że mnie tu nie chcesz. No i tak żyliśmy jak pies z
kotem. No ale teraz... Trza zapomnieć o głupotach. Musimy się
trzymać razem. Ani ty, ani ja, nie chcemy żeby twoja matka płakała
po którymś z nas, zgadza się? Nie musim się lubić, ale musim
sobie pomagać. Jak to wszystko się skończy, można będzie wrócić
do warczenia na siebie. To jak? Sztama? - Mirkof wyciągnął
swoją szeroką łapę w stronę pasierba. Staszek spojrzał na nią
z zaskoczeniem. Mimo wszystko... tego się nie spodziewał. Jednak po
chwili wahania, uścisnął dłoń.
- No
wiem - mruknął. - Ja też się czasem jak gówniarz zachowywałem.
Mirkof
już otwierał usta od odpowiedzi, ale w tej chwili dźwięki muzyki
zagłuszyły krzyki Klaudii.
- On
tu jest! Widzę go! Idzie tu! - kobieta wskazywała placem gdzieś
w oddali. Staszek i Mirkof natychmiast podbiegli na drugi kraniec
dachu, gdzie stała Cavalieri. Faktycznie... Ponad jednym z budynków
widać było kark potwora i jego ohydny pysk. Stwór obrócił głowę
w stronę schronienia czwórki. Otworzył dziob i wydał donośny,
charczący skrzek. A potem, tratując wszystko na swojej drodze,
ruszył w jego stronę.
-
Szybko, trzeba przyszykować... - powiedział Staszek. Jednak kiedy
zerknął w tył, zobaczył, że inkwizytor unosi już Sicariana. Z
tyłu podbiegł do niego Mirkof, chwytając za tył broni. Refuze
miał celować, Velarez jedynie podtrzymywał tylną końcówkę -
taki sposób użycia zapewniał najlepszą stabilizację i celność.
-
Schowajcie się. - powiedział Laszamar, nie patrząc ani na Staszka,
ani na Klaudię. - Wasza rola skończona.
Faktycznie,
tak miało być. Mieli jedynie pomóc przy obserwacji, a kiedy potwór
się zbliży, uciec. Tak miało być...
- Ja
muszę zostać. Bóg chce, abym się zmierzyła z tym demonem -
oświadczyła Martaa. Teraz już nie krzyczała. Jej głos był
pewny i spokojny - podobnie jak je wzrok i postawa.
-
Rób, co mówi niebieski, wariatko! - krzyknął zdenerwowany Mirkof.
- Uciekaj! Cholera... Młody, zrób coś z nią! - dodał, widząc,
że kobieta nic sobie nie robi z jego wrzasków. - Kurwa żesz
Staszek
przez chwilę stal niezdecydowany. Wtedy po raz kolejny usłyszał
ryk potwora. Był już bardzo blisko. Chłopak w końcu się ruszył.
Podbiegł od tyłu do stojącej niemalże na baczność Cavalieri, a
potem ogłuszył ją ciosem w ciemię. Złapał ją rękoma pod pachy
i zaczął wlec w kierunku schodów. Kiedy schodził na dół,
ostatnią rzeczą jaką zobaczył, zanim jego głowa znalazła się
pod poziomem dachu. było dwóch mężczyzn trzymających wyrzutnię.
Celowali do potwornej istoty, która wznosiła się ponad budynek.
Jej rozpostarte, ociekające jakimś śluzem (chyba dopiero się
wylęgły) błoniaste skrzydła przesłaniały niemal całe niebo.
Smok
Zamętu, który przez wieki spał pod ziemią, teraz wzbił się w
przestworza.
Staszek
nie czekał na wynik walki. Targał nieprzytomną Martęę po
schodach, na dół. Po kilku sekundach - choć wtedy wydawało mu
się, że minęło co najmniej kilkanaście minut - usłyszał świst,
wybuch, a potem przeraźliwy ryk - tym razem był tak silny, że aż
mury budynku zadrżały. Użyli Sicariana. Staszek przystanął na
chwilę. Czy udało się im?
W tej
chwili z góry zaczęły dobiegać kolejne ryki i skrzeki. Maliniak
zamarł, a serce podeszło
mu do gardła. Bestia żyła... Może ryczała w agonii, ale żyła.
Jednak po chwili chłopak zorientował się, że to nie brzmi, jak
przedśmiertne jęki. Owszem, czuć było gniew... Ale nie
cierpienie. Poza tym, Staszek mimochodem zauważył, że muzyka z
odtwarzacza na dachu przestała grać. I w jakiś sposób, to go
ostatecznie przekonało, że atak się nie powiódł.
Maliniak
poczuł, jak zaczyna go ogarniać panika. Co teraz? Czy potwór ich
widział? Czy jeśli tak, to gargulec jest wystarczająco
inteligentny, aby pamiętać, że zbiegli... to znaczy, że on
zbiegł... na dół? Czy zacznie ich ścigać? Nie zmieści się w
oknach czy klatce schodowej, ale... Może zacznie po prostu przebijać
się przez ściany?
Kiedy
Staszek stał na schodach, trzymając zwisając bezwładnie Martę,
a straszne myśli galopowały przez jego głowę, nagle usłyszał
donośny szum. A po chwili przez okno ujrzał potwora. Czy raczej,
fragment jego korpusu. Na szczęście, stwór nie mógł ich
dostrzec. Po chwili, zaczął się oddalać, lecąc na swoich
ohydnych skrzydłach. Jego sylwetka była widoczna na niebie jeszcze
przez długi czas.
Staszek
odetchnął. Nogi się pod nim ugięły i opadł na jeden ze stopni.
Głowę Marty położył na swoich kolanach, aby nie leżała na
twardym betonie. Chłopak przez chwilę ciężko dyszał, ocierając
pot z czoła. Wtem głowa kobiety poruszyła się, a z jej ust dobył
się cichy jęk. Wzrok Staszka napotkał jej półowarte oczy.
- Nie
bój się, już odleciał - powiedział uspokajającym, choć
niezbyt pewnym tonem.
-
Odleciał? - Marta otworzyła oczy szeroko i uniosła głowę.
Chłopak nagle poczuł się nieco głupio, że trzymał ją na
kolanach, ale kobieta nie zwracał na to w ogóle uwagi.
-
Więc nie udało się im. Zginęli - oświadczyła ze smutkiem,
stając na nogi. - Czemu mnie stamtąd zabrałeś?
-
Wiem, przepraszam, że ci przyłożyłem, ale nie miałem wyboru... -
odpowiedział chłopak.
- Nie
o to chodzi. Czemu mnie zabrałeś? Gdybym tam była, potwór
zostałby zniszczony.
Maliniak
poczuł, jak zaczyna go ogarniać furia.
-
Co?! - ryknął na cały głos, wymachując rękoma. - Przestań
pieprzyć do cholery! On by cię zeżarł, jak tamtych i tyle by
było! Gdyby nie ja, byś nie żyła! Wiem, że dużo przeszłaś...
Współczuję, ale ocknij się wreszcie! Bo w końcu się zabijesz...
A mnie przy okazji! - Chłopak urwał i opuścił ręce. Przez chwilę
stał ciężko dysząc. Powoli gniew zaczął ustępować miejsca
strachowi. Przypomniał sobie, co (zapewne świętej pamięci) Refuze
mówił o murze... A co jeżeli teraz wlaśnie go zburzył? Co jeżeli Martaa wpadnie w panikę, depresję... Cokolwiek...
Jednak
Cavalieri nie miała zamiaru histeryzować. Westchnęła cicho, i
pokręciła głową ze słabym uśmiechem na twarzy.
-
Tak, wiem, chciałeś dobrze... Dobry z ciebie człowiek. Ale brak ci
wiary.
Staszek
pożałował, że już opuścił ręce, bo w tej chwili miał ochotę
zrobić to ponownie. Jak widać,
mur w umyśle Marty był naprawdę solidnie postawiony. Cóż, w
sumie wypadało się cieszyć, że jednak jej nie zranił.
-
Dobrze, to skoro ten skur.. skubaniec odleciał, chodźmy zobaczyć,
co się z nimi stało. - powiedział w końcu. - Na pewno nie żyją,
ale mamy obowiązek sprawdzić.
Marta
kiwnęła głową. Staszka nagle znowu opadły wątpliwości.
-
Chociaż może... Ty lepiej tu zostań? - powiedział. Bał się, że
widok zmasakrownyach ciał może obudzić wyparte wspomnienia. Ha!
Wspomnienia.... Przecież to było wczoraj.
Marta
pokręciła głową.
- No
dobrze. - westchnął Staszek. - Chodź.
Na
dachu zastali pobojowisko. Dookoła leżały połamane anteny, a
murek w jednym miejscu był całkiem zniszczony. Ponadto znaleźli
też Abiatara. W kawałkach. Drobnych. I do tego nie było ich za
dużo (zapewne większość skończyła w żołądku, czy co tam miał
w środku, gargulca). W zasadzie jedynie dzięki strzępkom
niebieskiej skóry i jego munduru czy też habitu dało się
rozpoznać szczątki.
-
Zginął w dobrej sprawie. Niebiosa przyjmą jego duszę -
stwierdziła Marta. Mimo wszystko, w jej głosie czuć było pewien
smutek. Staszek czuł, jak zjedzony niedawno ze smakiem i pośpiechem
posiłek podchodzi mu do gardła.
-
Zaraz! - krzyknęła Cavalieri, obracając się dookoła i
rozglądając. - Nigdzie nie ma twojego ojczyma.
-
Może... połknął go w całości? - wymruczał Maliniak,
powstrzymując wymioty. W tej chwili gdzieś z dołu dał się
słyszeć przeciągły jęk. Klaudia podbiegła do krawędzi. - On
jest tutaj! Na balkonie! - krzyknęła. Staszek szybko do niej
podszedł. Faktycznie, na balkonie piętro niżej leżał, okrwawiony
Mirkof. Ruszał się.
-
Zaraz... zejdę do niego... - Staszek zaczął się gorączkowo
rozglądać. - Nie ma drabinki... Eee... Jest tu jakaś lina.
-
Staszek.! - krzyknęła dziewczyna. - Przecież możemy tam zejść
normalnie, po schodach... Módlmy się, żeby mieszkanie było
otwarte, to wejdziemy z niego!
Chłopak
palnął się dłonią w czoło. Fakt....
-
Dobra, biegniemy, chyba z nim kiepsko! - oświadczył i ruszył w
kierunku schodów, a Marta za nim. Po chwili stali przed drzwiami
do mieszkania. Były zamknięte.
- Co
robimy? - spytała Klaudia nieco piskliwym głosem. Chyba nawet jej
udzieliła się panika.
-
Zaraz... - wymamrotał Staszek... - Otwierają się do środka,
dobra.... Odsuń się! - rzucił do Klaudii, robią kilka kroków w
tył. Potem wziął rozpęd i gruchnął z całej siły w drzwi.
Zatrzeszczało, ale nie udało się otworzyć przejścia. Nie bacząc
na bolący bark, Staszek po raz kolejny
podjął próbę staranowania. Tym udało się. Para natychmiast
weszła do środka. Przebiegli przez przedpokój i salon (panował tu
niezły rozgardiasz, powywalane ubrania, książki na podłodze -
chyba ktoś pakował się w pośpiechu) i za parę sekund byli już
na balkonie.
Mirkof
leżał na brzuchu. Podpierał się ręką i postękiwał - chyba
próbował się podnieść. Kiedy para weszła na balkon, odwrócił
głowę w ich stronę. Była cała we krwi, która wypływała z
rozbitego nosa i rozciętego czoła - zresztą ściekający płyn
utworzył już sporą kałuże wokół niego. Poza tym, również na
ubraniu, w okolicach klatki piersiowej, miał czerwoną plamę.
-
Przeżyłesz! - krzyknął Staszek.
-
Brawo! Zauważyłeś! Zuch chłopak... - zażartował Velarez. Efekt
zepsuł nieco przeciągły jęk, którym zakończył ostatnie zdanie
i grymas bólu na jego twarzy. Klaudia kucnęła przy nim, próbując
obejrzeć rany.
-
Ech, spudłowaliśmy. - mruknął Mirkof. - A coś chujowe było te
naprowadzanie. Jak rakieta mu przeszła ponad łbem, o tak i
poleciała, Panu Bogu w okno. A potem... cholera się zabrała za
nas. Ja miałem farta, złapał mnie i jebnął tutaj. Braciszka
pewnie zeżarł...
-
Tak. - Tylko tyle był w stanie powiedzieć Staszek.
- Ma
pan chyba złamane żebro. - powiedziała Marta.
-
Dobra, jakoś wyjdziesz z tego, chyba. - odezwał się Staszek. -
Zaraz cię przeniesiemy na kanapę w salonie i...
Mirkof
zaśmiał się. Rechot zaraz się urwał - ból znów dał o sobie
znać.
- Aż
tak... daleko.... mój fart nie sięga... - odpowiedział. Jego głos
stał się cichszy i urywany, chyba mówienie sprawiało mu duża
trudność. - Myślisz, czemu tak leżę... jak placek? Coś mi
strzeliło w kręgo... kręgosłupie... A w brzuchu to chyba... Jakby
wszystko popękało i zaczęło się tam w środku... prze...
lewać...
- Ale
chyba... Nie umrzesz od tego? - w głosie Staszka było słychać
przerażenie, kiedy nachylił się nad ojczymem. - Może ci z bunkra
nam pomogą, mają pewnie tam jakiś medyczny...
Ale
Velarez go nie słuchał. Mechanik złapał ręką za nogawkę
pasierba.
-
Opie... kuj... - zaczął mówić, ale nie dokończył. Jego dłoń
puściła ubranie Maliniaka, a potem opadła bezwładnie. Chwilę
później, głowa też dotknęła betonu. Mężczyzna był martwy.
,,Kiedy
żył, tyle razy życzyłem mu śmierci... A kiedy umarł, płakać
mi się chce." - pomyślał mimochodem chłopak.
-
Niech spoczywa w pokoju - wyszeptała Marta, a potem wstała. -
Chodź. Przeniesiemy go do mieszkania. Pochowamy go, kiedy odeślemy
demona do piekieł.
- Co,
proszę? - Staszek patrzył osłupiały na kobietę. - Po tym
wszystkim... Ty wciąż chcesz polować na to coś? O co ci chodzi?
Tak mocno chcesz pomścić... - w ostatniej chwili ugryzł się w
język.
- Tu nie
chodzi o zemstę... - pokręciła głową Marta. Jej twarz była
obrócona w stronę ciała Mirkofa, ale zamyślone oczy patrzyły
jakby gdzieś w dal. - Umarli... Przynajmniej ci... ci o których w tej chwili myślisz... Nie łakną zemsty ani krwi. Są poza cierpieniem, poza
nienawiścią. Co nie znaczy, że nie dbają o tych, którzy
pozostali po tej stronie.
-
Więc jeżeli dbają o ciebie, na pewno nie chcą abyś bezsensownie
zginęła. - szybko odpowiedział Staszek. Uznał, że choć na
chwilę musi przyjąć szaloną logikę Cavalieri, jeżeli ma ją
przekonać.
Kobieta
pokręciła głową.
-
Jeżeli stawię czoła bestii, nie zginę bezsensowną śmiercią.
Wiem, że uważasz, ze oszalałam. - Staszek otworzył usta, aby
(nieszczerze) zaprzeczyć, ale dziewczyna nie dała mu dojść do
słowa. - Ale taka jest prawda. Chyba, że... Nie pójdziesz ze mną.
Wtedy zginę. - ze stoickim spokojem kontynuowała. - Potrzebuję
kogoś, kto będzie operował działkiem.
- A
nie możesz zastrzelić dziada kulami światła puszczanymi z rąk? -
pozwolił sobie na ironię Staszek. - Albo nie wiem...
wyezgorcyzmować go? Potrzebujesz czegoś tak prostackiego, jak
działko przeciwlotnicze, żeby wypełnić swoją święta misję?
-
Tak. Właśnie tak jest. Zawsze jest potrzebny ludzki wkład. Poświęcenie. Niebiosa niczego nie zrobią za nas. To byłoby... niesłuszne. Ale nie bój się, gdybyś miał zginąć, nie
wciągałabym cię w to. Ale wiem, że jeżeli ze mną pójdziesz
efekt będzie taki - ty przeżywasz, potwór nie.
-
Uważasz, że tchórzę? - żachnął się Staszek. - Nie chodzi o
to, że się boję... tylko, że... To się nie może udać. To nie
ma sensu.
Cavalieri
milczała przez chwilę, a potem westchnęła. - Dobrze. Chodź,
przeniesiemy ciało. Raczej nie zdołamy go dziś pochować.
Najlepiej, żebyś spróbował schronić się w bunkrze. Może cię
wpuszczą.
-
Dobrze, no to... - powiedział Maliniak pochylając się, aby wziąć
ciało Mirkofa za ramiona. - Zaraz... Mnie wpuszczą? To znaczy, że
ty...
- I
tak pójdę. Z tobą, czy bez ciebie. Mam nadzieję, że przy takim
rozwoju wydarzeń też przeżyjesz, choć tego mi nie przekazano. -
stwierdziła Marta, łapiąc trupa za nogi. Przez chwilę oboje w
milczeniu szli z ciałem do mieszkania. Potem ułożyli je na
kanapie, a Marta nakryła je prześcieradłem, znalezionym pośród
pozostawionych przez uciekających w popłochu właścicieli.
-
Odkąd się poznaliśmy, darliśmy koty, a ja miałem go za szuję -
odezwał się Staszek, tępo wpatrując się w białą (teraz nieco
poplamioną krwią) płachtę. - A w momencie, kiedy pojawił się
cień szansy, że zaczniemy się dogadywać, on zginął.
-
Przynajmniej nie poszedł w zaświaty z urazą w sercu.
Maliniak
uśmiechnął się smutno. - Chciałbym mieć takie podejście, jak
ty. Tak chyba jest... łatwiej.
Kobieta
odwróciła wzrok.
-
Zanim zostałam... obdarzona... tą nadzieją... - zaczęła łamiącym
się głosem. - Przeżywałam... Nawet nie wiesz... - ramiona Klaudii
zaczęły się trząść. Po chwili wahania Staszek podszedł do niej
i położył jej na ramieniu swoją dłoń.
-
Zapewne to najgłupsza... I jedna z ostatnich rzeczy, jakie zrobiłem
w życiu... Ale pójdę z tobą. - zadeklarował.
Staszek
nerwowo się kręcił po dachu ratusza. Co jakiś czas podchodził do
działka, upewniał się, czy dobrze się kręci i czy wszystkie
przyciski i wajchy są na swoim miejscu. Miał nadzieję, że da rade tego użyć. Pamiętał
co nieco z lekcji Przysposobienia Obronnego, poza tym instrukcja
wisiała przyczepiona do korpusu broni, no i w końcu te działko nie
było jakieś specjalnie trudne w obsłudze. Mimo wszystko, Staszka
kusiło, aby puścić salwę próbną, ot tak, dla pewności. W końcu
nie musieli się ukrywać. Wręcz przeciwnie - podobnie jak
poprzednim razem, plan wymagał zwabienia poczwary. Znowu odtwarzacz
(nowy) i rycząca na cały regulator muzyka miały za zadanie
zachęcić, aby wpadł z wizytą, bo impreza już się rozkręca.
,,Fajna
z ciebie dziewczyna, po co ta poważna mina? Chodźmy razem na górę,
chcę dotykać twoją skórę!" - głosem pełnym
samozadowolenia śpiewał piosenkarz. Dalej następował opis tego,
co para robiła po wejściu ,,na górę" - a im bardziej śmiałe
były frazy, tym gorsze rymy. Staszek rzucił okiem na Martę,
ciekaw czy pobożnej dziewczyny nie gorszą takie... frywolne teksty.
Jednak najwyraźniej przaśna erotyka nie naruszała uczuć moralnych
kobiety, podobnie jak jakość rymów nie alarmowała jej zmysłu
estetyki. Prawdę powiedziawszy, Maliniak miał wątpliwości, czy do
Cavalieri docierają w tej chwili słowa piosenki... Prawdę
powiedziawszy, czy cokolwiek do niej dociera. Stała wyprostowana z
zamkniętymi oczyma a jej wargi poruszały się. Pewnie się
modliła... Czy też może rozmawiała z kimś? Staszka ogarnęły
wątpliwości, kiedy na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech,
a ręką wykonała gest, jakby chciała komuś podać dłoń.
Chłopakowi przypomniała się scena, jaka miała miejsce podczas ich
postoju w nocy na pustyni...
W tym
momencie oczy Marty otworzyły się. Staszek dojrzał w nich spokój
i determinację.
-
Jest już blisko. - powiedziała kobieta.
Faktycznie...
Teraz Maliniak uświadomił sobie, że słyszy dźwięki,które można
by uznać za porykiwania. Muzyka leciała tak głośno, że
zagłuszyła nawet wrzaski potwora... Staszek podbiegł do krawędzi.
Owszem, ohydna sylwetka zbliżała się. Potwór robiąc kolejny krok
wbił szponiastą nogę w dach jakiegoś pojazdu, a potem bez wysiłku
ją wyrwał, pozostawiając wielką dziurę w blasze. Jego skrzydła
drgały niespokojnie, jakby zastanawiał się, czy podlecieć do
natrętów puszczających te dziwne hałasy... Czy raczej do
przekąsek, które w swojej głupocie same mu wskazują,
gdzie ich szukać. Staszek odwrócił się, aby podbiec do działka -
i w tym momencie muzyka ucichła. Przez chwilę nie było słychać
niczego, oprócz skrzeków potwora i trzasków czynionych przez niego
po drodze zniszczeń.
-
Co... - zaczął Staszek, widząc Martę, wciąż trzymającą
palec na wyłączniku odtwarzacza. Co prawda, w obecnej sytuacji,
dźwiękowa przynęta była raczej zbędną.
Dziewczyna
znowu się wyprostowała. Otworzyła usta i zaczęła śpiewać
czystym, dźwięcznym głosem.
- Pan
jest mocą swojego ludu, pieśnią moją jest Pan!
-Schowaj
się! - Staszek szarpnął dziewczyną za ramię. - Zejdź na dół.
- Klaudia nie zwracała na niego uwagi...
-
Moja tarcza i moja moc... - śpiewała dalej Cavalieri. Staszek
usłyszał wyjątkowo głośny ryk... Rzuciła okiem za siebie...
Bestia była tuż tuż! Nie miał czasu zaciągać Marty poza pole
walki, jeżeli natychmiast nie zacznie strzelać i tak oboje zginą!
Chłopak podbiegł do działka i obrócił lufę. Na niebie wznosiła
się sylwetka gargulca. Potwór zawisł w powietrzu, z rozpostartymi
skrzydłami, niczym upiorna parodia anioła, zaś w jednej z łap
trzymał wyrwaną latarnię, jakby berło.
"I
pokazał się na niebie znak... Smok... A ogon jego zmiata trzecią
część gwiazd z nieba" - nie wiedzieć skąd te słowa
pojawiły się w umyśle Staszka. A za chwilę działo zaterkotało,
kiedy pociski pofrunęły w stronę gargulca.
- To
mój Bóg. W nim moja siła... - śpiew Marty stawał się coraz
głośniejszy, był słyszalny pomimo dźwięku wystrzałów i
porykiwań poczwary. Wokoło stwora śmigały pociski... Na niebie
widać było jakieś rozbłyski... zapewne smugi od kul (tylko czemu
jakieś takie... niebieskie?). Lecz wszystko to omijało samego
gargulca. Bestia wykonywał błyskawiczne ruchy, śmigała po niebie
i wyginała się, unikając części pocisków. Oczywiście, sporo
trafiało w cel - w końcu były przystosowane do atakowania statków.
Jednak nie wyglądało, aby czyniły jakąkolwiek szkodę stworowi,
były dla niego czymś w rodzaju ukąszeń komara - czymś
irytującym, ale niespecjalnie groźnym. Było tak jak mówił św.
pamięci Refuze - tylko zmasowany ostrzał bez przerwy w to samo
miejsce jest w stanie przebić skórę gargulca. A bestia ruszała
się po prostu zbyt szybko, aby było to możliwe. A przy tym... Była
coraz bliżej.
,,No
to koniec. Ale chyba nie powiesz, żeś sam w to nie wlazł"
pomyślał Staszek. Mimo wszystko wciąż naciskał spust, posyłając
coraz to nowe, i wciąż bezskuteczne salwy. Zamiast paniki odczuwał
raczej furię... i coś w rodzaju ponurego pogodzenia się ze swoim
losem.
Tylko...
cholera... skąd się biorą te światełka? Były coraz bardziej
wyraźne. Ich poświata, choć blada, była na tyle jasna, że
odcinała się na tle nieba. Krążyły dookoła potwora. Stwór
najwyraźniej też je zauważył i chyba zaczęły go denerwować.
Zamachnął się łapą dzierżącą słup w kierunku
jednego z nich. To na chwilę odciągnęło jego uwagę. Staszek
natychmiast wystrzelił kolejną serię - jednak gargulec miał na
tyle dobry refleks, że znowu zrobił unik. Najwyraźniej przypomniał
sobie, ze to działko stanowi dla niego zagrożenie, a nie te ....
coś, bo znowu ruszył w stronę Staszka.
W tej
chwili przez skrzeki gargulca, szum jego skrzydeł, terkot działka i
śpiew Marty zaczęły się przebijać jakieś głosy. Tak, głosy.
Cienkie, dziecięce okrzyki. Światełka... Nie teraz już obłoki
światła krążyły bez przerwy dookoła potwora, wirowały coraz
bliżej. Co więcej, wyglądało coraz bardziej... materialnie. W
pewnym momencie potwór znowu zawisł w powietrzu. Wydał kilka
poirytowanych ryków i zaczął machać łapami. Jakby... Te światła
tworzyły dookoła niego jakąś barierę, której nie mógł
przebyć.
- ...
On jest mą siłą, NIE JESTEM SAM! - to był chyba punkt
kulminacyjny pieśni Marty. Wyśpiewała go triumfalnym i brzmiącym
niczym dzwon głosem. Staszek nawet nie spojrzał w jej stronę. Nie
był w stanie oderwać oczu od sceny z udziałem potwora i świateł.
Bo....
Właśnie
w tej chwili zorientował się, że błękitne obłoki zaczynają
przybierać postać eterycznych, humanoidalnych postaci. Z każdą
sekundą ich zarysy stawały się coraz wyraźniejsze. Maliniak
zaczął rozróżniać twarze i sylwetki. Byli tutaj Irenka, Peter,
Magda, Tobias i Anna. W jednej z dwóch większych postaci Staszek
rozpoznał Herberta Cavalieri - druga to była jakaś kobieta (czyżby
pierwsza żona diakona?). Świetliste istoty, unosząc się w
powietrzu zacieśniały krąg wokół gargulca, ich ręce czepiały
się jego kończyn i skrzydeł. Potwór ryczał w bezsilnej złości.
Coraz trudniej było mu się utrzymywać w powietrzu, zaczął
opadać.
-
Dalej, kochani! - krzyczała Marta. - Staszek! Staszek! Strzelaj!
To nasza szansa!
Maliniak
otrząsnął się. Faktycznie, zauroczony rozgrywającym się na jego
oczach cudem zaprzestał ognia. A przecież dopóki rodzina Cavalieri
powstrzymywała gargulca, dopóty nie mógł on wykorzystać swojej
szybkości, by uniknąć pocisków. Przez sekundę chłopak zawahał
się, czy może użyć broni, kiedy Cavalierowie są tak blisko
potwora, no ale w końcu to były duchy...
Seria
pocisków poleciała w stronę gargulca. A potem następna. I
kolejna. Potwór zaczął ryczeć z bólu. Tak jak kropla drąży skałę, tak zmasowany ostrzał w jedno miejsce przebił twardy pancerz poczwary. Na jej skórze pojawiła
się rana, z której powili sączyła się czarna, gęsta krew.
Ostatkiem sił stworzenie wzięło zamach jedną z łap, wyrywając
ją z uścisku duchów i rzucając latarnią w stronę Staszka -
jednak rzut był na tyle niecelny, że słup poleciał gdzieś na
bok.
Chłopak
wciąż strzelał. Strzelał - za Renatę i Tomasa, za Cavalierów,
za wszystkich, którzy zginęli przez ten chory żart Nihilistów.
Ryki potwora zaczęły słabnąć. W końcu nadeszła chwila, kiedy
jedynie pocharkiwał, a posoka z ran spływała po jego ciele na
podłoże, tworząc wielką kałużę. Duchy zaczęły się odsuwać,
rozluźniając uścisk. Cielsko potwora runęło z hukiem, zajmując
sporą część dachu. Przez chwilę jeszcze jego członki wykonywały
nieskoordynowane ruchy, a potem nawet drgawki ustały. Potwór był
martwy.
Staszek
ciężko dysząc zrobił kilka kroków w kierunku truchła, a potem
otarł pot z czoła.
-
Udało się.... - wykrztusił z ulgą.
-
Tak. Udało. - usłyszał z boku cichy głos. Odwrócił się w tamtą
stronę. Pod ścianą budki, która stała na dachu, leżała Marta. Jej ubranie było całe czerwone. W jej brzuchu tkwiła
dolna końcówka latarni, którą miotnął gargulec - Staszek
pamiętał, że była zakończona ostrymi, jakby postrzępionymi
kawałkami metalu, tam, gdzie bestia wyrwała słup.
-
Boże Boże Boże! - wyjęczał Staszek biegnąc do rannej kobiety. -
Czekaj, ja zaraz... coś... z tym zrobię... coś... - mamrotał
bezradnie. Problem w tym, że sam nie wiedział co. Próbować
wyciągać monstrualny oszczep? Nawet jeżeli dałby radę...
Pozostawiłby w ciele Marty dziurę wielkości pięści. Chłopak
klęczał przy dziewczynie z paniką w oczach. Jej ręka uniosła się
lekko w górę, a potem poczuł na swojej dłoni jej słaby dotyk.
-
Niczego... nie musisz robić. - wyszeptała Marta. - Zrobiłeś, co
było potrzeba... To o co cię poprosiłam.
"Jeżeli
ze mną pójdziesz efekt będzie taki - ty przeżywasz, potwór nie"
przypomniało się Staszkowi.
-
Ty... ty... wiedziałaś, że zginiesz! - wyjąkał.
-
Wiedziałam...
- I
mimo to poszłaś?!
-
Tak... Bo widzisz... - na twarzy Marty, pomimo całej tej krwi,
którą ją pokrywała, pomimo cierpienia, które musiała odczuwać,
pojawił się uśmiech. - To była ostatnia... heh - teraz niemalże
się roześmiała - sprawa do załatwienia... A teraz... Moje
szczęście jest tam. - skinęła lekko ręką w górę. Staszek
odwrócił głowę w tamtą stronę. W powietrzu wciąż unosiły się
postacie Cavalierów. W tej chwili w żadnym wypadku Staszek nie
określiłby ich jako ,,światełka". Nie to były w pełni
uformowane ludzkie sylwetki - w zasadzie wyglądali jak za życia
(poza tą domniemaną panią Cavalieri numer 1 - tutaj Maliniak nie
miał jak tego osądzić). Poza tym, że unosiły się w powietrzu,
były półprzezroczyste i otaczała je lekka poświata. Na twarzach
duchów widać było coś w rodzaju... uroczystego oczekiwania. Nawet
u dzieci. Staszek opuścił wzrok, znowu spoglądając na Martę.
-
Dziękuję za wszystko. - wyszeptała kobieta. - I żegnaj. Czy
raczej... do zobaczenia, choć pocieszę cię, że nie... w
najbliższym... czasie - z ust Marty dobył się cichy chichot.
A
potem jej głowa opadła na piersi.
Staszek
poczuł coś jakby... powiew wiatru. Natychmiast uniósł głowę w
górę. Duchów już nie było.
Chłopak
klęczał jeszcze przez chwilę, a potem wstał, ocierając
ściekającą mu po policzku pojedynczą łzę. Miał dwa ciała do
pogrzebania. Może więcej, jak da radę. Potem musiał się
zatroszczyć o jedzenie i schronienie. Starał się zająć swój
umysł prostymi sprawami.
I
choć tak udało mu się jakoś dotrwać do przybycia żołnierzy,
choć potem był zajęty opieką nad matką, która po raz drugi
straciła męża, choć jego ścieżka później zaprowadziła go na
spotkanie wielu niezwykłych miejsc, istot i wydarzeń, to nigdy nie
zapomniał tego wszystkiego, co widział w tych dniach, kiedy z
podziemi planety Chopin wychynęła groza.
I
nigdy nie przestał śnić o tym co noc.
"No i dociągnąłem do końca. Kompletnie zmarnowałem czas, bo nikogo to nie obchodzi, nikt tego nie przeczyta, a co najgorsze - nikt nie skomentuje - no ale fakt jest faktem. Więc sam sobie skomentuję. Opowiadanie jest bardzo słabe. Chyba najsłabsze z tych, które wrzuciłem na bloga. Co w sumie nie ma większego znaczenia, skoro i tak nikt tego nie przeczyta, no ale, ponownie - fakt jest faktem." Skoro jest do dupy, po co to publikujesz? Brzmi to żałośnie. Może przydałaby ci sie jakas terpia. To jest absurd, stawiac w jakims ciemnym kacie ciasto-zakalec i sie dziwic ze nikt tego nie chce, i nikt nawet nie wyniucha ze to jest. Twoje zacgowanie jest absurdalne. Idz po rozum do glowy. Tak samo jak z tym deklarowanym "katolstwem" - jest i bylo od cholery podobnych kultow, Jezus byl Zydem, nastawionym na swych ziomkow, i na nikogo innego, nie planowal zakladac nowej religii, swoi go olali, robil bajzel w prowincji, zdecydowali sie pozbyc sie go raczkami Rzymian, a potem Szawel, zromanizowany Zyd zaczal krzewic new age tamtych czasow, wedle norm w jakich sie obracal, tak jak to widzial. Ogarnij sie. Warto byc madrym, bo z madrymi ludzmi latwiej sie zyje.
OdpowiedzUsuń"Skoro jest do dupy, po co to publikujesz?"
OdpowiedzUsuńBo od leżenia w szufladzie się nie poprawi? Nierzadko zdarza się, że ktoś mi coś podpowie, wskaże szczególnie paskudne zdanie, podsunie pomysł (co prawda na tym blogu rzadko się to zdarza, ale różnych forach, jak najbardziej)... Ciężko jest samemu poprawić własny tekst, nawet jeśli czujesz, że coś w nim zgrzyta. Dlatego nawet profesjonalni pisarze mają korektorów i redaktorów ;)
"Może przydałaby ci sie jakas terpia"
Terapie są jakieś takie lewackie ;)
"Warto byc madrym, bo z madrymi ludzmi latwiej sie zyje"
No widzisz, a ze mnie ambitny chłopak, toteż nie idę na łatwiznę ;)
Piszę od razu w drugim komentarzu, bo jest ten głupi limit znaków, więc i tak bym pewnie musiał dzielić posta, więc już niech ta kwestia będzie od razu wydzielona. Ad katolstwo. Słyszałem nie raz te frazesy, które powtarzasz, krążą po Internetach. Z częścią się zgadzam - że ziomkowie zdecydowali się pozbyć Jezusa rękami Rzymian, ale co z tego miałoby wynikać? Co do tego, jakoby Jezus był nastawiony tylko na Żydów - zgodnie z Biblią nie, z apokryfów też za bardzo to nie wynika, oczywiście, możesz mieć jakieś lepsze źródła na temat prawdziwej nauki Jezusa, jeśli tak, to je pokaż, chętnie się z nimi zapoznam. Oczywiście, Jezus najpierw mówił rzeczy typu "zostałem posłany do owiec z Domu Izraela", ale potem już "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody świata". Co nie znaczy, że był niekonsekwentny, bo to był z góry powzięty plan. Wyjaśnił to chociażby w rozmowie z Samarytanką (zresztą, już samo to, że nawrócił Samarytankę i część jej ziomków, stoi w sprzeczności z Twoją tezą, a raczej tezą z Internetów, którą bezrefleksyjnie powtarzasz):
OdpowiedzUsuń"Rzekła do Niego kobieta: «Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać. Widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga». Odpowiedział jej Jezus: «Wierz Mi, niewiasto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, i takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie»."
ZBAWIENIE BIERZE POCZĄTEK OD ŻYDÓW. Takie było stanowisko Jezusa. Nie twierdził, że religia jest adresowana tylko do Żydów. Oczywiście, nie twierdził, że jest adresowana do Żydów i pogan bez żadnej różnicy. Twierdził, że jest adresowana w pierwszej kolejności do Żydów. Bo Żydzi to Naród Wybrany, więc należy im się uprzywilejowana pozycja - przy czym wielokrotnie podkreślał, że nie polega to na tym, że Żydzi zostaną zbawieni za sam fakt bycia Żydami, tylko na tym, że to do nich w pierwszej kolejności jest adresowane Słowo Boże i niejako z nich to Słowo ma promieniować na świat. Dlatego najpierw Jezus skupiał się na "owcach z Domu Izraela", a gdy już stworzył sobie "bazę" wśród tych "owiec" (oraz dał szansę na nawrócenie pozostałym z nich), przeszedł do kolejnego etapu, każąc im nauczać wszystkie narody świata. Co wypełniali - Apostołowie Filip, Jan i Piotr poszli do Samarytan, Apostoł Filip nawrócił etiopskiego dworzanina... specjalnie podaję przykłady sprzed nawrócenia św. Pawła. Nie napisałeś niczego, co by dowodziło jakiejś szczególnej mądrości, ani co mogłoby "dowodzić" głupoty katolstwa. Możliwe, że masz w zanadrzu jakieś sensowne argumenty i rzetelną wiedzę, ale na razie jej nie pokazałeś.
Słusznie spotykasz się z olewką. Szkoda na ciebie czasu.
OdpowiedzUsuńCóż, częste zachowanie zdeklarowanych ateistów. Niestety, jestem tylko tępym katolem, który stara się kształtować swoje zdanie na podstawie wiedzy i logiki, a nie bystrym racjonalistą o otwartym umyśle, któremu wystarcza niepoparty niczym antyreligijny internetowy frazes i którego bulwersuje, że to magiczne zaklęcie nie wystarcza, żeby inni myśleli, jak on.
OdpowiedzUsuńA na poważnie, to strasznie przykro mi, że się boisz dyskusji, nie tyle ze względu na Ciebie, co z egoistycznych względów, bo ominie mnie spora atrakcja, w końcu najciekawsze są zawsze rozmowy z ludźmi, z którymi się nie zgadzasz.
OdpowiedzUsuńAnonimowy - na Ciebie też szkoda czasu. Najpierw podejmujesz rozmowę, a potem wycofujesz się z niej w taki sposób, że nic tylko machnąć na Ciebie ręką.
OdpowiedzUsuńAdeptusie - razem ze znajomymi co 2-3 tygodnie urządzamy spotkania, gdzie czytamy i od razu rozmawiamy o przeczytanych ćwiczeniach z pisania. To bardziej zabawa niż coś poważnego, ale fajnie jest pogadać i usłyszeć opinię. Jeśli mieszkasz na Śląsku, najlepiej w okolicy Katowic, to zapraszamy.
Tajemniczy Panie C, dzięki wielkie za propozycje, inicjatywa bardzo fajna... ale niestety, jestem zdecydowanie nie ze Śląska (okolice Warszawy), więc nie mogę skorzystać, w każdym razie, nie w najbliższym czasie ;) Czy oprócz rozmów w gronie znajomych, udostępniacie swoje utwory gdzieś publicznie? W każdym razie, życzę owocnych spotkań i rozwoju pisarskiego.
OdpowiedzUsuńNie udostępniamy tego, co napiszemy. Ta pisanina to nie tajemnica, ale też nie robimy jej z myślą o publikacji, tylko o rozmowie we własnym gronie. Może za jakiś czas, jak będzie tego więcej, będzie to trzymało jakiś poziom i komuś będzie się chciało to gdzieś udostępnić - wtedy dam znać. Jest to jednak przede wszystkim zabawa i pretekst do spotkania się w gronie znajomych. Nawet jeśli paru z nas podchodzi do tego nieco bardziej serio, to i tak nikt nie myśli poważnie o rozwoju pisarskim.
OdpowiedzUsuńJa też o nim nie myślę (kiedyś myślałem, porzuciłem te mrzonki) i chyba większość ludzi publikujących w necie nie myśli, traktując to właśnie jako zabawę. No ale oczywiście, Wasza wola. Na razie zerknąłem na Twoje blogi i wygląda to całkiem fajnie. Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wykorzystywał bloga do rpg online (no ale z drugiej strony, nie ma sensu zakładać forum dla jednej nie-masowej sesji), no i dedeki w osiemanastowiecznej Polsce, to też oryginalna koncepcja. Szkoda, że jak o często bywa z sesjami online, trochę przygasła, no ale życzę reaktywacji ;)
OdpowiedzUsuńKampanii w Polsce czasu rozbiorów nie będziemy kontynuowali. Wymagało to zbyt dużego zaangażowania. Żaden z nas nie gra już regularnie w rpg i nie ma nawet na to ochoty. Gra zaczęła się rozrastać, okazało się, że wymaga dużo komentarzy i postanowiłem ją zawiesić, zwłaszcza, że jeden z graczy i tak się wyłamał.
OdpowiedzUsuńW przyszłości, gdyby mi się chciało znowu poświęcać więcej czasu na rpg, do tego okresu historycznego na pewno bym wrócił, może do tej kampanii. Grało mi się mimo wszystko świetnie.
Zamiast tego prowadzę rpg online nt. załogi okrętu podwodnego. Mniej ciekawe, bo mniej interakcji, ale to również gra oparta na źródłach historycznych. Nie muszę w niej tak kontrolować tego, co robią gracze: wyłącznie od nich zależy, co i jak będą pisali o tym, co robią i co myślą. Nie muszą tego robić i też jest ok, bo wiadomo, że i tak sa na okręcie. Jako mg wrzucam tylko informacje o kolejnym dniu na u-boocie. Co prawda ta gra również przygasła, ale niebawem zacznę wrzucać kolejne dni kampanii. Jeśli miałbyś ochotę, możesz dołączyć jako jeden z członków załogi. Z tymże jak przeczytasz, jak to wygląda, to zobaczysz, że to ma już bardzo niewiele wspólnego z tradycyjnym rpg.